Hej, hej, tu Buzzer NBA! All-Star Joel Embiid zabawił się z Celtami pod nieobecność Irvinga.

Philadelphia 76ers (21-20) 89-80 Boston Celtics (34-12)

Kozak meczu: Joel Embiid 26 punktów, 16 zbiórek, 6 asyst

W Bostonie gościła dziś Philadelphia, w której barwach przed spotkaniem z uśmiechem od ucha do rozgrzewał się, świeżo wybrany uczestnik meczu gwiazd, Embiid. Tak jest, młody dzik zadebiutuje w pierwszej piątce Wschodu! Wracając do meczu, to spotkanie pokazało, jak mocno muszą Celtics dbać o zdrowie Irvinga, szczególnie na play-offs, ponieważ pod nieobecność swojego lidera, który pauzował ze względu na obolały bark, gra Celtów wyglądała naprawdę kiepsko. W samej pierwszej połowie Celtics odnotowali 15 strat, wyglądając momentami jak zagubiona młodzież szkoły średniej. Głównie dzięki dominacji Embiida, szczególnie w trzeciej kwarcie, podczas której center 76ers zdominował tablice w ataku, goście wychodzili na ostatnia kwartę z 18 punktowym prowadzeniem. Embiid potwierdził, że kiedy zdrowie mu dopisuje to ciężko go zatrzymać.

Dzisiaj z dorobkiem 26 punktów, 16 zbiorek, 6 asyst, 2 bloków. Mimo walki do końca i wygranej w ostatniej ćwiartce, celtycka młodzież przegrywa z młodzieżą z Philly, utrzymując przy tym wciąż bezpieczna przewagę nad Raptors na szczycie wschodu.

 

Orlando Magic (13-32) 103-104 Cleveland Cavaliers (27-17)

Kozak meczu: Isaiah Thomas 21 punktów, 3 zbiórki, 4 asysty

Cavs bronili swojej ziemi przed Magic z Orlando. Cała pierwsza połowa to niesamowicie efektowna zespołowa gra gospodarzy, którzy wyglądali jakby chcieli zmieść Orlando z powierzchni ziemi. W całym spotkaniu aż 6 graczy Cavs dzis z podwójna zdobyczą i tylko J.R Smith tak jakby się prosił o transfer. Z pozytywnych klimatów, to przede wszystkim powrót po ponad dwóch miesiącach Derricka Rose’a, który zaprezentował się bardzo przyzwoicie zdobywając 9 punktów w 13 minut.

Kiedy wszyscy w Ohio oraz przed telewizorami byli już pewni ze będzie to spacerek dla Cavs, ponieważ przewaga gospodarzy rosła z minuty na minutę, momentami osiągając nawet 20 punktów, zaczęły się trudne chwile dla Cavaliers, zupełnie jak w ostatnich dniach.

3 kwarta to absolutna dominacja Magic, którzy ambitnie postanowili gonić i rozjechali gospodarzy w tym fragmencie gry 33 do 17. Mało tego, na niespełna 32 sekundy przed końcem meczu po rzucie Shelvina Mack, to goście wyszli na 1-punktowe prowadzenie. Następnie dzięki rzutom wolnym Thomasa, wynik ponownie +1 dla gospodarzy, ale to Magic z szansą na zakończenie mocnym akcentem tego meczu. Niestety dla Orlando Payton przestrzelił swój layup, dzięki czemu Cavs uratowali tyłki. Po stronie Magic wyróżnić należy cala pierwsza piątkę za waleczność i serce do walki, natomiast po stronie Cavs ciężko wskazać tego jednego, który zagrałby na tym samym poziomie przez cale spotkanie. LeBron jak zawsze od wszystkiego, ale to Thomas został najlepszym strzelcem gospodarzy z 21 punktami na koncie.

 

Minnesota Timberwolves (29-18) 98-116 Houston Rockets (31-12)

Kozak meczu: Eric Gordon 30 punktów, 3 zbiórki

Do składu Rakiet wrócił wreszcie po kontuzji James Harden. Zagrał tylko 26 minut, zdobywając w tym czasie 10 punktów i notując 7 asyst. Po raz pierwszy w tym sezonie rzucił mniej niż 20 punktów, ale nie ma co się za bardzo tym przejmować. W końcu lepiej dmuchać na zimne, skoro i tak zespół sobie znakomicie radził. Właściwie to Eric Gordon, co nieszczególnie powinno dziwić. Buzzer-beater z połowy parkietu w trzeciej kwarcie był niejako ukoronowaniem dzisiejszego wyczynu.

Trzeba jednak przyznać, że otrzymał też wsparcie od kolegów z rezerw. Trochę to zabawne, ale w rotacji z drugiego garnituru wzięło udział poza Gordonem jeszcze tylko dwóch zawodników – Nene Hilario (12 punktów, 8 zbiórek) i PJ Tucker (5 punktów, 9 zbiórek). Ponieważ nie grał zawieszony Trevor Ariza, w jego miejsce w pierwszej piątce wskoczył Luc Mbah a Moute, grający dokładnie to, co powinien nieobecny Ariza – 14 punktów w tym 4/6 za trzy plus 5 zbiórek i 2 asysty. Ogólnie to Rockets zdominowali Timberwolves w trafionych rzutach za trzy (17 do 8). Po stronie Minnesoty Jimmy Butler robił co mógł (23 punkty, 4 zbiórki, 2 asysty), a Karl-Anthony Towns dwoił się i troił w defensywie (oprócz 22 punktów i 16 zbiórek, zaliczył też 3 asysty, 2 przechwyty i 5 bloków). Niestety Thibodeau wciąż katuje swoich zawodników minutami. Jamalowi Crawfordowi nie szło dzisiaj zupełnie, fakt (0 punktów i 5 asyst w 18 minut), ale eksploatowanie pierwszej piątki średnio na poziomie 35 minut (Butler – 42, Taj Gibson – 37) to nie jest rozwiązanie kłopotów.  

 

Indiana Pacers (24-21) 86-100 Portland Trail Blazers (24-21)

Kozak meczu: Jusuf Nurkić 19 punktów, 17 zbiórek

Nie od dzisiaj wiadomo, że Indiana jest bardzo nieprzyjemnym zespołem, gdy w składzie ma Victora Oladipo. Coraz jednak więcej wskazuje na jeszcze jedną prawidłowość – im dłużej nie ma Mylesa Turnera, tym lepiej sobie radzi. Facet jest kryształowy. To był już piąty mecz z rzędu, gdy musiał leczyć kontuzję łokcia. Przez ten czas Indiana zaliczyła trzy zwycięstwa z rzędu, w tym przekonująco pokonując Phoenix Suns 120-97, a przeciwko Utah trafiając 14 z 26 trójek na 53,2% skuteczności. Portland na liczniku miało cztery zwycięstwa na własnym parkiecie i oprócz przedłużenia serii, Damian Lillard miał też osobisty powód, by spiąć się na to spotkanie. Chciał po raz kolejny udowodnić, że jest wielkoformatowym zawodnikiem, zasługującym na zagranie w All-Star, jak mało kto. Chociaż sam pojedynek nie należał do najpiękniejszych, to Damian Lillard narzucał tempo w Portland, kreował większość akcji, natomiast Jusuf Nurkić całkowicie zdominował strefę podkoszową, praktycznie nie dając szans niższemu od siebie Domantasowi Sabonisowi. Zaczapował też pięknie Oladipo:

Kluczem do wygrania był otwierający run z czwartej kwarty wygrany przez Blazers 18-3. Mimo dzisiaj słabszej skuteczności, coraz większą sympatią darzę Shabazza Napiera. Chłopak w jednej akcji pokazał to, w czym jest naprawdę dobry – przechwyt i rzut za trzy pod presją czasu, gdy zespół tego najbardziej potrzebował.

To, że niecałe 40% z gry i 31% za trzy pozwoliło dzisiaj zwyciężyć świadczy tylko o tym, że Indiana zagrała równie słabo (39,6% z pola, 26,9% za trzy). Victor Oladipo co prawda zdobył 23 punkty, miał 7 zbiórek i 3 asysty, ale podobnie jak CJ McCollum, potrzebował na to bardzo wielu rzutów, pudłując praktycznie wszystko, co mógł zza łuku (1/11).