Hej, hej, tu Buzzer NBA! Antek wygrał mecz wsadem nad Westbrookiem i dwoma błędami.

Houston Rockets (25-9) 103-121 Washington Wizards

Kozak meczu: Otto Porter Jr 26 punktów, 6 zbiórek, 7 asyst

Do składu Rakiet wrócił Chris Paul. Nic to jednak nie zmieniło, bo Houston właśnie złapało zadyszkę, zaliczając 5 porażkę z rzędu. Wielkie zawody rozegrała trójka Czarodziejów: John Wall (17), Bradley Beal (21) i przede wszystkim Otto Porter Jr.

Jednocześnie Wizards ograniczyli dwójkę liderów Houston do zaledwie 28 punktów (CP3 – 8; Harden – 20). Potwierdza się teza, że Washington gra bardzo nieregularnie – potrafi przegrać z każdym, wygrać z najlepszymi. W odległej perspektywie play-offów pocieszające dla fanów zespołu z dystryktu Columbia, że ich zawodnicy wygrali 5 ostatnich pojedynków z zespołami, które znajdują w czwórkach obu konferencji. Dzisiaj zamordowali Rakiety trójkami: 18 trafionych rzutów dalekodystansowych na 50% skuteczności. Houston wyglądało niemrawo, chociaż trudno tutaj mówić, by z tyłu głowy mieli przegrany wyjątkowo niefortunnie mecz z Celtami. Rockets prowadzili w meczu nawet 5 punktami w trzeciej kwarcie. Sił wyraźnie zabrakło w ostatniej odsłonie spotkania.

 

Atlanta Hawks (9-26) 98-111 Toronto Raptors (24-10)

Kozak meczu: DeMar DeRozan 25 punktów, 5 asyst

Raptors są naprawdę mocni w swojej hali i udowodnili to dzisiaj w meczu przeciwko Hawks (są już 13-1). Atlanta w tym sezonie jest zawsze groźna, pamiętać jednak należy, że priorytetem jest przebudowa i związane z tym solidne tankowanie, więc wygrywanie za wszelką cenę nie leży w ich naturze. Toronto było zdecydowanie lepsze na papierze, nie męczyły ich kontuzje, więc wystarczyło to potwierdzić na parkiecie. Jak zwykle zadziałał zespół, indywidualne popisy zeszły na bok, myślę tutaj przede wszystkim o DeRozanie (chociaż i tak swoje wyskrobał).

To już któryś mecz z kolei, gdy 11 zawodników Raptors zdobywa przynajmniej 5 punktów. Przewaga nie ulegała żadnej wątpliwości. Jak pod koniec pierwszej kwarty wyszli na prowadzenie, tak nie oddali go już nigdy. Jeden z bardzo pozytywnych punktów Hawks z dzisiejszej nocy to popis Taureana Prince’a i jego wielkie double-double z 30 punktami i 10 zbiórkami (12/16 – 75%).

 

Brooklyn Nets (13-22) 111-87 Miami Heat (18-17)

Kozak meczu: Joe Harris 21 punktów, 7 zbiórek

Jeżeli widzisz tak dotkliwą porażkę Miami, to nie musisz za długo zastanawiać się nad przyczynami, bo ta jest bardzo prosta: nie siedziały trójki. Heat rzucają na potęgę zza łuku, w miesiącu mając na liczniku nawet 182 skuteczne próby. Tym razem jednak klapa była po całości, bo ledwie 3 rzuty na 26 prób! Wayne Ellington, trzymający przy życiu Miami, potrafiący załadować nawet 7-8 trójek w meczu, dzisiaj spudłował wszystkie 6 rzutów. Kelly Olynyk, jeszcze do niedawna ucierający nosa Bostonowi również spudłował 4 rzuty i zakończył mecz 2 punktami. Właściwie to tylko Hassan Whiteside zachował twarz 17 punktami i 8 zbiórkami. Przez to, że szły niemiłosierne pudła, to jedyne punkty padały praktycznie po indywidualnych akcjach. Co innego Brooklyn. Naprawdę potrzebowali mocnego zwycięstwa z przytupem po 6 porażkach w ostatnich 7 spotkaniach. Co jednak znamienne, to drugi raz w tym tygodniu, gdy odnieśli zwycięstwo przynajmniej 25 punktami (wcześniej z Washington Wizards 119-84). Tylko początek nie zapowiadał takiego meczu. Miami zaczęło od prowadzenia 18-8, ale potem nastąpił run 21-2. Największa w tym zasługa Carisa LeVerta, (drugie double-double z 12 punktami i 11 asystami) i dowodzenia drugim garniturem. Dzięki temu Nets schodzili na połowę z przewagą 20 punktów. Co ciekawe, ich defensywa była naprawdę znakomita, ale i tak gorsza od ofensywnych umiejętności. Fajnie było patrzeć na Nets, grających takie akcje.


 LeVert jest moim ulubionym grajkiem z Jarrettem Allenem:

Indiana Pacers (19-17) 107-119 Chicago Bulls (13-22)

Kozak meczu: Lauri Markkanen 32 punkty

Indiana pozbawiona Oladipo nie była w stanie postawić się Chicago, przegrywając trzeci mecz z rzędu. To nie jest drużyna Mylesa Turnera tylko właśnie Olka, a Lance Stephenson po raz kolejny potwierdza, że zdecydowanie lepiej czuje się wchodząc z ławki. Pacers od razu mieli kłopoty, a te na dobre się zaczęły po runie Byków 11-2 mniej więcej w okolicach pierwszej kwarty. Jakiekolwiek podejmowane przez nich próby nawiązania walki, z odrabianiem strat włącznie, napotykały zaraz na odpowiedź w postaci skutecznych trójek. Chicago nawrzucało ich dzisiaj 18. 8 padło łupem znowu znakomitego Miroticia, który dzisiaj zakończył mecz z 28 punktami. Znowu pewnie byłby okrzyknięty bohaterem, gdyby nie Lauri Markkanen i jego rekordowe 32 punkty!

Chicago gra naprawdę radosną koszykówkę. Dzisiaj 50% skuteczność i 31 asyst… Takich liczb nie powstydziłoby się GSW. Nic nie dzieje się przypadkiem i 10 wygranych meczów z ostatnich 12 daje naprawdę powody do zastanowienia, czy przypadkiem Chicago w aktualnym składzie nie są drużyną tymczasową, jadącą na paliwie „gorącego teamu”. Pojawiają się głosy, że wszystko szło dobrze, dopóki nie zaczęli wygrywać, bo powinni iść ścieżką naznaczoną przez Atlantę i bez wstydu tankować. Inni mówią, że nie ma czegoś takiego, jak „niebiznesowy punkt widzenia”. Wszędzie znajdziemy ziarno prawdy, jednak trzymając się obiektywnych faktów każdy powinien stwierdzić, że niewątpliwie coś jest fenomenalnego w drużynie, która po powrocie jednego zawodnika do składu zaczyna grać na bardzo wysokim poziomie.

 

Dallas Mavericks (12-25) 128-120 New Orleans Pelicans (18-17)

Kozak meczu: Dennis Smith Jr. 21 punktów, 10 zbiórek, 10 asyst

Liga NBA jest tak ni przewidywalna jak kobieta podczas okresu! Jeszcze niedawno pisaliśmy, że szkoda patrzeć jak Dirk i jego Dallas są chłopcami do bicia, i że może postanowili zatankować. No i ci chłopcy do bicia wygrywają 3 mecz z rzędu, ponownie z nie byle kim, bo Pelicans to solidna drużyna. Ustanowili przy tym własny rekord 22 trójek w jednym spotkaniu!

Pisałem także, że Smith Jr nie do końca wykorzystuje swój talent, wiec dzis Junior postanowił zamknąć mi gębę i eksplodował, notując swoje pierwszy w karierze triple-double.

Jeżeli Dallas nadal mają zamiar tankować, to przynajmniej na chwilę o tym zapomnieli. (Trudno na podstawie trzech wygranych meczów z rzędu z Raptors, Pacers i Pelicans, by głosić zupełnie dobrą nowinę). Oprócz Smitha Jra jeszcze 6 innych graczy Dallas z podwójną zdobyczą, dzięki czemu potężne double-double Cousinsa, 32 punkty i 20 zbiórek, do tego 8 asyst i 5 bloków nie wystarczyło, aby zatrzymać rozpędzonych Mavericks!

Pels mają co jakiś czas dokładnie ten sam problem – grają pierwszą piątką. Drugi garnitur równie dobrze mógłby oglądać mecz z ciepłego fotela: ławka rzuciła całe 10 punktów.

 

Milwaukee Bucks (19-15) 97-95 Oklahoma City Thunder (20-16)

Kozak meczu: Giannis Antetokounmpo 23 punkty, 12 zbiórek, 6 asyst

Emocji nie zabrakło w Oklahomie, gdzie z wizytą wpadł „Antek” i spółka, którzy dodatkowo od początku meczu postanowili szybko zepsuć radość z oglądania tego meczu kibicom Thunder. Poniższa grafika pokazuje, że Thunder powoli zaczynają odrabiać lekcje.

Wjazdy pod kosz, mieszane z kolejnymi trójkami pomogły odjechać Bucks na 21 pkt przed końcem pierwszej kwarty! Druga i trzecia kwarta to przede wszystkim popis Westbrooka, który – pod nieobecność George’a – szalał na parkiecie przez całe spotkanie i łącznie uzbierał imponujące 40 punków, 14 zbiórek i 9 asyst.

Wariat był naprawdę mocno nabuzowany. W trzeciej kwarcie nie spodobał mu się Thon Maker stojący pod koszem, więc go najzwyczajniej w świecie zmasakrował.

Dzięki temu na niespełna 24 sekundy do końca Thunder przegrywali już tylko jednym posiadaniem 93-90. Kolejne sekundy to wjazd Westa pod kosz i dwa chybione osobiste Bledsoe. Ostatnie sekundy to już prawdziwy thriller! Dzięki dalekiej trójce Westbrooka, Thunder po raz pierwszy doprowadzili do remisu w tym meczu na niespełna 5 sekund do końca. Ostatnia akcje tego spotkania będzie komentowana i wspominana przez cały sezon. Piłka trafiła w ręce Giannisa, który dosłownie przed twarzą sędziego nie tylko popełnił kroki, ale jeszcze minimalnie przekroczył linię końcową, po czym załadował piłkę do kosza na niespełna 0,9 sekundy do końca. Rzut rozpaczy Westa minimalnie chybiony i to Bucks mogli świętować! Ocenę ostatniej akcji pozostawiam Wam!

 

Phoenix Suns (14-23) 111-101 Sacramento Kings (12-23)

Kozak meczu: TJ Warren & Devin Booker 52 punkty

W Sacramento kibice Kings byli świadkami cudu, który jednak nie zakończył się dla nich szczęśliwie! Aż siedmiu graczy gospodarzy dzis na poziomie podwójnych zdobyczy, co w porównaniu z meczami, kiedy nikt z pierwszej piątki nie potrafił zdobyć punktów z gry przez całą kwartę, robi wrażenie. A na poważnie, po pięknym show Cartera i wielkiej wygranej z Cavs, dzis małe rozczarowanie. Niestety to nie pierwszy raz, gdy Kings potrafią odnieść spektakularne zwycięstwo z najlepszymi, aby po chwili przegrać z nisko notowanym zespołem. Fecydujące znaczenie miała pierwsza i czwarta kwarta, które łącznie Suns wygrali przewagą 15 punktów, w czym największa zasługa duetu Warren&Booker, którzy zgodnie po 26 punktów.

 

Charlotte Hornets (13-22) 111-100 Golden State Warriors (28-8)

Kozak meczu: Dwight Howard 29 punktów, 12 zbiórek, 7 asyst

Myślisz sobie, że kiedy Hornets wpadają na mecz do Warriors, w którym 16 asyst zdobywa Green, 27 punktów zdobywa Durant, 24 punkty rzuca Thompson, to pewnie mistrzowie odnieśli łatwe zwycięstwo! A tu dupa blada! Największy Szerszeń Howard ponownie nałożył koszulkę Supermana i otarł się o triple-double! Poprowadził swój zespół do nieoczekiwanego zwycięstwa w paszczy Lwa! Oprócz 29 punktów, 12 zbiórek, 0 bloków Howard zaskoczył wszystkich swoimi 7 asystami!

Wiele razy nominowany do nagrody w programie Shaqa, jako „Tragic Bronson”, Howard udowadnia po raz kolejny jak wielkiego nosa miał Michael Jordan, ściągając go do Charlotte! Poza Howardem jeszcze pięciu graczy Hornets z podwójną zdobyczą i głównie dzięki 17 stratom po stronie Warriors, to ekipa Charlotte wyjeżdża od mistrzów z tarczą w ręku!

 

Los Angeles Clippers (15-19) 121-106 Los Angeles Lakers (11-23)

Kozak meczu; Blake Griffin 24 punkty, 6 zbiórek

W derbach LA emocje skończyły się już w pierwszej kwarcie, w której Clippers postanowili szybko przypomnieć Lakers, że może o nich w tym roku dużo mniej pozytywnego się mówi, ale przynajmniej na chwilę obecną, to oni rządzą w Los Angeles! Poza tym na dzis taki obrót sprawy mógł mieć miejsce dzięki jednemu! Blake Griifin mimo długiej przerwy wskoczył do składu swojego zespołu i od razu pokazał, że nie ma mowy o żadnym tankowaniu w tym sezonie! Blake podobnie jak w całym sezonie wykręcił imponujące numerki na poziomie 24 punktów, 6 asyst, 6 zbiórek i nie pozwolił Lakers na wygranie choćby jednej kwarty.

Trzeba przyznać, ze wyśmiewany za swoje wybryki w ofensywie Lonzo Ball potrzebny jest Lakers od zaraz, ponieważ pod jego nieobecność pozostała młodzież nie potrafi dobrze rozgrywać akcji w ataku. Docenia się coś dopiero po stracie.