Buzzer na miękko: Joel Embiid nie bierze jeńców

Joela mógłbyś zaprosić na własne wesele, by robił za wodzireja i z miejsca pojechałby takimi tekstami, o których mówiono by latami. A to, że naobrażałby przy tym pana młodego, przyfasolił coś o jakości pani młodej, naplułby na świadków i jeszcze zmieszał z błotem księdza, którego chyba zakosiłeś przy Black Friday – to już całkiem inna bajka. Jeśli nie masz dystansu do siebie i niezbyt łatwo łykasz publiczne jeżdżenie dla czystego fanu, no to lepiej poszukaj sobie innego przyjaciela. Joel nie bierze jeńców z prostego powodu: robi to, co potrafi robić najlepiej zaraz po baskecie. Wywołuje burzę, jest o nim głośno, jest na topie. Za tym idzie popularność, marka, dodatkowa kasa. A to, że stu, czy tysiąc kolejnych gostków go znienawidzi jest dla niego tak samo ponętne, jak podkolanówki na nogach seksownej panny.

Embiidowi próbowali pocisnąć wszyscy i zawsze na koniec mówiło się tylko o tym, jak to Embiid załatwił tego, tamtego, owego. Lista ofiar każdego dnia się wydłuża. Joel normalnie idzie na meczyk, zwykle gra swoje, naprawdę rzadko kiedy poniżej oczekiwań, więc niczym wędkarz, czeka na dogodną okazję, by pociągnąć wędką i złapać kolejnego gamonia, który pokusi się na przynętę. Ewidentnie prowokuje, z tymże dużo bardziej wyszukanie i ironicznie – LaVar mógłby wziąć od niego parę lekcji, jak odróżnić prymitywne chełpienie się od teatralnej zagrywki. Gostek wyraźnie się bawi, to podpowiada jego żywiołowa, kameruńska dusza. Żyje z tego, by sobie publicznie porobić jaja i tylko czerpie radość, kiedy jeden z drugim gotują się niczym pomidorowa z przeróbki Sarsy. W kółko pomidorowa i pomidorowa, mimo że jest pyszna, chciałbym w końcu zjeść kapuśniak i zobaczyć kogoś, kto sam pierwszy wyjdzie mu naprzeciw i zacznie machać palcem przed meczem, przewróci się po lekkim odepchnięciu, a potem odwróci kota ogonem i skieruje całą uwagę na niego, przekaz dając jasny: co z tego, że flopowałem, to ty jesteś frajerem skoro po czymś takim mnie odpychasz. Jakiegoś godnego wariata niestety nie widzę. Russell się tam pokłócił coś z Joelem, rzucił na niego klątwę, kazał mu iść do domu i… od tego czasu Embiid nie zagrał ani minuty, ale czy to przeciwnik na lata? Przypominam, patrzymy na miękko, bierzemy na warsztat coś tak mało istotnego jak trash talk. W tej materii sporo upatruje ciekawą rozrywkę, więc stawiając się na ich miejscu miałbym wiele radości, gdyby ktoś notorycznie ucierał nosa Embiidowi.

Tymczasem niedługo będzie trzeba stawiać więzienne kreski, by zliczyć zmasakrowanych w wojnach twitterowych naszego Dzika.

 

Oto lista największych wyskoków Joela Embiida, coś z serii „Velvet to przy tobie papier ścierny”:

  • LaVar musiał chlapnąć, a jakże, że Lonzo zaprowadzi w tym sezonie Lakers do play-offs, o czym nawet nie marzą najwięksi zwolennicy LAL. Ben Simmons trochę nie wytrzymał, niedorzeczność kwitując coś w stylu „srogie piguły Sebastianie”. To było jednak zbyt softowe. Do pieca dowalić musiał Embiid i rozgrzać towarzystwo do czerwoności.

Przy drugiej akcji z Lonzo też nie miał za dużo litości. „CO ZA NOC!!!” wyraziło więcej, niż tysiąc słów.

  • Phil Jackson rozprawiał filozoficznie w czerwcu o tym, jak to nie wyobraża sobie, by pożegnać się z zawodnikiem bez finalnego spotkania. Chodziło wtedy o wątpliwą przyszłość cornerstone’a Kristapsa Porzingisa. Joel też ma swoją filozofię: „Mam w dupie twoją filozofię”. Z przytulenia Porzingisa nic nie wyszło, może dlatego, że to Jacksona odesłano z kwitkiem.

  • Z Andre Drummondem była taka sytuacja, że stwierdził po prostu bez żadnych ogródek: „On nie potrafi rzucać”, „On nic nie gra w defensywie”. Pingwin pofatygował się do odpowiedzi, że „nie da się gadać na poważnie z gościem, który nie jest w stanie rozegrać back-to-back” oraz, że wszystko „okaże się 2 grudnia”. No cóż, mimo odważnych i całkiem trafnych dogryzek, Pingwin wojnę przegrał. Zwycięzców się nie sądzi.

  • Z Chandlerem Parsonsem też była mała przygoda. Żadna tam wojna, raczej prztyczek. To było jeszcze z okresu przedsezonowego, kiedy Phila miała zagrać z Grizzlies. Embiid już wtedy pokazał rogi na Twitterze pisząc: „I’m gonna cook your ass tomorrow”. Może też chodziło o to, że tyłeczek Parsonsa jest jednym z najbardziej czaderskich, na punkcie którego panie po prostu szaleją? Kto tam wie, co Embiidowi chodzi po głowie…
  • Hassan Whiteside to podobny przypadek jak z Chandlerem Parsonsem, z tymże już z większym oddźwiękiem. Parę dni wcześniej Joel zagrzał się gadką podczas meczu z Brooklyn Nets.


No a potem wskazywał na Whiteside’a, który też tego nie potrafi.

Potem jeszcze Whiteside się odgryzał zdrowiem Embiida (Whiteside w tym sezonie wcale nie lepiej), Joel ripostował, że powinien był opuścić boisko, bo i tak prędzej czy później zostałby wyrzucony za liczbę fauli. Kwintesencja trash talku.

  • Nerlens Noel odgryzał się Embiidowi, który powiedział mu, że „za każdym razem jak idę z nim jeden na jednego to z zamiarem splakatowania go”. Parafraza słów: „Za każdym razem jak cię widzę, to chce mi się rzygać”.
  • Willie Reed też nie miał z nim łatwej przeprawy. Boiskowo podzielił los Andre Drummonda, bo w pewnym momencie dostał po prostu flagrant za nędzne zachowanie.

Joel miał na ten temat sporo do powiedzenia, zresztą w podobnym tonie, jak przy Hassanie Whitesidzie:

A skwitował to tym obrazkiem z pytaniem „Kim w ogóle jest ten gościu?”:

  • Kevin Durant i Draymond Green to już były lepsze strzelby. Ten pierwszy wypyskował się mocno po przejściu ze spokojnej Oklahomy, ten drugi miał parę wpadek, zwłaszcza tych mało eleganckich z wiadomo czym. Joel w sumie idzie na żywioł, nie ma większej radości, jak wkurzyć tego, czy tamtego. Durant po wygranym meczu z Philadelphią powiedział, że nie mogli dopuścić do zwycięstwa Joela, żeby nie dać mu możliwości pobiegnięcia na Twittera i wrzucenia trashtalkowca. Joel polubił tego tweeta.

Co do Draymonda, to już sama chęć podjęcia z nim trash talku wywołała u niego niezdrową ekscytację. Ten gość po prostu taki jest i się nie zmieni.

  • Trashtalkowy król rodem z Kamerunu ostatnio po meczu z Minnesotą miał wiele do powiedzenia o swoim koledze na pozycji Karlu-Anthonie Townsie. Zwróćcie uwagę, że najcięższy kaliber, dotyczący jego defensywy zostawia sobie na koniec, niczym Tomasz Hajto truskawkę na torcie (Embiid trafia w najbardziej bolące miejsce, bo statystyki nie kłamią – KAT jest najgorszym obrońcą ligi na pozycji centra). Skończyło się tak, jak się skończyć musiało.