Boston nie ugnie kolan…

Za nami 70 dzień sezonu NBA. Do dobry moment, aby pochylić nad zespołem, który w zeszłym sezonie skradł serca milionom kibiców na całym świecie. Nie będę na starcie ściemniał, że jestem ogromnym, wielkim i pozytywnie wykolejonym kibicem Celtics na dziś, bądź od zawsze. Na przełomie tych 25 lat zajawki, a co za tym idzie, wypranej na punkcie NBA głowy, był jednak moment, kiedy to Celtics totalnie opanowali moje życie i na chwilę zdradziłem, przyznaję bez bicia, ulubionych Raptors! Był to moment, kiedy to dziergany w przyszłym miesiącu Kevin Garnett, dołączył do ekipy z Bostonu. Ta ekipa z The Truth, KG, Allenem i Rondo, pobiła sympatię nawet do legendarnych Bulls z Jordanem, Pippenem, Paxsonem i B.J Armstrongiem, od których te całe uczucie do NBA się zaczęło!

Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że na przełomie całej historii ligi NBA, oprócz kibiców Celtics, tych najbardziej fanatycznych, najwierniejszych, każdy z nas, choć na chwilę staje się kibicem Bostonu. Tak właśnie było w poprzednim sezonie, kiedy to po kilku minutach otwierającej sezon nocy NBA, dramatycznej kontuzji doznał Gordon Hayward. Widok nowego młodego gracza Celtics, znoszonego z parkietu na noszach, zobaczył cały koszykarski świat.

Choć w tym momencie cały przygotowany przez cocha Stevensa plan runął, dumny Boston nie upadł na kolana, tylko ruszył do boju odnosząc kolejne zwycięstwa. Kiedy po 60 meczach sezonu na dobre z rotacji wypadł Irving, a miedzy czasie jeszcze Daniel Theis, wszyscy pomyśleliśmy, że ten niesamowity sezon zakończy się góra pierwszą rundą Playoffs. Na szczęście dla kibiców Celtics i nie tylko, tamten rozdział wciąż trwał i trwał.

Eksplozja talentu walecznego debiutanta Tatuma oraz ofensywne popisy Browna, wspieranych przez szalonego i zadziornego Scary Terry Roziera, oraz doświadczenie Morrisa, Smarta oraz Horforda powodowało, że Boston zachwycał nas wszystkich.

Każdy już wiedział kto to jest Czarodziej Stevens, ponieważ coach Bostonu wychodził z każdej opresji jeszcze silniejszy. Ani Grecki Świr, ani Proces nie potrafili zatrzymać celtyckiej młodzieży, a to wszystko zakończył dopiero Król LeBron, który musiał wskoczyć na poziom z innej planety, pokonując Boston w meczu nr 7, podczas finału na Wschodzie. Tak, mimo tylu kontuzji i dramatów, Boston był zaledwie kilka minut od wielkiego finału, w którym wcale nie byliby chłopcami do bicia. Ich mecze przez cały ten okres wzbudzały zachwyt w każdym zakątku tej planety. Każdy po trochu zazdrościł kibicom Bostonu, tej walki, tej chemii, tej szalonej obrony. Po prostu Boston Pride!

Przed obecnym sezonem do składu powrócili kontuzjowani gracze i wielu z nas uznało, że Boston pójdzie po swoje, bez większych problemów, awansując do wielkiego finału, szczególnie kiedy po drodze nie będzie już na Wschodzie LeBrona. Zapraszam na małą burzę mózgów #Buzzersquad dotyczącą sytuacji w Celtics.

W pierwszym odcinku kanału #mrbuzzerchannel na Youtube, zapytałem swoich gości: „Czy zastąpienie kontuzjowanych utalentowanych graczy, kolejnymi równie utalentowanymi graczami, to nie łatwiejsza rzecz, niż dealować ze zdrowym nadmiarem talentu, kiedy mecz to zaledwie 48 minut?”. Wtedy pierwszy głos zabrał Wojciech Michałowicz, który stwierdził, że oczywiście nadmiar talentu to pozytywne zjawisko, ale wtedy kiedy gra się bez presji.


I to właśnie pierwsze moje odczucie, że obecna nierówna forma Bostonu wynika między innymi z tego, że w tym sezonie doszła presja wyniku, której nie było w poprzednim, tak nękanym przez kontuzje sezonie. Pamiętajmy o tym, że atmosfera i ambicje w tak wielkim, utytułowanym klubie, jakim są Celtics, jest bardzo często dużo większa niż w większości klubów NBA… Kibice Bostonu, to najczęściej pokolenie 40+, którzy żyją ich rozgrywkami i wymagają od zespołu walki o szczyt. Mówiąc o tym, próbuję sobie wyobrazić sytuację w jakiej znajduje się Gordon Hayward. Ten sympatyczny białasek nie tylko psychicznie i fizycznie dochodzi do siebie, po tak ciężkiej kontuzji, jaką była złamana kostka, ale dodatkowo zmaga się z ogromną konkurencją w zespole i presją wyniku ekipy z Bostonu.

Wydaję mi się, że proces powrotu do formy Haywarda przebiegałby dużo lepiej w zespole, gdzie na chwilę obecną presja wyniku, a jednocześnie konkurencja w zespole byłaby dużo mniejsza, a co za tym idzie, głowa dużo lżejsza. Poza tym jak wyłączyć blokadę ryzyka kolejnej kontuzji. Nie próbuję wskazywać, że Gordon powinien zostać wytransferowany, a jedynie próbuję zrozumieć jego sytuację, w której nie raz pewnie czuje, że słabsza dyspozycja zespołu jest winą jego osoby. Na swojej pozycji bardzo często rywalizuje z Jaysonem Tatumem, który przecież w poprzednim sezonie skradł serca wszystkim.


Ten sam Tatum również często nie przypomina siebie z przed roku, ale z drugiej strony dalej mówimy o drugoroczniaku, który znowu na odwrót, zmaga się z nową dla siebie sytuacją, ponieważ w swoim pierwszym roku spadła na niego rola lidera, którą dziś, przy takiej ilości talentu kolegów, ciężko powtórzyć.


Przechodząc do pozycji lidera, nie można zacząć dyskusji od nikogo innego niż Kyrie Irving. Czy jest to lider Bostonu? Bez namysłu swoim skromnym zdaniem uważam, że jak najbardziej! Przede wszystkim kolejnym absurdem sytuacji jest fakt, że dla niego powrót do rotacji po kontuzji nastąpił wtedy, kiedy pod jego nieobecność zespół otarł się o finał.

To nie łatwe wrócić i powiedzieć w takim momencie: „To ja wciąż tu rządzę”. Mimo tego, to Irving w większości meczów daje sygnał do ataku i to on bierze na siebie ciężar ostatnich minut. Mecz z Christmas Day, bądź z przed kilkudziesięciu godzin przeciwko Grizzlies pokazał, że Uncle Drew chce i jest liderem zespołu.

Problem w tym, że w obecnej NBA sam lider bardzo często potrzebuje współlidera. Toronto to nie tylko Leonard, co pokazał mecz przeciwko Warriors. Lillard będąc bezwzględnym liderem Blazers, gwarantuje góra pierwszą rundę Playoffs. Obecne Thunder to coś więcej niż Westbrook, którego coraz częściej na drugi plan spycha PG13. I właśnie tego brakuje na dziś w Bostonie. Tego drugiego ogniwa, które nie schodzi poniżej danego, wysokiego poziomu, kiedy to Irving nie daje rady.


W tym wszystkim zaginął niemal całkowicie wulkan energii jakim był nie tak dawno Terry Rozier. Dziś ten gracz nie dysponuję już taką elastycznością w podejmowaniu decyzji, która spowodowała, że jego pozycja spada z meczu na mecz. W tym momencie warto też wspomnieć o jego niskim kontrakcie, który chcąc, nie chcąc, bardzo często decyduje o hierarchii w drużynie na poziomie NBA. Podobna sytuacja z Jaylenem Brownem.

W zeszłym sezonie oglądaliśmy wiele razy, kiedy to Brown pudłował np 5 razy z rzędu, a i tak próbował dalej, co często kończyło się serią punktów. W tym sezonie kilka pudeł oznacza powrót na ławkę. Na koniec zanim oddam głos swoim kolegom, kilka słów na temat Cocha Stevensa. Ja się szybko nie odkochuję i dalej uważam, że jest to jeden z najlepszych trenerów w tej lidze.

Zadanie przed jakim stanął, to prawdziwy sprawdzian, ponieważ większą presja wyniku, talentu, ambicji włodarzy, powoduje niemały ból głowy, z którego jeżeli wyjdzie zwycięsko, to pod dachem TD Garden, zawiśnie jeszcze wiele mistrzowskich banerów. Jedyne pytanie do trenera jest takie! Gdzie ta obrona z czwartych kwart poprzedniego sezonu, która zniechęcała rywali i odbierała tlen w końcówkach spotkań?


Cokolwiek jeszcze nie napiszę, jedno pewne! To wszystko jutro, za tydzień, może być całkowicie nie aktualne! A dlaczego? Ponieważ Boston nie uklęknie przed nikim! Dopóki sezon trwa…

Tyle od Buzzera! Głos oddaje Wam #Buzzersquad, atakujcie!

Marek „Tank” Ganczaruk:

Przed rozpoczęciem sezonu wielokrotnie powtarzałem, że spodziewam się słabszego wyniku w wykonaniu Celtów, aniżeli w zeszłym roku. Powrót do składu Gordona Haywarda, a także w teorii zdrowy Kyrie Irving, spowodował ograniczenie minut dla takich zawodników jak Terry Rozier, Marcus Smart czy Jaylen Brown. Rzadko kiedy mamy okazję oglądać tak duże nagromadzenie talentu w jednym zespole, jak widać może być to problematyczne dla każdego trenera, nawet tak dobrego jak Brad Stevens.

Podział minut od początku jest problemem Celtics, podobnie jak słabsza dyspozycja Jasona Tatuma, który stał się kolejną ofiarą klątwy drugoroczniaka. Hayward po bardzo poważnej kontuzji, wciąż nie wrócił do pełnej dyspozycji, Irving, choć co raz częściej pokazuje, że nie stracił na jakości, zdaje się grać z pewną blokadą, jakby chodził po cienkim lodzie, bojąc się kolejnych operacji nadszarpniętych kolan.

Bilans 20-14, a przede wszystkim 9-9 na wyjeździe nie napawa optymizmem, podobnie jak kończące się kontrakty zawodników i widmo koniecznych zmian kadrowych przed kolejnym sezonem. Boston awansuje do fazy Playoffs, jednakże nie spodziewam się kolejnego sztandaru zawieszonego pod dachem The Garden.

Bartek Jaglarz:

Zaczynając temat Celtics chcę przede wszystkim zwrócić uwagę na lidera zespołu – Kyriego Irvinga. W czasie Playoffs i na początku tego sezonu zaczęły pojawiać się głosy o tym, że Irving odszedł z Cavs, aby nie być w cieniu LeBrona, a trafił do Bostonu, gdzie będzie w cieniu Tatuma.

Mimo, że większość z tych głosów wydawała się być żartobliwa, niektórzy zaczęli brać to na serio i ściągać z Irvinga rolę lidera. Niektórzy poszli nawet o krok dalej, uważając, że teraz Irving to co najwyżej gracz dobry, ale do All-Stara to mu daleko. Absurd jakich mało i widząc to łapałem się za głowę. Po pierwsze, ściąganie takiej presji i odpowiedzialności na drugoroczniaka to skrajna głupota.

Tatum jest graczem z ogromnym talentem, ale to dopiero młodzieniaszek! Wiele przed nim i trzeba dać mu czas, bo na razie gra bardzo nierówno. Po drugie, Irving miał problem, aby wejść od razu i osiągać zadowalające wyniki w tak skomplikowanej rotacji składu, jaką ma Boston, ale to była kwestia czasu, kiedy pokaże swoją klasę. Teraz wrócił jako główny motor napędowy i nie uważam, że ogranicza w jakikolwiek sposób drużynę lub ją blokuje.

Problem leży w innym miejscu i jest bardzo trudny do zdiagnozowania. Jednym z jego najpoważniejszym czynników jest jednak pewna rzecz, której ofiarą często padają sportowcy – zbyt duże oczekiwania do możliwości. W tym momencie Boston plasuje się pośrodku ósemki na Wschodzie i jestem zdania, że jest to dla nich zasłużone i spodziewane miejsce. Składa się na to na pewno kilka czynników i jako pierwszy czynnik, chcę wziąć pod lupę sytuację kadrową Celtów, popularny już nadmiar talentu. Na szczęście lider, którym jest Irving unika kontuzji i wraca na najwyższe tory.

Gordon Hayward… temat rzeka, trudny i szeroki. Niezmiernie szanuję to, że dał radę podnieść się po takiej kontuzji. Na prawdę niewielu czytających, a może nawet nikt nie wie i się nie dowie, jakie to koszmarne uczucie doznać tak trudnej kontuzji i poddać się tak wymagającej rehabilitacji… a drużyna mimo to wygrywa.

Gordon nie gra nawet na podobnym poziomie, jaki potrafił prezentować w Utah, jednak według mnie jest to kwestia czasu. Widać bojaźń w jego ruchach i mniejszą pewność, ale rzut mu nie osłabł, technika nie została zapomniana i to jest jego ratunkiem. Wierzę, że tak samo jak Paul George będzie tylko silniejszy i pokaże, że zasługiwał na miano gwiazdy przez kontuzją. Tylko dla dobra zespołu powinien być zawodnikiem rotacyjnym, bo widocznie lepiej to pasuje do taktyki Bostonu. Kwestię Jasona Tatuma już poruszałem, trzeba dać chłopakowi czas, bo może być wielki, jednak widać u niego syndrom rookie 2 sezonu. Tak samo jak u Mitchella i Simmonsa. A jak czasem przycegli rzutem, to aż młody Lonzo się przypomina.

Jaylen Brown też nie notuje fenomenalnego startu w nowym sezonie. W poprzedniej kampanii miał więcej minut i przede wszystkim więcej posiadań, teraz bardzo duża rotacja lekko blokuje mu dalszą fazę rozwoju. Solidny grajek, ale nie zapowiada się na coś więcej. Bardzo kuleje sytuacja pod koszem. Al Horford obniżył loty i coraz bardziej jest podatny na kontuzje. Tak samo jest z Aronem Baynsem, a sam Daniel Thies nie wystarczy, aby bronić pomalowanego.

Terry Roziera chyba szkoda mi w tym wszystkim najbardziej. Najpierw zalicza koszmarny Game 7 z Cavaliers, a w nowym sezonie traci istotne minuty w rotacji i jego gra nie błyszczy. Jest to gracz, który według mnie idealnie by się nadawał na jedynkę w klubie typu Suns, gdzie nie dość, że mógłby pokazać swoje liczne umiejętności, to jeszcze miałby bardzo dobrą perspektywę na przyszłość.

Na koniec chcę omówić postawę Marcusa Morrisa. Ten gość czasem jest jak maszyna i za to go uwielbiam. Jako chyba jedyny działa bez zarzutów w tym sezonie, poprawił wszystkie statystyki z przed sezonu i jest jednym z najlepszych rezerwowych w całej NBA.

Jak można wywnioskować z powyższego wywodu, sytuacja kadrowa jest bardzo skomplikowana. Mało osób jednak zwraca uwagę na jeden istotny fakt – jak mocno wzmocniła się konkurencja Bostonu i jak wyrównana stała się liga! Kto przed sezonem stawiałby, że dwie najlepsze drużyny sezonu będą ze Wschodu? Że Pacers będą grać tak dobrze pomimo niewielu wzmocnień? I tak dalej i tak dalej i tak dalej. Większość drużyn gra albo powyżej oczekiwań, albo poniżej i to bardzo. Całe NBA staje na głowie i Boston dopiero zaczyna się w tym wszystkim odnajdywać. Jaka będzie przyszłość Celtów? Trudno to wróżyć ekspertom, a co dopiero mi. Czas pokaże, jednak moje przewidywania to maksymalnie finał Konferencji, a bliżej mi do stawiania na półfinał i porażkę z kimś z ekipy Raptors/Bucks/Pacers.

Zdjęcia: źródło NBA

Redagował: Mr Buzzer, Marek „Tank” Ganczaruk & Bartek Jaglarz

Efekty: Padre