Epicka Bitwa w Atlancie, bo 4 dogrywki! Leonard pozamiatał! Wściekły Król na kolanach! Pobudka w Bostonie!

Chicago Bulls (18-45) 168 – 161 Atlanta Hawks (21-42)

Kozak meczu: Zach LaVine – 47 pkt, 9 zb. i 9 as.

Spotkanie historyczne i absolutnie bezprecedensowe. Kiedy jesteśmy świadkami aż czterech dogrywek, noc dla fanów NBA nabiera nowego znaczenia. Dwie drużyny dla których sezon już niedługo dobiegnie końca, zagwarantowały Nam epicką bitwę z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Regulaminowy czas gry, nie zapowiadał takiego zwrotu akcji. Na początku czwartej kwarty, Goście prowadzili w State Farm Arenie aż jedenastoma punktami. Atlanta, potrafiła jednak odrobić straty i wyjść na prowadzenie! O dogrywce zadecydowały trzy z rzędu celne osobiste Portera juniora. Pierwsza dogrywka, to rywalizacja łeb w łeb, z pokazowym blokiem Lena na LaVinie. Trae Young, wejściem pod kosz w ostatniej sekundzie, doprowadza do przedłużenia spotkania. Następne pięć minut, to raczej pokaz nieskuteczności, bez punktu w ostatnich 25 sekundach. Otto Porter, nieudanie szarżuje pod koszem w ostatniej akcji na miarę wygranej. Trzecia dogrywka, to kontynuacja braku skuteczności. Brak celnej próby w finalnej minucie! Równo z syreną, Fiński skrzydłowy blokuje rzut Alexa Lena. Ostatnie doliczone pięć minut, pozwoliło Chicago na zmotywowanie się do działań. Przy stanie 159:159, dwa z rzędu przewinienia wspomnianego Lena. Trzy kolejne celne osobiste Markkanena, zaakcentowane wsadem Lopeza. Po takim przełamaniu, ATL nie potrafiła już odrobić strat. Łączne zdobyte 329 punkty, to trzeci wynik w historii NBA. Z pewnością wrócę do tego widowiska drugi raz.

Chicago, zalicza najlepsze dwa tygodnie w obecnym sezonie. Sześć spotkań, tylko jedna porażka. Drużyna wzmocniona następnym topowym talentem, pozwala wytaczać piękną wizje niedalekiej przyszłości. Aby bardziej Wam zobrazować co stało się w tym spotkaniu, pozwolę sobie przedstawić linijki trzech głównych armat Wietrznego miasta. Markkanen (31-17-2), Porter (31-10-4) i LaVine (47-9-9). Robi wrażenie, prawda? Już dawno nie byłem świadkiem czegoś podobnego.

Po wygranej dogrywce z Wilkami, porażka w doliczonym czasie z Bykami. Jastrzębie, wyznaczyły nowe standardy dla ligowego zoo. Pod nieobecność Johna Collinsa, Georgia zaserwowała swoim kibicom wojne na wyniszczenie. Szesnaście asyst i 49 punktów samego Trae Younga ! Ofensywny szał byłego gwiazdora Oklahomy. Double double Dedmona i Lena. Po trzy trójki Cartera, Huertera i Prince’a. Takie spotkanie, to złoto całej nocy.
Możliwość rewanżu, już w niedziele w Illinois.

Charlotte Hornets (29-33) 123 – 112 Brooklyn Nets (32-32)

Kozak meczu: Kemba Walker – 25 pkt, 4 zb. i 7 as.

Brooklyn, zdewastowany przez nalot drapieżnych Szerszeni. Barclays Center, na chwile zamienione na nowe gniazdo tych agresywnych owadów. Ekipa trenera Borrego, rozbija gospodarzy od połowy drugiej kwarty. Przewaga ponad dwudziestu punktów, połączona z ciszą trybun na Brooklynie. Trzy pożądane miejsca w konferencji (6-8) i aż pięć drużyn bijących się o awans. Czekamy na więcej emocji.

Szerszenie, przełamują się po trzech bolesnych porażkach. Organizacja z Karoliny Północnej, udanie rewanżuje się za porażke z 24 lutego. Przy okazji, wracając do najlepszej ósemki wschodu.
Cztery trójki Batuma, brakująca zbiórka do podwójnej zdobyczy Zellera i domimujące 25 punktów niezawodnego Kemby Walkera. Jeremy Lamb i Frank Kamimsky z ławki, to ludzie którzy zasłużyli tej nocy na bonus dla drugiego garnituru klubu.Osłabieni brakiem Monka czy Kidda-Gilchrista, Szerszenie powodują następne bolesne ukąszenie w konferencji.

Druga kolejna porażka Nets, ponownie z ekipą z dywizji south east. Zapędy Pistons w tabeli, zaczynają martwić kibiców z Nowego Jorku.
Brakująca asysta, do double double D’angelo Russella. Były gracz Lakers, to najmłodszy gracz w historii ligi, który przekroczył barierę 500 trójek. Sporo hałasu dwójki zmienników Nets. Wracający Spencer Dinwiddie i doświadczony DeMarre Carroll, lecą łącznie na poziomie 35 oczek.

Portland Trail Blazers (38-24) 117 – 119 Toronto Raptors (46-17)

Kozak meczu: Kawhi Leonard – 38 pkt, 3 zb. i 5 as.

Game winner zone!
Do słynnego Parku Jurajskiego na północy, zawitało Rip City. O włos od upadku twierdzy Toronto. Raptors, prowadziło przez większą część meczu, wyraźnie uciekając pod koniec trzeciej kwarty. Portland, ma jednak kim postraszyć w ataku. Wynik 117:117, na trzynaście sekund przed końcem. Dziesięć sekund później, Kawhi ładuje decydujący cios. Euforia trybun i całej ławki drużyny Nurse’a. Niecelna trójka Lillarda, potęguje radość gospodarzy.

Po pokonaniu Celtów, wygrana nad następnym wysoko notowanym oponentem. W Kanadzie ewidentnie nie składają broni w pogoni za Kozłami.
Trzy trójki Greena, double double Lowry, 19 punktów Gasola i 16 oczek Siakama. Bohaterem Ontario, zostaje jednak Kawhi Leonard.

Drużyna z Oregonu, przerywa serie aż pięciu wygranych.
Siedem trójek McColluma, po dziesięć punktów Nurkica i Aminu, wsparte 24 punktami Lillarda. Enes Kanter, z powodu problemów paszportowych, nie mógł legalnie przekroczyć granicy Kanady. Center pozostał w Oregonie. Co ciekawe, dla PTB, była to pierwsza w sezonie porażka z drużyną z Atlantic Division (9-1).

Washington Wizards (25-37) 96 – 107 Boston Celtics (38-25)

Kozak meczu: Bradley Beal – 29 pkt, 11 zb. i 6 as.

Obudził Nam się Boston z głebokiego snu. Długi letarg, kosztował cztery kolejne porażki. Piąte miejsce w konferencji, średnio satysfakcjonuje zielonych fanów. Po minimalnych turbulencjach na końcu drugiej i trzeciej kwarty, Celtowie deklasują Waszyngton w ostatnich minutach. Każdy z wyjściowej piątki gospodarzy, przekroczył dziesięć punktów w spotkaniu. Najlepszymi strzelcami Celtics byli Morris, Horford i Smart. Kyrie, dokłada do stawki dwanaście asyst.

Czarne chmury nad stolicą. Pięć porażek w ostatnich sześciu spotkaniach. Bez domowej wygranej od blisko miesiąca.
Double double Beala, najlepszego punktującego meczu.
Bradley, zaczyna przypominać Griffina czy Kembe, z wczęsniejszych etapów sezonu zasadniczego. Główna siła napędowa DC, niestety z mniejszym wsparciem od kolegów. O ile problemy Hornets i Pistons już za Nami, tak powrót Walla jest niemożliwy w obecnym sezonie. Możemy mieć nadzieje, że nowa rola zaprocentuje w sezonie 2019/20. Po pietnaście punktów Satoranskyego i Jeffa Greena.

New Orleans Pelicans (28-36) 130 – 116 Phoenix Suns (12-51)

Kozak meczu: Jrue Holiday – 21 pkt, 5 zb. i 9 as.

Powiem szczerze że dłużej nie mogę się powstrzymywać i odrobine pojadę po Suns. Przed sezonem widząc ilość talentu, jaki biega po parkiecie w Phoenix, myślałem, że przynajmniej powalczą o Playoffs. Tymczasem im się nawet nie chce walczyć o chociaż jedno zwycięstwo. Przegrywać można zawsze, ale po walce! Suns od początku sezonu przegrywają w taki sposób jakby mieli siły jedynie na 12 minut. Pamiętam słowa Bookera po ostatnim sezonie: „Dopóki ja gram w tym zespole, to już nigdy nie zabraknie Playoffs w Phoenix”. Panie Booker dziś brakuje Panu sił aby chociaż raz w obronie przycisnąć. Podobny scenariusz kilka godzin temu. Pierwsza kwarta wygrana, a później jak zawsze. Od drugiej, zniszczeni sezonem psychicznie, Pelicans, po swoje gasząc słońce mało ambitnym Suns. Dodatkowo cyrk z Davisem na poziomie 20 również trwa w najlepsze, co powoduje że obydwie organizacje już najlepiej poszły by na wakacje. Tyle…bo smutno.

LA Clippers (35-29) 116 – 109 Sacramento Kings (31-31)

Kozak meczu: Landry Shamed – 20 pkt, 4 zb. i 2 as.

W Sacramento kolejna bitwa, która po walce Kings, przegrywają w końcówce. Tym razem wyjątkowo bolesna, ponieważ przeciwko bezpośredniemu rywalowi w walce o Playoffs. Clippers, którzy oddali prawie pół składu podczas ostatniego okienka, wciąż z pozytywną energią, bez presji, utrzymują podobny poziom. Przypomnijmy że klub ściągnie do siebie wielkie minimum jedne nazwisko podczas tego lata. Ja stawiam na Leonarda. Wracając do meczu. Po bardzo wyrównanym meczu, druga połowa łupem Clippers. Pierwsza piątka, przy kolejnym wsparciu z ławki Williamsa oraz Harrella, przetrzymała pogoń z końcówki meczu Kings, umacniając się tym samym na 7 miejscu zachodu. Kings w tej chwili tracą 3 zwycięstwa do pozycji numer 8, na której zasiadają Spurs. Jakby zliczyć ilość spotkań przegranych po dramatycznych końcówkach, po może Kings walczyliby o pudło. Tymczasem ta piękna ofensywna energia z parkietu z Sacramento, z pewnością nie złoży broni a misja Playoffs, wciąż aktualna.

Milwaukee Bucks (48-14) 131 – 120 Los Angeles Lakers (30-32)

Kozak meczu: Eric Bledsoe – 31 pkt, 9 zb. i 5 as.

 

Na starcie powiem krótko! To był świetny mecz! Do LA zajechała najlepsza ekipa tej ligi, która musiała sporo się napocić, aby dojechać w końcówce słabiutkich ostatnio Lakers. Przed meczem gruchnęła wiadomość, że po tym jak Spurs wykupili kontrakt Pau Gasola, ten podpisze właśnie z Bucks. Dodatkowo klub z Milwaukee, zdecydował się podpisać nowy 4-letni, warty 70 milionów dolarów, kontrakt z Bledsoe. To właśnie ta kapucha zmotywowala Bledsoe do kolejnego wielkiego spotkania w jego wykonaniu. Po tym jak został bohaterem starcia przeciwko Kings, dziś ponownie poprowadził swój zespół do zwycięstwa. Nazywany Małym Lebronem, Bledsoe zdobył kluczowe punkty końcówce. Kiedy to przy stanie 118-116 dla Lakers, na ponad 3 minuty przed końcem, rozpędzony Lebron nie miał zamiaru klękać przed najlepszą drużyną ligi, Bledsoe i Brogdon, pozbawili Króla nadziei na zwycięstwo. Akcja 2+1, trójka Brogdona i po chwili kolejny cios zza łuku Bledsoe, odebrał tlen Lakersom w końcówce. Wściekły James opuścił ławkę jeszcze przed końcową syreną, nie gratulując rywalom wygranej.

 

Ten ambitny psychopata, wyraźnie odczuwa frustracje wynikami swojego zespołu, ale takie zachowanie, nie przystoi Królowi. Tymczasem Bucks ponownie dali do zrozumienia, że ten zespół, to nie tylko osoba Giannisa.

Zdjęcia: Źródło NBA
Wideo: Źródło YouTube/HH, YouTube/MS, YouTube/RFS, YouTube/FD, YouTube/Daily Recap

Redagował: Buzzer & Bartek Bartkowiak

Oprawa graficzna: Padre