Hej, hej, tu Buzzer NBA! 45 punktów Stefka pozamiatało wszystkim. Wrócił Olek i Pacers znowu w gazie.

Golden State Warriors (32-8) 121-105 Los Angeles Clippers (17-21)

Kozak meczu: Stephen Curry 45 punktów (29 minut)

Co tu dużo mówić – Stephen Curry pozamiatał rezerwowym składem Clippersów.

Mimo wszystko LAC dzielnie walczyło aż do kontuzji odniesionej przez Blake’a Griffina, który oberwał łokciem w głowę od JaVale’a McGee i musiał opuścić parkiet już pod koniec pierwszej kwarty (wykonany rezonans potwierdził wstrząśnienie mózgu). Sam Lou Williams próbował co nieco ratować sytuację. Warriors pewni swego nie forsowali tempa aż do trzeciej kwarty, gdzie rozpoczął się odjazd totalny, głównie za sprawą wspomnianego Stefka. Nie wolno zapomnieć również o znakomitej defensywie. DeAndre Jordan został zniwelowany w pomalowanym, odpowiednio go podwajano, a nawet potrajano, skutkiem czego „tylko” 15 punktów i 11 zbiórek. Jak na kozaka

 

Boston Celtics (33-10) 87-85 Brooklyn Nets (15-24)

Kozak meczu: Kyrie Irving 21 punktów, 4 asysty

Celtowie są już 10-0, gdy ograniczają przeciwnika poniżej 90 punktów. Już sam fakt, że przy dzisiejszej „radosnej” koszykówce i przepisom pozwalającym łomotanie trójek zza łuku, coś takiego jest w stanie się dłużej utrzymać, ręce składają się do oklasków. Bostonowi dosyć często zdarza się niemoc ofensywna, wtedy jednak potrafią zacieśnić szeregi, niczym greccy falangici. Pojedynek z Nets jest doskonałym na to przykładem. Celtowie w pierwszej połowie ani razu nie prowadzili, dopiero run 10-0 w 3Q pozwolił momentalnie na zbudowanie niewielkiej przewagi. W 4Q prowadzenie zmieniało się 8 razy. Poniżej kluczowa trójka Jaysona Tatuma.

Nets mieli szansę na doprowadzenie do remisu lub nawet zwycięstwa, ale spudłowali trzy rzuty w ostatnich 4 sekundach, tym samym przedłużając serię Bostonu do 6 zwycięstw z rzędu.

 

Houston Rockets (27-11) 101-108 Detroit Pistons (21-17)

Kozak meczu: Tobias Harris 27 punktów, 8 zbiórek

Ten mecz był doskonałym przykładem na to, jak dostający lanie zespół bez swojego kluczowego centra (a może właśnie przeszkadzacza?) potrafi w b2b odgryźć się gościom, którzy liczyli na szybkie odkucie się po porażce z mistrzami. Umówmy się, co do jednego: Rockets wyglądali w tym meczu naprawdę blado. Nie potrafili powstrzymać Tłoków w defensywie, największe problemy mając z ich rzutami za trzy (12-25), samemu co prawda trafiając 15 takich rzutów, ale potrzebując na to aż 47 podejść. Najdziwniejsza i zarazem najciekawsza akcja meczu poniżej:


Trochę rozumiem rozgoryczenie Chrisa Paula 

To oczywiste dla nas bardziej, niż wszystko inne – musimy być lepsi w defenywie. Zdobywamy wystarczająco dużo punktów. Musimy być bardziej pewni siebie, a wtedy zatrzymamy zespoły. Częścią tego jest wysiłek. Musimy więcej i lepiej się komunikować. Musimy być lepsi w defensywie, bo teraz wszyscy teraz się czują, jakby mogli przeciwko nam osiągać rekordowe wyniki.

W konwencję Chrisa Paula wpisuje się idealnie ktoś taki jak Dwight Buycks. Chłopak w 22 minuty rzucił sobie na luzie 16 punktów, w tym aplikując 4 trójki na 5 podejść. Ciekawe wykorzystanie w pierwszej piątce Erika Morelanda (8 punktów, 8 zbiórek, 4 asysty) oraz jego zmiennika Bobana Marjanovicia (10 punktów i 5 zbiórek, 2 bloki w zaledwie 11 minut!). Rockets nie wiedzie się ostatnio najlepiej. W tej chwili są już 2-7.

 

Chicago Bulls (14-26) 86-125 Indiana Pacers (20-19)

Kozak meczu: Victor Oladipo 23 punkty, 6 zbiórek, 9 asyst, 5 przechwytów (23 minuty)

Proszę bardzo, jak wiele Oladipo znaczy dla Indiany. Powrót i od razu totalna miazga. Bez dwóch zdań chłopak staje się twarzą Pacers. Indy uzyskała przewagę w pierwszej kwarcie 28-19 i przez resztę spotkania go nie oddała, prowadząc w totalnym blowoucie nawet 41 punktami. Pacers bez Oladipo mieli problemy ze zdobyciem 90 punktów, a dzisiaj to się udało, chociaż chłopak grał w tylko trzech kwartach.

Chicago po nerwowym zwycięstwie z Dallas dzisiaj nie miało siły na toczenie wysiłkowych pojedynków. Mam wrażenie, że celowo odpuścili spotkanie. Nie zmienia to jednak faktu, że po raz kolejny poza Olkiem dał o sobie znać Domantas Sabonis. Ciągle rezerwowy Litwin dzisiaj z 22 punktami i 5 zbiórkami.

 

Cleveland Cavaliers (26-13) 131-127 Orlando Magic (12-28)

Kozak meczu: LeBron James 33 punkty, 10 zbiórek, 9 asyst, 6 przechwytów

Wiadomo, całe oczy zwracają się teraz na grę Isaiaha Thomasa. Wielu na podstawie dwóch meczów, w których chłopak daje z siebie 80%, bo na tyle pozwala mu zdrowie, momentami chyba za dużo prognozują, wieszcząc o Big Trio z Ohio. Nie, żebym miał coś do Thomasa, broń Boże, raczej podczepiłbym tutaj słowa Chrisa Paula, że Cavs zdobywają wystarczająco dużo punktów, by wygrywać, problemem jest obrona. Jak spojrzymy na dzisiejsze osiągnięcia zawodników Cavs, to naprawdę nie mamy się czego czepiać. Poza najlepszym LeBronem na boisku, Kevin Love w 28 minut rzucił 27 punktów, Isaiah Thomas 19 w 21 minut + 4 asysty i 2 zbiórki, Dwyane Wade z 16 w 25 minut + 9 zbiórek i 3 asysty.

Zwyczajnie zastąpienie Calderona Thomasem nie spowoduje, że nagle Cleveland zacznie grać w obronie jako ZESPÓŁ. Jednostkowo tam przecież są odpowiednie osoby – Jae Crowder, Jeff Green, LeBron. Jednak przeciwko tak bardzo osłabionemu zespołowi, jakim byli w spotkaniu Magic, nie powinno się pozwolić na rzucenie więcej, jak 100 punktów. Tymczasem szalał Aaron Gordon (30 punktów), Elfrid Payton generował mnóstwo problemów (20 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst) i nie przeszkadzały mu włosy (w meczu z Nets nie trafił floatera przez grzywkę). Evan Fournier też solidnie i z pomyślunkiem. Nie chciał skończyć, jak Ron Baker.

Nerwowa końcówka nastąpiła przez 8 strat. Na minutę przed końcem Magic doszli Cavs na 3 punkty. Wtedy Lue wpuścił Thomasa, którego rzut się wyślizgnął. Na szczęście był tam Dwyane Wade i trafił na 17 sekund przed końcem, dając 5-punktowe prowadzenie.

Zwycięstwo to zwycięstwo, jasne, to w ostatecznym rozrachunku jest najważniejsze, natomiast Cleveland musi też myśleć perspektywicznie. LeBron na pewno zepnie się na play-offy, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości, pytanie tylko czy radosna, trochę frywolna koszykówka wystarczy. Może na koniec zostawię to, co James mówił na temat obecnej sytuacji w Cavs po porażce z Celtics, w porównaniu do ich trudnego startu z początku sezonu:

Nie wiedzieliśmy wtedy, kim byliśmy ani co chcieliśmy zrobić. Obecnie wiemy, kim jesteśmy i co chcemy robić. Czasami, nawet jeśli wiesz, wciąż możesz natrafić na wybój na swojej drodze. To jest w porządku Wiemy, co chcemy z tym zrobić, wiemy, jak to osiągnąć. Obecnie jesteśmy totalnie innym zespołem.

James na pewno ma na myśli obronę. To się nie stanie z meczu na mecz, to musi być długi i żmudny proces, a do tego potrzebni są zdrowi gracze, niewypadający z rotacji.

 

Milwaukee Bucks (21-17) 110-103 Washington Wizards (23-17)

Kozak meczu: Giannis Antetokounmpo 34 punkty, 12 zbiórek, 7 asyst

W stolicy Marcin Gortat i jego Wizards podejmowali „Greckiego Świra”, który prowadzi w głosowaniu kibiców do meczu gwiazd. Nie ma co się dziwić, że hala wypełniona prawie do ostatniego miejsca, poza tym dodatkowo sobotni wieczór, więc kibice liczyli na fajne widowisko. Pierwsza połowa to mała przewaga Wizards, notorycznie odjeżdżający do granicy 10 punktów i dopiero ostatnie minuty drugiej kwarty, dzieki agresywności w ataku Antka, Bucks zniwelowali straty do zaledwie 4 punktów. Słaba skuteczność z gry liderów Wizards Walla oraz Beala powodowała, że Antek powoli przejmował to spotkanie w drugiej połowie. Solidni Gortat i Morris, którzy w ataku wyglądali dobrze, nie potrafili w obronie przeciwstawić się Antkowi, głównie w pomalowanym.

Do ciekawej sytuacji doszło na 7 minut przed końcem, kiedy Bialasek Dellavedova powstrzymał w kontrataku Beala, rzucając go o parkiet niczym zawodnik MMA. Osobiście brutalnego przewinienia tutaj nie widziałem, ale mimo wszystko rozgrywający Bucks został wykluczony z gry.

W tym momencie wynik wskazywał dwupunktową przewagę gości, którzy dzieki świetnemu Giannisowi oraz kluczowej trójce Bledsoe’a pokonali ostatecznie gospodarzy w stolicy.

 

New Orleans Pelicans (19-19) 98-116 Minnesota Timberwolves (25-16)

Kozak meczu: Karl-Anthony Towns 21 punktów, 16 zbiórek

W Minnesocie podrażnieni przegrana z Celtics gospodarze Wolves podejmowali Boogiego i jego Pelicans. O dziwo od samego początku gospodarze narzucili szaleńcze tempo, dzięki czemu po pierwszej połowie prowadzili różnicą ponad 20 punktów. Jak dla mnie to jeden z lepszych, a może nawet najlepszy mecz Minnesoty w tym sezonie. Nie tylko zdominowali tablice, co przy duecie Cousins-Davis nie jest łatwe, ale dodatkowo utrzymali skuteczność zza łuku na poziomie 50%. W trzeciej kwarcie jeszcze bardziej odcięli tlen Pelikanom. Przypomnijmy, że Wolves wciąż bez kontuzjowanego Teague’a, ale za to z coraz lepszym Butlerem, który w duecie z Townsem lideruje na parkiecie. Jimmy kolejny raz od wszystkiego z linijką 21 punktów, 7 zbiórek, 8 asyst. Z pomocą KAT-a dosłownie zmiażdżyli Nowy Orlean i szybko poprawili sobie humor po porażce z Bostonem. Poniższa akcja dobitnie pokazuje, jak bardzo Towns był zmotywyowany do zwycięstwa…

 

Denver Nuggets (21-18) 98-106 Sacramento Kings (13-25)

Kozak meczu: Willie Cauley-Stein 17 punktów, 7 przechwytów

W Sacramento kolejne cuda! Kings, którzy potrafią wygrać z najlepszym,i aby za chwile zostać rozbici przez najsłabszych, podejmowali Nuggets. I mimo, że w składzie zabrakło najlepszego ich zawodnika Randolpha, to głównie za sprawą debiutanta Foxa, który rozegrał swój najlepszy mecz w sezonie, Kings potrafili ograć faworyzowanych graczy z Denver. Wspomniany Fox wskoczył do pierwszej piątki i zdobył 18 punktów, a także rozdał 7 asyst, przypominając wszystkim swoją niesamowitą szybkość.

Dodatkowo aż 7 zawodników Kings z podwójną zdobyczą, co przełożyło się na to, że gospodarze nie przegrali ani jednej kwarty.  Poza indywidualnymi popisami Kings głównym czynnikiem porażki Nuggets okazały się straty, których gracze z Colorado uzbierali łącznie aż 25, przy zaledwie 9 stratach gospodarzy.