Detroit Pistons (20-17) 78-114 Philadelphia 76ers (19-19)
Kozak meczu: Joel Embiid 23 punkty, 9 zbiórek
W Philadelphii doszło do trzeciego w tym sezonie starcia w wadze ciężkiej pomiędzy Drummondem a Embiidem. Obaj Panowie z drobnymi urazami, ale uraz żeber „Pingwina” okazał się bardziej dotkliwy, ponieważ Andre zdecydowanie nie był dzis sobą.
Embiid vs. Drumm0nd this season (3 games)
Jojo: 26 PPG, 9.3 RPG, 88% FT, 28 MPG, 3 W’S
Andre: 12.6 PPG, 11 RPG, 75% FT, 34 MPG, 3 L’s@JoelEmbiid #NBAVote ? pic.twitter.com/wjN7zWza7C
— Did the Sixers WWWWin? (@DidTheSixersWin) 6 stycznia 2018
Zresztą cały zespól Pistons tak wyglądał, ponieważ Phila stłukła im tyłki aż przykro było patrzeć. Kilka niesamowicie agresywnych akcji Simmonsa, który szybko ma zamiar odzyskać miano debiutanta miesiąca, to ozdoby tego meczu. Simmons to gracz, którego trudno porównać do kogos innego, ponieważ te jego wjazdy pod kosz to nie tylko czysta fizyczność, ale również niesamowita łatwość zmiany zagrania, przy czym jego rzut z dystansu i z linii osobistych to dramat niepodobny do nikogo na tej pozycji.
19 PTS / 9 AST / 4 REB / 2 STL / 2 BLK#NBAVote @BenSimmons25 pic.twitter.com/2dlkEAGm5N
— Philadelphia 76ers (@sixers) 6 stycznia 2018
Cala pierwsza piątka Sixers dzis z podwójną zdobyczą, a 37% z gry gości z Detroit zakończyło ten mecz już po pierwszej połowie. Embiid po raz kolejny górą w starciu ciężkich, choć tym razem bez wielkich fajerwerków.
Minnesota Timberwolves (24-16) 84-91 Boston Celtics (32-10)
Kozak meczu: Marcus Smart i Terry Rozier 32 punkty i 12 zbiórek
Mała pogodowa apokalipsa, jaka nawiedziła Boston, nie przeszkodziła mimo wszystko rozegrać miejscowym Celtics meczu przeciwko Wolves. Sceny jak z filmu „Pojutrze”, które docierały do Europy okazały się niewystarczające, aby NBA odpuściła te widowisko. Z początku pierwszej kwarty warto przypomnieć, jak Tatum urwał obręcz nad próbującym go zatrzymać Townsem.
There’s a reason why Jayson Tatum won Eastern Conference Rookie of the Month. #NBARooks pic.twitter.com/bt25l2voZh
— NBA Draft (@NBADraft) 6 stycznia 2018
I choć to wideo polata dzis na Internecie, to trzeba przyznać, że to wlasnie Towns był największą gwiazda tego spotkania. Popularny KAT był nie do zatrzymania i w całym spotkaniu zaliczył 25 punktów i 23 zbiórki, przy czym po raz kolejny z 42 minutami na parkiecie. Niestety dla kibiców Wolves okazało się to za mało, ponieważ dzieki 18 punktom z ławki Smarta oraz kilku indywidualnym akcjom w czwartej kwarcie Irvinga, który dzis flirtował z triple-double, to Celtics obronili swój teren.
25 PTS + 23 REB= TOWNS
16 PTS + 9 REB + 8 AST= IRVING
Victoria de los @celtics pic.twitter.com/8Q2mkIhVdm
— NBA Spain (@NBAspain) 6 stycznia 2018
Rzadko kogoś krytykuję, ale kolejny raz chcę podkreślić, że osobiście dla mnie żadnym All Star nie jest i nie będzie Wiggins. Nie chodzi mi o słabą skuteczność, jaką prezentuje w tym sezonie, ale po prostu jego zaangażowanie w obronie przypomina mi siebie kiedy na lekcjach wf w podstawówce, kiedy graliśmy w siatkę zamiast kosza. Stałem wtedy tak bez ruchu na fochu i tyle było ze mnie pożytku. Jeżeli Wolves chcą coś osiągnąć, to czas pomyśleć, aby pohandlować tym przepłaconym graczem.
New York Knicks (18-21) 103-107(OT) Miami Heat (21-17)
Kozak meczu: Goran Dragić 19 punktów, 6 zbiórek, 6 asyst
W Miami mimo bardzo słabej skuteczności w pierwszej połowie Porzingisa, gospodarze Heat nie potrafili tego wykorzystać i mecz stał na bardzo wyrównanym poziomie. Przewaga kilku punktów niwelowana była momentalnie przez obie strony. Po stronie Knicks, kolejny raz liderem zespołu w tym sezonie był Michael Beasley, który z ławki w zaledwie 23 minuty uzbierał solidne double-double na poziomie 20 punktów, 10 zbiórek. To głównie dzieki niemu oraz Lee zespól z City stawiał opór dobrze zorganizowanej drużynie Heat. Kluczowym momentem spotkania okazała się jednak zbiórka ofensywna Porzingisa, który na sekundy przed końcem oddał pikle na obwód do McDermotta, a ten trójeczką przedłużył mecz o dogrywkę.
The clutch three by Doug McDermott to send the game to OT!#Knicks pic.twitter.com/AjVAnGFjHF
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018
Tam festiwal fauli, strat oraz rzutów wolnych przechylił jednak wygrana na stronę Heat, u których bohaterem ławki został Ellington z dorobkiem 24 punktów.
Miami won tonight’s game at the Charity Stripe.
HEAT went 19-of-20 from the line, including a perfect 4-4 in the final 30 seconds of OT. #HEATCulture pic.twitter.com/ZWd9whhM5O
— Miami HEAT (@MiamiHEAT) 6 stycznia 2018
Toronto Raptors (27-10) 129-110 Milwaukee Bucks (20-17)
Kozak meczu: DeMar DeRozan 20 punktów, 5 zbiórek, 4 asysty
W Milwaukee wszyscy liczyliśmy na podobne emocje, jakich byliśmy świadkami zaledwie kilka dni temu, bowiem do miasta zawitali Raptors, którzy ostatnim razem potrzebowali dogrywki i 52 punktów DeRozana, aby zatrzymać Antka i spółkę. Niestety tym razem obyło się bez dramaturgii, ponieważ gwałt jaki Raptors urządzili miejscowym Kozłom, nie pozostawiał złudzeń, kto wyjedzie zwycięski. Wynik z tej części to 43-19 dla Parku Jurajskiego, który daje mocny przekaz, że Raptors mają zamiar walczyć o numer jeden na wschodzie koniec sezonu. Bohaterem Toronto dość nieoczekiwanie Jonas Valunciunas, który w zaledwie 17 minut uzbierał 20 punktów i zebrał 13 piłek na poziomie 8 na 9 z gry!
Jonas went off for 20 PTS in the 3rd quarter to help the @Raptors extend their lead!#WeTheNorth pic.twitter.com/dUYSaEWeyG
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018
Choć duże szanse na piękną serię miedzy tymi zespołami w play-offs, to dziś Bucks z odgryzionymi głowami wracają do swoich rodzin!
Chicago Bulls (14-25) 127-124 Dallas Mavericks (13-27)
Kozak meczu: Kris Dunn 32 punkty, 9 asyst, 4 przechwyty
W Dallas kolejny raz szalone widowisko zapewnili swoim kibicom Mavericks. Pierwsza wyrównana połowa to głównie zespołowa gra całego zespołu gospodarzy kontra skuteczny dzieciak z Finlandii Markannen. W drugiej połowie, a dokładnie w trzeciej kwarcie, skuteczny run Mavericks pozwolił im na zbudowanie 8-punktowej przewagi przed decydująca czwarta kwarta. I wlasnie wtedy zaczął się popis Krisa Dunna. Rekord kariery – 32 punkty 9 asyst oraz 4 przechwyty.
Kris Dunn went off tonight against the Mavs! #32 finished the night with a career-high 32pts and added 9ast, 2reb and 4stl. pic.twitter.com/mRRo3hJndd
— Chicago Bulls (@chicagobulls) 6 stycznia 2018
Dzięki niemu Bulls na niespełna 27 sekund przed końcem prowadzili już 8 punktami przy pustych trybunach, ponieważ kibice Dallas nie uwierzyli na odwrócenie losów spotkania. Wtedy nastąpiło małe szaleństwo ze strony Dallas. Najpierw trojka Smitha Jr., a zaraz wjazd Klebera i przechwyt Smitha, który ponownie zapunktował spowodowała, że na 3 sekundy do końca gospodarze stanęli przed szansa na wyrównanie! Decydujący rzut poszedł w ręce Ferrela, który jednak chybił i to Byki dzis zwycięskie w Texasie.
Phoenix Suns (15-26) 89-103 San Antonio Spurs (27-13)
Kozak meczu: Kawhi Leonard 21 punktów, 3 asysty, 4 przechwyty, 3 bloki
Phoenix bez TJ’a Warrena za to z Joshem Jakcksonem. San Antonio bez LaMarcusa Aldridge’a, Danny’ego Greena, Rudy’ego Gaya, Patty’ego Millsa. Za to z Kylem Andersonem i Kawhiem Leonardem. Gracze z Arizony tylko w jednym momencie próbowali odjechać, ale szybko kompania Devina Bookera została powstrzymana na początku drugiej kwarty. Raz zdobytego prowadzenia Ostrogi nie oddały już do końca spotkania. Wciąż Kawhi potrzebuje czasu na wprowadzenie się w rytm, zwłaszcza to widać po pudłowanych trójkach (1/6). Jeśli jednak miałbym wskazać główny powód zwycięskich Spurs to bez wahania wskazałbym na Manu Ginobiliego. Facet jest niemożliwy. 21 punktów na 70% skuteczności, przy tym 3 asysty i 2 bloki w zaledwie 19 minut.
Manu Ginobili comes off the bench to score 21 PTS and the @Spurs grab their 13th straight W at home!#GoSpursGo pic.twitter.com/5nyIXS2tXP
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018
Patrzę na to, co wyczynia Pop w tym sezonie i normalnie nie wiem, jakich słów użyć, by go docenić. W tej chwili stworzył tak sprawnie działający zespół, że nawet sam 2 garnitur jest w stanie nawiązać walkę praktycznie z każdym. Można wyjąć dowolnego zawodnika, wsadzić innego i nadal to znakomicie działa. Tak bardzo Pop przygotowuje SAS na play-offy i ewentualne kontuzje.
Utah Jazz (16-23) 91-99 Denver Nuggets (21-17)
Kozak meczu: Trey Lyles 26 punktów, 7 zbiórek
Gdzieś słyszałem, że Utah nie powinno tankować, za to Clippers tak. Czasem jednak w życiu jest tak, że bardzo nie chcesz przegrać, a jednak tak właśnie się dzieje, przez co sprytnie knute plany przez innych trafiają do kosza. Utah w wysokich górach Kolorado raczej nie miało problemów z oddychaniem (ich hala jest na wysokości 1300 m.n.p.m., a Denver 1600), natomiast wyraźnie cierpi na braki składowe. Potrafi grać przez większą część spotkania na wyrównanym poziomie, także z Golden State Warriors, by w pewnym momencie odpuścić całkowicie, dać sobie wbić potężny run, grzebiący ich szanse na zwycięstwo. Dokładnie taki scenariusz obserwowaliśmy z Nuggets. Jeszcze na 8:13 przed końcem 3Q był remis 56-56, by do ostatniej odsłony spotkania przystępować ze stratą 19 punktów. Dla równo grających Bryłek z Jamalem Murrayem i rekordowym Treyem Lylesem to nie była wielka sztuka obronić się przed rywalem.
Trey Lyles scored a career-high 26 PTS in the @nuggets home victory over the @utahjazz!#MileHighBasketball pic.twitter.com/4Co7PcG32E
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018
Washington Wizards (23-16) 102-100 Memphis Grizzlies (12-27)
Kozak meczu: Bradley Beal 34 punkty, 5 zbiórek, 5 asyst
Po znakomitym występie Marcina Gortata przeciwko NYK, znowu kubeł zimnej wody na głowy fanów. Marcin za bardzo się dzisiaj nie popisał (8 punktów – 3/12), ale przynajmniej wiadomo, że za plecami miał Marka Gasola, a nie ligowego przeciętniaka. John Wall i Beal w ataku, a Markieff Morris w obronie zbudowali 17-punktową przewagę, utrzymującą się na minutę przed końcem 3Q. Jednakże została ona prawie całkowicie pogrzebana przez drugi garnitur na początku ostatnich 12 minut. Przed małym wstydem Memphis uratowały udane rzuty wolne Markieffa Morrisa i – uwaga! – Bradleya Beala. Celowo postawiłem wykrzyknik przed popularnym Pandą, bo tajemnicą poliszynela jest jego bardzo słaba skuteczność w tym parametrze w kluczowych momentach spotkania.
Bradley Beal (34 PTS, 5 AST, 5 REB) led the @WashWizards to the 102-100 win over the @memgrizz in Memphis!#DCFamily pic.twitter.com/IeKGdMHEWh
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018
Atlanta Hawks (10-28) 89-110 Portland Trail Blazers (20-18)
Kozak meczu: CJ McCollum 20 punktów, 6 asyst
Portland odniosło całkiem niedawno wstydliwą porażkę z Jastrzębiami. Wszak na usprawiedliwienie można było podać brak Damiana Lillarda, aczkolwiek tłumaczenie dosyć nędzne. Blazers personalnie znowu nie zagrali niczego wielkiego. Owszem, nie siedziały za bardzo trójki Aminu czy Lillardowi, było jednak widać coś znacznie ważniejszego: chemię, serce do zwycięstwa, a najbardziej KONSEKWENCJĘ. To, że Atlanta była po prostu tej nocy tragiczna, w dużej mierze należy zawdzięczać defensywie Blazers, uprzykrzającej się Hawks na każdym kroku. Portland przywaliło od samego początku. 24-12, 12 z pierwszych 16 rzutów zakończyło się asystą. Nietypowość Blazers polega na tym, że coraz dojrzalej trzymają wypracowaną przewagę, stawiając w międzyczasie na takich zawodników jak Al-Farouq Aminu, potrafiącego zdobyć 11 punktów w kwarcie. Kiedy w 4Q było już doskonale wiadomo, że szykuje się blowout, Blazers nadal nie odpuszczali. W garbage time rezerwowi grali do końca. Strategia Stottsa jest mniejszą wersją, ale jednak pokrewną wersją taktyki stosowaną przez Gregga Popovicha. Zachowujemy rzecz jasna odpowiednie proporcje, natomiast na dzisiaj wciąż możliwa jest walka o 5-7 miejsce, więc trzeba myśleć o adaptowaniu do gry WSZYSTKICH zawodników, a nie katowanie gwiazd, byle do tych play-offów wejść. Prawdopodobnie po cichu takie plany są.
Charlotte Hornets (15-23) 108-94 Los Angeles Lakers (11-27)
Kozak meczu: Marvin Williams 16 punktów, 5 zbiórek, 2 asysty (17 minut)
Charlotte powoli odbija się od dna. Mówię powoli, bo najwyższe zwycięstwo nad Sacramento (131-111) i teraz nad Los Angeles Lakers, to wciąż ogony ligi z katastrofalną defensywą na czele. Plus jednak tego taki, że do składu Jeziorowców wrócił Brook Lopez oraz traktowany za boosta Lonzo Ball. Cóż, szału nie było. Dokładnie tak samo, jak nie było go w ośmiu poprzednich meczach zakończonych porażkami. Tym razem Lakers raz na początku meczu wyszli na 2-punktowe prowadzenie. Potem ich strata sięgnęła nawet 25 punktów. Coś naprawdę nie działa w LAL. Wiem, że o tym pisałem cały artykuł, natomiast wciąż widać, jak bardzo Luke Walton nie wie, co robić, by polepszyć sytuację. Szuka każdych rozwiązań. Dzisiaj Caldwell-Pope z 0 dorobkiem w 20 minut, Kuzma w 25 minut 4 punkty i 2/14 (14%). Żadne double-double Ingrama (22 punkty, 14 zbiórek) i Randle’a (15 punktów, 10 zbiórek) nie może meczu uratować. Eee, ale Lonziak zaliczył ładny wsad na początku meczu, co podrzucamy na osłodę:
Lonzo Ball! ?#LakeShow pic.twitter.com/NpUXSWIpm1
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018
Szerszenie były dzisiaj naprawdę zespołem. Lepszym punktowo, lepszym w asystach (26 do 24), na tablicach (56-46), trafieniach z pola i za trzy. Wszyscy poza Batumem z pierwszego składu rzucili przynajmniej 13 punktów. Marzenie Lakers…
Kemba goes for 19 PTS, 7 AST in the @Hornets win!#BuzzCity pic.twitter.com/NhUqY1ZtRH
— NBA (@NBA) 6 stycznia 2018