Dostałeś od życia taką szansę, o jakiej wielu marzyło. Wiesz o tym doskonale, dlatego robisz wszystko, byle utrzymać się na powierzchni, bo jedno potknięcie może cię słono kosztować. Przystępujesz do wzmożonych treningów. Kiedy inni idą spać, ty wychodzisz na boisko i ćwiczysz jak oszalały. Do tego stosujesz zbilansowaną dietę, masz do dyspozycji cały sztab, który w każdej chwili służy dobrym słowem. Zdaje się, że robisz wszystko idealnie, na treningach wpada kosz za koszem, nawet takie rzuty, do których w zespole nie jesteś predestynowany. A potem jest mecz. Wchodzisz i pudłujesz rzut za rzutem, szybko łapiesz faule. Trener nie kręci wymownie głową, ale widzisz w jego spojrzeniu zawód. Zastanawiasz się, co zrobiłeś źle, dlaczego nic ci nie wpada, skoro do tej pory szło ci wyśmienicie? Trener postanawia dać ci w tym samym meczu jeszcze jedną szansę. Jesteś rozbity, boisz się nie popełnić błędu. Nogi jak z waty, nadgarstek, jakby dopiero, co po złamaniu. Piłka nawet nie dolatuje do obręczy. Tym razem schodzisz na dobre. Szybko łapiesz doła. Skoro robiłeś do tej pory wszystko, co mogłeś, to może po prostu do grania na najwyższym poziomie się nie nadajesz?
Steve Hess przez 12 lat był głównym trenerem odpowiedzialnym za siłę i kondycję w Denver Nuggets. Każdy zawodnik wymagał specjalnego podejścia treningowego. Nie tylko serie i ich ilość są istotne, ale również szybkość wykonywanych powtórzeń oraz długość przerw. Inaczej należało podejść do muskularnego Kennetha Farieda, inaczej do niskiego, ale krępego Nate’a Robinsona. Danilo Gallinari posiadał inne atuty, niż Evan Fournier. W każdym razie prędzej czy później przygotowanie fizyczne przyniesie efekty. Nawet z najbardziej mizernego i chudego grajka da się stworzyć prawdziwego atletę (najlepszym przykładem jest Giannis Antetokounmpo). Ale co, jeśli zawodnik nie radzi sobie psychicznie albo ma z tym spore problemy? Droga jest znacznie bardziej wyboista, bo tak się składa, że sposób funkcjonowania ludzkiego ciała został zdecydowanie lepiej poznany, niż zasady działania psychiki. Dysproporcje w obu elementach dobrze widać na przykładzie obecnego gracza Orlando Magic, Aarona Gordona. To właśnie jemu poświęcę resztę tekstu, chociaż znajdzie się jeszcze wielu zawodników, których forma w trakcie sezonu to sinusoida z wielkimi amplitudami, a ich przyczyna leży w głowie.
Mamy do czynienia z chłopakiem, który rozegrał swój trzeci sezon w barwach Magic, i po spojrzeniu na jego osiągniecia punktowe mogliśmy odnieść wrażenie, że dokonał wielkiego progresu. Wcześniej 9,2 punktu na mecz, teraz 12,7 przy prawie tylu samo rozegranych meczach. Poprawił się w rzutach wolnych, lepiej asystuje, a jego osiągnięcia w zbiórkach wcale mocno nie spadły mimo zmiany pozycji z silnego skrzydłowego na niskiego. Co bardziej dociekliwi podłubią dalej. Rzeczywiście, były spotkania, w których Gordon prezentował się fenomenalnie: trzy mecze zakończył z 30 punktami na koncie lub więcej (w tym rekord kariery 33 punktów przeciwko Clippers ze skutecznością prawie 62%), 7 razy zaliczył double-double. W tym miejscu jeszcze warto zwrócić uwagę na sylwetkę gracza, który – jakkolwiek dziwnie to w jego przypadku zabrzmi – przekłada korzyści defensywne nad ofensywnymi, co zresztą zostało już przez niektórych obserwatorów zauważone jeszcze podczas jego gry dla Arizony. Kłopot w tym, że częściej niż rzadziej Aaron nie prezentuje się na miarę swoich możliwości. Przydarzały mu się tak słabe występy, że wypadkami przy pracy tego nazwać nie można. W meczu z Milwaukee oddał 12 rzutów i żadnego nie trafił, z Toronto 7 i też wszystkie spudłował, podobnie z Lakers (0-5). Zdarzały mu się serie, jak ta między 19, a 27 listopada, w której w pięciu meczach trafił 11/43 (25%), a jego łączna zdobycz punktowa zamknęła się w 28 oczkach. Jeszcze bardziej znamiennym przykładem jest najlepiej rozegrany mecz przez Gordona przeciwko Memphis Grizzlies z 26 grudnia. Trafiał wówczas na fenomenalnym procencie, wpadło 11 z 14 rzutów, w tym 4/4 za trzy. Ale już dwa dni później zaliczył wpadkę. Przeciwko Charlotte Hornets zdobył zaledwie 2 punkty przez 25 minut, przy czym 1/5 z pola i 0/2 za trzy.
Gdybyśmy chcieli nazwać tę przypadłość, to zapewne użylibyśmy wyświechtanego „ma problemy z utrzymaniem stałej formy”. Problem jest znacznie bardziej złożony i psychologia sportu bardzo dobrze zna to zjawisko. Zdaje się również, że Aaron Gordon ma świadomość własnych słabości, o czym zresztą dobitnie mówi: „Jedną z rzeczy, których się nauczyłem, by być twardym mentalnie, nie jest obudzenie się z myślą i powiedzenie: OK, od dzisiaj będę twardy psychicznie. Ten proces zajął mi bardzo dużo czasu”. Z perspektywy braku stabilizacji formy jeszcze ważniejsze wydaje się być trochę późniejsza jego wypowiedź: „Potem, gdy sprawy nie idą swoją drogą, trzeba uzbroić się w cierpliwość i zaufać procesowi. To nauczyło mnie, aby podchodzić spokojnie do tego, co dzieje się wokół mnie. Zamiast poddawać się okolicznościom, na które nie ma się wpływu, lepiej skupić się na możliwościach”. Psychologia ma to do siebie, że gdy o niej czytamy, jej postulaty wydają się nam oczywistą oczywistością, a niewprowadzanie jej zaleceń naiwnością godną pożałowania. Przecież wiadomo, że droga do sukcesu wiedzie przez ciężką pracę, nie ma dróg na skróty, a po mistrzostwo sięgają ci, którzy potrafią opanować nerwy, jednocześnie nie tracąc na skuteczności. Wiedzieć o tym, a wprowadzić w życie to dwie całkiem odrębne sprawy. Karolina Chlebosz w artykule Jak rozmawiać ze sobą przedstawia działanie modelu Ellisa. Głównym jego zadaniem jest uzmysłowienie osobie, jak ważne jest prowadzenie ze sobą konstruktywnego dialogu, który później ma przełożenie na zachowania i kontrolę emocji, czyli w tym przypadku, na proces wykonania sportowego. Najpierw zaczynamy od wychwycenia „zdarzenia inicjującego”, następnie odnotowujemy „przekonanie”, na końcu zaś „konsekwencje”. Najważniejszym wcale nie jest zarejestrowanie punktu wyjścia, ale to, co o nim właściwie myślimy. Kontrolę nad myślami (lub jej brak) mamy tylko my sami. Znakomitym przykładem jest tutaj Kobe Bryant, który wypowiedział się na temat dyspozycji Derona Williamsa. Przytaczam jego słowa za Gothamem Choprą: „Wolałbym rzucić 0-30 niż 0-9. 0-9 oznacza, że zostałeś pokonany przez siebie samego, twoja psychika wyrzuciła cię poza grę, ponieważ Deron Williams mógł oddać więcej rzutów. Jedynym powodem, dla którego tego nie zrobił, była utrata wiary we własne umiejętności”. Zatem, w pewnym sensie, nie chodzi ostatecznie o wyniki, ale o to, co i jak mówimy do siebie, by te dobre wyniki osiągnąć. Jeśli chcesz zdobyć szczyt własnych umiejętności, najpierw musisz opanować siebie.
Liźnijmy też trochę biologii. Sytuacje stresujące pobudzają organizm do wzmożonego wysiłku. Produkcja kortyzolu przez nadnercza w krótkim czasie poprawia koncentrację oraz dodaje energii, natomiast na dłuższa metę podnosi ciśnienie we krwi, przez co wydłuża się okres regeneracji organizmu. Zasadniczo więc chodzi o NEGATYWNE i POZYTYWNE MYŚLI. Jest to oczywiście wielki skrót, natomiast znowu droga do pozbycia się tych pierwszych na rzecz drugich jest bardzo trudna, bo nie ma jednej, skutecznej metody.
Aaron Gordon korzysta od ośmiu lat z usług, chyba obecnie najbardziej znanego psychologa sportu w USA, Grahama Betcharta, twórcy aplikacji mobilnej „Lucid: Mental Training for Athletes”, mającej pomagać sportowcom w maksymalizowaniu ich talentów. Gordon jest wielkim zwolennikiem medytacji, wizualizacji oraz metody oddychania. Właśnie te trzy rzeczy pomagają mu w powrocie po słabszych występach.
Skoro jesteśmy mądrzejsi o to, co naprawdę dzieje się z niskim skrzydłowym Orlando — lub też, co może się z nim dziać — prześledźmy jeszcze raz te same statystyki, których użyłem na początku artykułu, aby tym razem stworzyć prawdziwy, rzetelny obraz zawodnika. W meczu z Los Angeles Lakers 8 stycznia, jedyną zdobyczą punktową Gordona są 2 rzuty wolne. Trzy dni później zdobywa 28 punktów z Clippers. 11 stycznia przeciwko Portland rzuca ledwie 8 punktów, by znowu trzy dni później przeciwko Utah rzucić ich 21. Następnie z Denver znowu rzuca tylko 4 punkty, by przeciwko New Orelans Pelicans zaliczyć 14 punktów.
Bez wiedzy o pracy Gordona nad swoją mentalnością stwierdzilibyśmy bez wahania, że po prostu nie potrafi on utrzymać stałej formy. Teraz tak łatwo nie przejdzie to nam przez gardło. Powinniśmy raczej powiedzieć, że dzięki własnej, ciężkiej pracy podnosi się on sukcesywnie po każdym gorszym występie, co powinno być odnotowane jako niesamowity plus w jego postępach koszykarskich. Co bardziej pesymistycznie stwierdzą z przekąsem, że po każdym dobrym występie notuje zjazd. Przypomnę tylko, że ZDECYDOWANIE trudniej jest podnieść się po słabszym występie, niż zaliczyć słaby występ po bardzo dobrym meczu. Właściwie tych dwóch wartości nie da się sensownie porównać. Prawdopodobnie, gdyby nie wytężone wysiłki Aarona Gordona, nie mielibyśmy w jego przypadku do czynienia z sinusoidą, a ze stałą, oscylującą w okolicach 10 punktów, z rzadkimi wyskokami ponad przeciętną. Dla zawodnika Orlando Magic jest to zdecydowanie lepsza informacja, bo to oznacza, że jego praca przynosi EFEKTY. Po prostu jeszcze nie osiągnął on takich rezultatów w sferze mentalnej, które pozwoliłyby mu na utrzymanie stałej wysokiej formy, ale z perspektywy psychologii jest on na dobrej drodze.
Być może – tego nie da się stwierdzić na danym etapie, dlatego trzeba domniemywać – mamy do czynienia z zawodnikiem, którego talent będzie powoli, ale stale, dojrzewał. Bo, że Aaron Gordon jest efektownym zawodnikiem, to nikomu nie trzeba tłumaczyć. Teraz tylko potrzebuje on dowodu, że w tej parze świetnie też będzie pasować efektywność. I chociaż zapewne bardzo by chciał móc w pełni korzystać przez cały sezon zasadniczy z wachlarza umiejętności, to póki co musi się uzbroić w cierpliwość i wdrapywać na szczyt małymi kroczkami. Na szczęście chłopak nie jest w gorącej wodzie kąpany i cierpliwie czeka na swój czas.