Na Akropolu tłumy. Słońce wali niemiłosiernie z góry, na niebie ani jednej chmurki. Dzień jak co dzień, tłumy turystów wyposażonych w aparaty fotograficzne, pokazujących palcami, uśmiechających się między sobą. Raz na jakiś czas, ktoś obetrze pot. Giannis wybija się ponad tłumem. Nie siedzi na stołku, bo w ten sposób nic nie zarobi. Jakaś zagubiona Japonka podchodzi do jego stoiska, dotyka okularów, sprawdza. Thanasis chce coś powiedzieć, ale nie zna angielskiego. Szturcha odważniejszego Giannisa.
— Czy mogę Pani pomóc? – pyta nieśmiało Antek. – Proszę zobaczyć. Może nie mamy salonu, ale to są dobre rzeczy.
Jego uśmiech jest przyjemny, turystka odwzajemnia się tym samym, aż oczy znikają jej za skośnymi powiekami. Nie targuje się, dobijają cenę. Do okularów bierze także podręczną torebkę. Bracia Antetokounmpo są zadowoleni. Jeszcze tylko kilkadziesiąt takich transakcji i może nie będą głodować.
Janis Andetokunmbo, bo tak brzmią właściwie jego dane osobowe po tłumaczeniu z greki, jest synem nigeryjskich emigrantów osiadłych w Atenach. Przed podróżą rodzice zdecydowali się na dramatyczny krok, zostawiając młodszego brata, Francisa, w Lagos pod opieką dziadków. Przez pierwszych osiemnaście lat Giannis, oraz pozostała dwójka rodzeństwa byli apatrydami – nie mieli ani obywatelstwa nigeryjskiego, ani greckiego. Osiedlili się niedaleko Sepolii, w typowo imigranckim sąsiedztwie. Rodzice nie mogli znaleźć zatrudnienia. Unikali policji, która mogła ich w każdej chwili deportować do Afryki, więc Giannis razem ze starszym bratem Thanasisem zmuszeni byli do handlu ulicznego przy Akropolu zegarkami, torbami czy okularami przeciwsłonecznymi. Praca niewdzięczna, bo nawet całodzienna sprzedaż w okresie świątecznym mogła nie wystarczyć na przygotowanie obiadu. Podczas gdy inne rodziny było stać na wakacje, on szukał coraz tańszych mieszkań. W późniejszym okresie, już jako gracz Milwaukee będzie odnosił się do tamtego okresu w ten sposób: „The results were never guaranteed. If I work here [Milwaukee] I get the results. That’s the greatest feeling ever for me”.
Nie byłoby Antetokounmpo w Milwaukee bez Johna Hammonda (obecnie GM Orlando Magic). Facet zasługuje na uwagę. W marcu 2013 roku znajdował się na rozstaju dróg. Właśnie leciał mu piąty sezon, a wyniki były dalekie od idealnych. Stosunek zwycięstw do porażek nie zachwycał (181-206), przybywający zawodnicy należeli do średniego kalibru (Brandon Jennings, Monta Ellis, John Salmons, Carlos Delfino). Czyli za słabi, żeby ściągnąć gwiazdy, za mocni, żeby tankować. I wtedy Hammond podejmuje decyzję, że leci do Grecji. Antek grywa wówczas w drugiej lidze greckiej, w Filathlitikosie. Chłopak jest znany amerykańskim skautom. Nikt nie zdecydował się na większe zainteresowanie, bo Giannis nie zdobył nawet zaproszenia do Nike Hoop Summit (w 20016 roku trafił tam jego brat, Kostas). Hammond potrzebował natychmiast gwiazdy wielkiego kalibru. Antek mu tego nie zapewniał, wiedział to doskonale. Widzę niezdecydowanie Hammonda, jak nerwowo ciągnie za krawat, przez który coraz trudniej mu oddychać. Lekko luzuje węzeł. Musi podjąć decyzję, inaczej koniec. „Przezorny zawsze ubezpieczony, a kto nie ryzykuje, ten nie je”. Nie wiem, czy to właśnie powiedział, wszak musiało być w podobnym tonie, bo klamka zapadła, że dzieciak posturą przypominający Kevina Duranta trafi do NBA z 15-tym pickiem, do Wisconsin, do Milwaukee.
Pierwsze chwile na nowej ziemi całkiem tremowały Giannisa ze względu na łamaną angielszczyznę. Nie był pierwszym zawodnikiem w historii, który nie potrafił mówić płynnie po angielsku, traf jednak chciał, że jedna z ważniejszych osób z otoczenia właściciela Bucks, JoAnne Anton, swobodnie porozumiewała się po grecku. Hammond doskonale zapamiętał tamten moment: „I remember how his eyes lit up when he heard her voice. It was a small thing, but you couldn’t help but think «Maybe this is meant to be»”.
Kiedy Adrian Wojnarowski odwiedził go w jego willi niedaleko jeziora Michigan, w 2014 roku, zwrócił uwagę na przeszklone ściany, zimny wiatr uderzający w balkon i obecność Play Station 4, remedium na zabijanie długich zimowych wieczorów. Wyobrażam sobie, jak biały gość staje naprzeciwko rosłego, choć jeszcze wówczas szczupłego Antka, poprawia okulary, po czym ściska mu dłoń ze szczerym uśmiechem, ale nie może pozbyć się wrażenia, że coś młodego gnębi. To widać po oczach, jeśli tylko trochę się człowiek wysili. Później ewentualne strapienie Wojnara rozwieje Thanasis tymi słowami: „He felt guilty”. Giannis od początku swojej kariery emanuje skromnością, ale przede wszystkim czuje się winny tego, że jemu się udało, a rodzice i bracia musieli na początku jego przygody zostać poza USA.
Wyobraźcie sobie młodziaka, dla którego wiele rzeczy jest rewelacją, może nie jak w filmie „Indianin w Paryżu”, ale nowością jest masło orzechowe sporządzone przez żonę asystenta GM’a Koziołków, Davida Morwaya, czy zasady ruchu drogowego panujące na ulicach Wisconsin. Z jeszcze ciekawszych historii należy wspomnieć o tym, jak wyszedł z mrożonymi pizzami ze sklepu, by poszukać dla nich wózka, czym zwrócił uwagę ochrony, albo jak poszedł do centrum, by wysłać przez Western Union pieniądze rodzicom. Ponieważ nie chciał przeszkadzać asystentowi koordynatora wideo, Rossowi Geigerowi, w podwiezieniu go na siłownię, musiał później pędzić biegiem do hali (na szczęście rozpoznało go pewne małżeństwo, które go podrzuciło). Innym razem pokazał, że jest znakomitym obserwatorem, czemu zresztą daje wyraz również na boisku. Najprawdopodobniej ma ten dar, że w mig pojmuje stopień zażyłości międzyludzkiej, w międzyczasie dokonując właściwych osądów. Tak przynajmniej uważa Ross Geiger, po tym jak na jednym ze spotkań Giannis trafnie ocenił relacje panujące między nim, a pozostałymi gośćmi.
W pierwszym roku Antetokounmpo podpisuje umowę wartą za cztery sezony prawie 8,5 miliona dolarów. Waży zaledwie 89 kilogramów. Jest bardzo szczupły, wątpliwości, czy poradzi sobie na boiskach NBA są początkowo jak najbardziej uzasadnione, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w słowach asystenta Kidda, który zasugerował agentowi Giannisa, Alexowi Saratsisowi, że ten nie trenuje zbyt ciężko. To wywołało u Antka oburzenie, a w oczach pojawiły się łzy: „You can tell me I’m not playing well. You can tell me I’m not doing the right things. But you cannot tell me this. I won’t accept it.” W miarę upływu czasu wyrabia się. W tej chwili to 101 kilogramów mięśni, okupionych ciężkimi ćwiczeniami i litrami potu na siłowni. Atletyzm to tylko początek. Przy 210 centymetrach dysponuje potężnym zasięgiem ramion, bo 220 centymetrami i 30,5 centymetrową rozpiętością dłoni, co byłoby normalne dla kogoś mierzącego przeszło 3 metry (przy 189 cm ja mam 20 cm). Mamy zatem do czynienia ze statystykami przeznaczonymi dla typowego centra. Średni czas u rozgrywających, kiedy piłka po koźle uderza w parkiet i wraca do jego dłoni to 0,2 sekundy, natomiast w przypadku Giannisa jest to 0,28 (przy większym wzroście). Żeby przebyć dystans spod kosza do kosza, potrzebuje zaledwie 10 kroków (13 średnia). Wykonując step back natychmiast odskakuje na ponad 1,2 metra i to przy zaledwie 0,45 sekundy! A to wszystko na niewyobrażalnym zasięgu 314,5 centymetra (przypomnę tylko, że kosz jest na wysokości 3,05 m).
Postura Kevina Duranta, posty typu Kiki Vandeweghe, wsady Shawna Kempa, zwinność Russella Westbrooka. Pomysł z transformacją na najwyższego PG w lidze narodził się u Jasona Kidda i zakontraktowanie Matthew Dellavedovy zasadniczo niczego nie zmieniło, bo liczba asyst wzrosła u Greak Freaka z 4,3 do 5,4. Gdzieś w mojej głowie pojawia się hasło plakatowe: „Milwaukee welcome a rising star”, które najlepiej brzmi w ustach samego Giannisa: „I have a franchise on my shoulders” i „I can be a little cocky”. Może trudno wskazać konkretny moment, kiedy Antek staje się “cocky” i jednocześnie ma świadomość o „przyszłości organizacji na jego barkach”, ale bez trudu każdy fan basketu zauważy FENOMENALNY postęp z roku na rok. Wielu zawodników jest tytanami pracy, ale jeszcze mniej potrafi to wykorzystać. Przez 4 sezony Giannis nieustannie poprawia się w następujących kategoriach: minuty spędzone na boisku, liczba trafionych rzutów, liczba trafionych rzutów za dwa, procent skuteczności za dwa, ofensywne i defensywne zbiórki, asysty, przechwyty, bloki, liczba punktów. W tym roku zdobył Most Improved Player przewodząc Koziołkom w punktach (22,9), zbiórkach (8,8), asystach (5,4), przechwytach (1,6) i blokach (1,9). Został piątym zawodnikiem w historii NBA, który liderował swojemu zespołowi w pięciu wyżej wymienionych kategoriach, jednocześnie będąc w TOP20 ligi (tego NIKOMU wcześniej nie udało się powtórzyć). Przy kontratakach jest praktycznie nie do zatrzymania. Potrafi zapakować do obręczy, wyskakując z linii rzutów wolnych, w powietrzu „zamarkować wsad”, by po minięciu wyciągniętych łapsk przeciwników, wykonać go z jeszcze większą agresją. Pamiętajcie, Antek ma 22 lata. 22 LATA.
Jedynym jego mocno zauważalnym mankamentem są rzuty za trzy. Zrozumiał to swego czasu LeBron, zrozumiał i Giannis. Żeby zostać zawodnikiem kompletnym nie może zadowolić się ledwie 27 procentową skutecznością. Przy obecnym tempie wykańczanie akcji za linią 7,24 powinno wydawać się być priorytetem dla każdego zawodnika. Tak jak wymierają klasyczni centrzy, tak wyginie niedługo potrzeba istnienia graczy nieradzących sobie z rzutami dalekodystansowymi. Potrzeba na Giannisa już teraz jest oczywiście ogromna, ale co się stanie, jeśli podskoczy mu procent powyżej 30…
Obecnie mieszka w trzypiętrowym domu niedaleko Saint Francis de Sales Seminary, w tym samym kompleksie, co jego rodzice. Kiedy potrzebuje chwili skupienia oraz odprężenia, idzie do restauracji Omega, gdzie zamawia gyros i kotlety jagnięce, co jednocześnie jest związane ze wspomnieniami z Grecji. Porównywanie przeszłości z teraźniejszością i przyszłością są poniekąd znakiem rozpoznawczym Giannisa: „I think about where I was four years ago, on the streets, and where I am today, able to take care of my kids and my grandkids and their grandkids. I’m not saying that in a cocky way or a disrespectful way. But it is a crazy story, isn’t it?”.
Tak, to zwariowana historia. Ale jak daleko zajdzie Giannis? Bez dwóch zdań jest to materiał, z jakiego powstają późniejsze legendy, bez dwóch zdań to zawodnik o fenomenalnych parametrach, znakomitym talencie, wymagającym etosie pracy. Może grać na kilku pozycjach jak Magic Johnson, praktycznie w każdym miejscu na parkiecie jest w stanie wesprzeć drużynę. To nie przypadek, że drużyna z Wisconsin znalazła się już 2 razy w play-offach. Nikt nie wie, czy zostanie w Milwaukee do końca swojej kariery. Nie wiem też, czy kiedykolwiek skusi się przejść do innego klubu, by walczyć o pierścień. Zapewnienia słowne już nie mają żadnej mocy sprawczej, teraz wszystko da się odwrócić, zamienić w żart. Wiem natomiast, że będę fanem jego talentu tak długo, jak to tylko możliwe, bo to diament w czystej postaci, wciąż się polerujący.