Loyalty, Loyalty, loyalty..

Regularność z jaką wrzucam kolejne felietony jest podobna do tej, z jaką do siatki trafiali podczas Mundialu nasi reprezentanci, wiem. Przepraszam, bo nie taka była umowa. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Tak słyszałem. Wielkie rzeczy się dzieją w rodzinie Buzzera, wspomnicie moje słowa. Polecam zostać na łączach w najbliższych miesiącach, warto!

Niedawno byłem na Kraków Live Festiwal. Cholera, powoli za stary się robię na takie eventy. Miałem wrażenie, że w wieku 28 lat, zawyżam średnią wieku.. o połowę, a i ubrany nie jestem jakoś na czasie. To jak to w końcu jest? Jak nie masz czegoś z napisem, jaki ostatnio wydziarał sobie JR Smith na nodze, to… jest lipa outfit!? Swoją drogą ktoś był? Gdybym miał zapłacić tylko za wątpliwe show jakie zaserwował A$AP Rocky, to zażądałbym zwrotu za bilet jeszcze w czasie koncertu. Napałiłem się na Kendricka i nie rozczarowałem. Stąd rzucam nieśmiało „loyalty, loyalty, loyalty” niczym Rihanna swoim anielskim głosikiem, choć uwierzcie mi… mój wokal bardziej przypomina James’a Earl’a Jones’a w jego kreacji Darth Vadera. Mariusz potwierdzi.

No właśnie, to co z tą lojalnością w NBA? Jest, czy może nie ma? Jeśli tak, to po której stronie? Moim zdaniem nie jest to łatwy temat, szczególnie kiedy próbujemy zestawić go z ubiegłymi latami, nie daj Boże epokami. Nie przepadam za KD, chyba kilka razy nawet o tym wspomniałem. Tyle, że jak można mówić o braku lojalności w jego przypadku, kiedy odchodził z OKC? Facet grał pierwsze skrzypce, wiedział że wyżej nie podskoczy, a przy okazji ktoś ciągnie go w dół. Jak pamiętam, otwarcie mówił że chce zostać, ale zmiany są konieczne.
.
.
Nasuwa się także samoistnie postać LeBrona. Czy ten facet jest nielojalny? Kilka lat ciągnął wózek o nazwie Cleveland, ba! Nie Cleveland, a Ohio. Polecam sprawdzić wskaźniki rozwoju gospodarczego przed, a także po jego dołączeniu do ligi. Włodarze klubu wsadzili mu cały klub na ramiona, po czym uznali za winnego niepowodzeń. Odszedł, ugrał swoje w Miami. Miastu, kibicom Cavs obiecał mistrzostwo. Słowa dotrzymał. Moim zdaniem to jeden z najpiękniejszych momentów w historii sportu w ogóle. Przy okazji dowód olbrzymiej lojalności. Przyznam się, płakałem razem z nim po ostatnim gwizdku.
.
.
Tu pojawia się pytanie. Czy da się być lojalnym tak, aby zadowolony był każdy? Otóż moim zdaniem nie. Bo i jak? Po pierwsze wobec kogo warto, a wobec kogo nie? Będąc lojalnym wobec miasta jak James, uchodzisz za nielojalnego wobec pracodawcy. Będąc lojalnym wobec siebie, chcąc zabezpieczyć swoją przyszłość, zdradza się miasto, kibiców. Uchodzi za najgorszego. Oczywiście, możemy tu wspomnieć o takich zawodnikach jak Dirk Nowitzki, czy Tim Duncan. Oni spędzili, lub spędzić zamierzają w jednym klubie całą karierę. Powiedzieć można pracownik idealny. W zakładzie codziennie, nie marudzi, tyra za dwóch, nawet kiedy łopatą podpiera się częściej niż powinien. Spójrzmy jednak na te sytuacje z drugiej strony. Jak lojalny wobec nich był klub? Jedni widzą zadowolonego faceta, który kocha miasto, kibiców, robi sobie fotki z właścicielem. Ja widzę co roku, lub co dwa sezony przedłużany kontakt, żeby nie pomyślał, że jest dozgonnie ustawiony. Co raz to niższe pensje, często poniżej wartości rynkowej, niby po to, aby było za co budować wokół niego zespół. Efekty bywają różne…
.
.
Tom Brady. Może znacie faceta. 5 – krotny mistrz NFL, rekordzista ligi pod wieloma względami, 41 latek, który wygląda jakby sport oglądał w tv, zaraz po tym, jak zmienił kanał z FashionTV, gdzie oglądał żonę na wybiegu. Wybrany z 199 numerem w drafcie, miał nie załapać się do zawodowstwa. Do dzisiaj w jednym klubie, często nazywany K.O.Z.A czy G.O.A.T, jakoś tak to leciało. Całkiem dobry grajek myślę. Czemu o nim wspominam? Od lat na topie, co chwile nowy, niższy kontrakt. Zamiast największych nazwisk, do klubu trafiają zawodnicy rodem z filmu MoneyBall, on mimo wszystko wygrywa, klub zarabia. Czy jest to fair? Z jego strony tak. Pozostał wierny koszulce, nie odszedł za proponowany, najwyższy w historii tego sportu kontrakt. Co zrobił klub w podzięce? Obniżył pensję i dał parę zielonych jako signing bonus. Pewnie gdyby nie fakt, że żona kasuje rocznie ponad 50mln $, to grałby już dawno w słonecznej Kalifornii, a nie wiecznie zimnym Bostonie. 
.

.

Możemy poruszyć temat poprzednich epok, śmiało! Jordan prawie całą karierę spędził w jednym klubie, ale i czasy były inne. Po pierwsze zawsze dostawał to, czego chciał, nie bał się także szantażować odejściem do Knicks czy Pistons. W tamtych czasach, a mam tu na myśli lata 80, kiedy człowiek cieszył się, że w ogóle w kosza gra, a przede wszystkim lata 90, czyli rozkwit NBA, trochę inny świat nas otaczał. Zawodnicy byli wierni klubom, bo byli solidnie na tamte czasy za to wynagradzani. Ci najlepsi wręcz stawali się kultem w mieście. Najlepszym przykładem może będzie tutaj chociażby Walt Frazier. W dużej mierze tożsamość miasta była uzależniona od sportowych gwiazd, które biegały po parkietach czy boiskach danego stanu. Były to czasy, za którymi tęsknię z dwóch powodów. Po pierwsze, były to beztroskie lata dla dzieciaka w wieku, w jakim ja byłem. Po drugie, w sporcie liczyło się wygrywanie. Był też trzeci powód, ale DragonBall wrócił jakiś czas temu i odetchnąłem z ulgą, a i z listy zniknęła jedna pozycja. Wrócę jednak do sportu. Aktualnie, jak w każdej dużej firmie liczy się zysk na koniec roku. Mało istotne czy będzie on możliwy dzięki wygranym przetargom, czy zwolnieniu 75% wykwalifikowanego personelu, na rzecz tańszego. Podobnie jest z ligami na całym świecie. Nie tylko za oceanem. Spójrzcie na piłkę nożną. Tam jest dopiero mamona, a lojalność? „Ok, kosztuje „xxx”, poproszę w gotówce”. 

 


NBA jest ogromną machiną biznesową, kluby generują kolosalne zyski, ale i o straty łatwo. Stąd bardzo często podejmują świadome decyzje, które nas – pasjonatów, czy kibiców na miejscu przysparzają o siwe włosy. „Ain’t no loyalty in this game” – mówił niedawno Demar DeRozan i ja się z nim w pełni zgadzam. Moim zdaniem nigdy jej nie było, jak to w biznesie bywa. Lojalność zastąpiłbym jednak słowem „interes”. Tam, gdzie jest interes, tam będzie wierność. Zawodnik będzie wierny klubowi, kiedy będzie dobrze zarabiał i walczył o cele, spójne z jego ambicjami. Klub będzie trzymał swojego zawodnika tak długo, jak długo koszulki będą się sprzedawały, ludzie na mecze przychodzili, a kasa klubowa nie będzie nader obciążona, no chyba że na horyzoncie pojawi się ktoś, kto zrobi to samo, ale za mniej. Nie jest to moim zdaniem oczywiście nic odkrywczego, nie zrozumcie mnie źle. Nie jest to także nic, co zmieni się w najbliższym czasie. Pieniądze szczęścia może i nie dają, ale w życiu się przydają. Taka zasada panuje w świecie sportu. Dla nas Kobe, Shaq czy LeBron to niedoścignieni idole, których umieszczamy na plakatach, wybieramy w grach, czy oglądamy w środku nocy, nawet jeżeli rano trzeba iść niewyspanym do pracy, a drugą opcją była wołająca żona zza ściany. Dla innych są to tylko pracownicy, którzy musza zarobić na swoją pensję i utrzymywać właściciela na odpowiednim poziomie. Zatem, lojalność? Tak, istnieje ale do momentu, kiedy koszulki z numerem zrobionym markerem zastąpisz logiem sponsora, ładnie wyszytym obok swojego nazwiska.
.
Marek „Tank” Ganczaruk.
.