Philadelphia 76ers (0-1) 87 – 105 Boston Celtics (1-0)
Kozak meczu: Jayson Tatum – 23 punktów, 9 zbiórki i 3 asyst
A wiec doczekaliśmy się! NBA powróciła i od razu na dzień dobry zaprezentowała tytanów na Wschodzie! Cały koszykarski świat skierował oczy na Boston, gdzie Celtics podejmowali Sixers! Największą owację na stojąco otrzymał oczywiście ten, który rok temu, w meczu otwarcia, cierpiał najbardziej.
Gordon Hayward powrócił po dramatycznej kontuzji kostki, rozpoczynając ten mecz w pierwszej piątce Celtów.
Początek spotkania to równa gra z obu stron. Wyraźnie było widać, że wielu graczy potrzebuje kilka minut aby przypomnieć sobie, że to już regular season. Najwięcej problemów w ataku miał Kyrie Irving, który w całej pierwszej połowie nie potrafił zdobyć punktów z gry. Godnie zastępował go Jayson Tatum, który niczym doświadczony lider, dyktował warunki w ataku gospodarzy.
Po stronie Sixers, swoje robił duet Simmons & Embiid, którzy nie mogli liczyć na wielkie wsparcie ze strony kolegów. Świetnie w sezon z ławki Bostonu wszedł Marcus Morris, który wspólnie z Tatumem poprowadził Celtics do zwycięstwa w pierwszej połowie różnicą 5 punktów.
Początek drugiej polowy to spora przewaga Celtów, którzy dzięki dalekim rzutom z dystansu odjechali Sixers aż na 14 punktów. W końcu odpalił Irving, który zdobył swoje pierwsze punkty z gry w tym sezonie, a potrzebował do tego łącznie aż 10 rzutów.
Sixers wcale nie zamierzali pakować się do domu i po szybkich ciosach w ataku, zredukowali straty do 5 oczek. Ta 3 kwarta otworzyła w końcu grę w ataku obu drużyn, a aktywność wielu graczy po obu stronach parkietu, rozgrzała atmosferę na parkiecie. Ta 3 ćwiartka przyniosła łącznie 54 punkty, co pozwalało myśleć o dodatkowych emocjach w końcówce.
Ben Simmons otwierał 4 ćwiartkę, romansując z triple-double, do czego brakowało mu zaledwie 3 asyst. Początek ostatniej kwarty to mała kopia początku 3 ćwiartki, a tym razem z dystansu ukłuli Sixers Baynes i Brown, dzięki czemu Celtics odjechali na 17 punkciorów.
W tym momencie miałem wrażenie, że Sixers odpuścili w obronie, na co zareagował coach gości, biorąc czas na żądanie. Sixers potrzebowali cudu, aby odwrócić losy tego spotkania, po chwili dodatkowo cala hala wyskoczyła z kapci, po tym jak pierwszy poster sezonu na Embidzie zaliczył Jaylen Brown!
Ognia ze strony Sixers już się nie doczekaliśmy. Boston zespołowo kontrolował sytuacje na parkiecie. Pozytywny widok, kiedy owacje na stojąco otrzymał Hayward, który w swoim wielkim powrocie uzbierał łącznie 10 punktów i 5 zbiórek. Ostatecznie Boston pewnie pokonują Sixers 105-87. Najlepszy na parkiecie Tatum z dorobkiem 23 punktów. Po stronie Sixers zabrakło wsparcia ze strony ławki rezerwowych, a dodatkowo obrona gości pozostawiała wiele do życzenia.
Oklahoma City Thunder (0-1) 100 – 108 Golden State Warriors (1-0)
Kozak meczu: Stephen Curry – 32 punktów, 8 zbiórki i 9 asyst
Za Zachodzie sezon NBA rozpoczął się od święta aktualnych mistrzów. Zawodnicy Golden State Warriors otrzymali swoje pierścienie, zawiesili mistrzowski baner, po czym ruszyli na osłabionych brakiem Westbrooka, Thunder!
Już w pierwszej akcji gospodarze z Oakland urwali trójeczkę, która po akcji Splash Brothers otworzyła wynik tego spotkania.
Warriors z wielką swobodą w ataku, postawili na atrakcyjność swoich akcji, w których najwięcej aktywności wykazywał Durantula. To głównie duet KD & Curry odebrali trochę tlenu na starcie Thunder, którzy nie mogli złapać odpowiedniego rytmu w ataku.
Skuteczność na poziomie 26% z gry w pierwszej kwarcie, nie mogla wróżyć niczego dobrego dla OKC. W drugiej ćwiartce swoje show z dystansu kontynuował Curry, natomiast po stronie Thunder kompletnie nie mógł się wstrzelić Paul George, który pod nieobecność Westbrooka, miał być najgroźniejsza bronią ekipy z Oklahomy.
Do przerwy niewielki mimo wszystko wymiar kary ze strony Warriors, którzy schodzili do szatni prowadząc 57-47.
Początek drugiej polowy to frontalny atak ze strony Thunder, w zaledwie 5 minut nie tylko odrobili straty, ale dodatkowo wyszli na prowadzenie 69-66. Pobudzony Paul George szybko przypomniał Warriors, aby nie lekceważyć jego zespołu.
W tym momencie, praktycznie każdy zawodnik OKC wnosił na parkiet wsparcie w ataku. Steve Kerr nie tracił uśmiechu na twarzy, ale wyraźnie poszukiwał najlepszego ustawienia dla swojego zespołu, który na 9 minut przed końcem ponownie wyszedł na 2 punktowe prowadzenie.
Świetną zmianę dal Looney, którego ofensywne zbiorki pozwalały ponawiać akcję. Kolejne minuty to nieskuteczna gra Warriors, dzięki czemu emocje mieliśmy do samego końca.
Niestety dla kibiców OKC, kluczowe dwa pudła Georga oraz Schrodera, a po chwili punkty Duranta, odcięły ostatecznie tlen Thunder. Mimo tego brawa, ponieważ zmusili Warriors do niemałego wysiłku. Wielki mecz Currego, 32 punkty, 8 zbiorek i 9 asyst.