Hej, hej, tu Buzzer NBA! Batalia w Portland! James Harden z 48 punktami, Rakiety odrobiły 14 punktów straty w 4Q.

Washington Wizards (14-12) 112-113 LA Clippers (9-15)

Kozak meczu: Lou Williams 35 punktów, 8 asyst (game winner)

Słabiak meczu: Kelly Oubre Jr. 0 punktów (0/5)

Istny rollercoaster zapewnili nam gracze w Staples Center. Najpierw na otwarcie run Wizards 12-0, by do połowy przegrywali… 12 punktami! Mecz się później nieco uspokoił, aż do końca czwartej kwarty. Najpierw na 12 sekund przed końcem DeAndre zebrał piłke na tablicy Wizards, po czym odegrał na skrzydło do Austina Riversa. Chłopakowi nie zadrżała ręka i 109-110. Washington miał jeszcze osiem sekund na wygranie meczu. Bradley Beal zagrał akcję 2+1 po faulu Wesleya Johnsona i nagle to Clippers znaleźli się w fatalnej sytuacji. Tylko że LAC mieli Lou Williamsa. Skromny Lou odwalił kawał dobrej roboty, tańcząc z Bealem.

Lou rozegrał już siódmy mecz z +20 punktami, tym samym wyrównując rekord NBA. W tej chwili do jedyny Clipper, poza wracającym po kontuzji Gallinarim oraz osamotnionym DeAndre Jordanem (19 mecz z +10 zbiórkami) łączonym w różnorakie trade’y, trzymający zespół z LA przy życiu.

 

Miami Heat (12-13) 101-89 Brooklyn Nets (10-15)

Kozak meczu: Goran Dragić 20 zbiórek, 7 asyst

Słabiak meczu: Dion Waiters 2 punkty (1/10)

Ciąg dalszy Mexico Global. Tym razem to gracze z Florydy wywieźli cenne zwycięstwo, głównie za sprawą Gorana Dragicia oraz Tylera Johnsona i wspierającego ich z ławki Justise’a Winslowa (15 punktów – 4/4 3P). Ale najładniejsza akcja należała bez wątpienia do Jamesa Johnsona:

Mimo przejściowych trudności z pierwszej połowy, odzyskanie całkowitej kontroli nastąpiło po przerwie. Brooklyn zaczął notorycznie pudłować, co przy dobrej obronie Heat i ofensywnych zbiórkach przyniosło wymierne korzyści w postaci rosnącej przewagi. Miami odnotowało w meczu zaledwie 6 strat (najmniej w tym sezonie i drugi najlepszy wynik w lidze – za ESPN). Fanów Miami może jednak martwić dyspozycja Diona Waitersa. Ostatnio gra bardzo nieregularnie i ma wyraźnie trudności ze złapaniem równej formy. Przeciwko Spurs rzucił 22 oczka, by z Golden State Warriors mieć ich już tylko 4.

 

Los Angeles Lakers (10-15) 110-99 Charlotte Hornets (9-16)

Kozak meczu: Jordan Clarkson 22 punkty, 5 zbiórek, 6 asyst

Słabiak meczu: Malik Monk 2 punkty (1/7)

W meczu runów lepsi okazali się goście. Brandon Ingram tym razem bez wielkiego meczu, za to solidny, z 18 punktami na koncie (7/16). Był jednym z sześciu Jeziorowców, którzy osiągnęli dwucyfrowy wynik. 10 zwycięstwo należy w dużej mierze przypisać Jordanowi Clarksonowi, który 14 z 22 punktów zdobył w czwartej kwarcie, a podczas drugiej przyczynił się walnie do odrabiania strat.

Kyle Kuzma poza 12 punktami zebrał dzisiaj 14 piłek, co jest jego najlepszym wynikiem w karierze. Charlotte Hornets potrzebuje przełamania. To już kolejny mecz, w którym dają sobie wydrzeć zwycięstwo w czwartej kwarcie, przegrywając ją w finałowym okresie 10-0. Jedynym, prawdziwym pozytywnym punktem w dzisiejszej rotacji Szerszeni był tak naprawdę tylko Dwight Howard, każdego dnia zaskakujący coraz mocniej. Dzisiaj w kolanach zostawił 43 minuty biegania po parkiecie, które zamienił na 21 punktów i 12 zbiórek.

 

Orlando Magic (11-17) 110-117 Atlanta Hawks (6-19)

Kozak przegranego zespołu: Nikola Vucević 31 punktów, 13 zbiórek, 10 asyst

Kozak wygranego zespołu: Ersan Ilyasova 26 punktów, 3 zbiórki, 4 asysty

Bez Aarona Gordona (wstrząśnienie) i Evana Fourniera (skręcenie kostki) było jasnym, że Orlando będzie musiało postawić na dwóch graczy: Nikolę Vucevicia i Jonathona Simmonsa. Ten, kto widział pojedynek wie, że obaj stanęli na wysokości zadania, generując razem 60 punktów, odpowiadając za 20 zbiórek i 15 asyst. Nikola bezsprzecznie zostałby zawodnikiem meczu, bo po raz pierwszy w karierze zaliczył triple-double, ale pech akurat chciał, że Orlando przegrało. Ku zaskoczeniu wszystkich, a już na pewno Mike’a Budenholzera, odpalił Turek, Ersan Ilyasova. Właściwie użycia słowa odpalił oddaje tylko część prawdy, ponieważ zagrał on perfekcyjnie. 26 punktów przyszło mu bez spudłowania choćby jednego rzutu, a oddał ich 9, w tym 5 trójek. (100% skuteczność przy 9 rzutach w tym 5 trójkach przydarzyło się w NBA po raz pierwszy od 2008 roku). Poza tym zagrał znakomicie w defensywie, co nie oddadzą żadne cyferki. W każdym razie, gdy przebywał na boisku Hawks pokonali w ostatecznym rozrachunku Orlando 11 punktami.

Atlanta tym meczem po raz kolejny potwierdziła, że ofensywnie jest w stanie nawiązać walkę z każdym przeciwnikiem (33 asysty przy 41 próbach rzutowych i 51% skuteczność za trzy – 17/33), natomiast wciąż popełnia jako zespół bardzo wiele błędów defensywnych, co zresztą nie jest żadnym zdziwieniem, kiedy w rotacji brakuje ci dwóch podstawowych podkoszowych – Johna Collinsa i Dewayne’a Dedmona.

 

Philadelphia 76ers (13-12) 98-105 Cleveland Cavaliers (19-8)

Kozak meczu: LeBron James 30 punktów, 13 zbiórek, 13 asyst, 3 przechwyty

Słabiak meczu: Jerryd Bayless 2 punkty (0/6)

To właściwie miał być mecz bez większej historii, w końcu wydawało się, że Philadelphia bez Joela Embiida nie za wiele wskóra przy Cavs podrażnionych porażką z Indianą Pacers. Tymczasem spore zaskoczenie, bo przez 45 minut walka była wyrównana. Pierwsza piątka zagrała naprawdę równo. Robert Covington wyglądał pewnie za łukiem (5/7), Ben Simmons z kolejnym double-double (14 punktów, 10 zbiórek), Dario Sarić z 17 punktami, 9 zbiórkami i 6 asystami, natomiast J.J. Redick mimo słabego startu, ostatecznie z 19 punktami (4/9 za trzy). Sixers otrzymali spore wsparcie z ławki rezerwowych od nowego nabytku, Trevora Bookera (12 punktów, 8 zbiórek). Sixers dzielnie walczyli, nie pozwalali Cavs na wypracowanie większej przewagi. Jedyna różnica pomiędzy oboma zespołami polegała na tym, że tylko jedni mieli LeBrona. James zaliczył 58 w karierze triple-double, a w końcówce znowu był nie do zatrzymania. W finałowych minutach zdobył lub wypracował ostatnie 22 punkty dla Cavs! Przed tym spotkaniem prowadził w klasyfikacji clutch pointerów z 81 oczkami na koncie (za nim Kyrie z 77 i Lillard z 56) i teraz ten dorobek tylko powiększył. A to podanie do Korvera, majstersztyki majstersztyków.

To jednak nie znaczy, że wszystko odbyło się łatwo i przyjemnie. James w charakterystycznej dla siebie akcji „iso for 3” spudłował, przez co Philly miała szansę przy stanie 99-98 złapać poważny kontakt i odzyskać szansę na zwycięstwo, ale podanie Covingtona przeciął Jae Crowder. Robert chciał się później zrewanżować za błąd. Prawie mu się to udało. Prawie, bo dzielną walkę przypłacił kontuzją…

 

New York Knicks (12-13) 102-104 Chicago Bulls (5-20)

Kozak meczu: Kris Dunn 17 punktów, 7 zbiórek, 9 asyst, 3 przechwyty

Słabiak meczu: Denzel Valentine 0 punktów (0/5)

Co te Chicago wyprawia, to chyba każdy mądry łapie się za głowę. Oto bowiem historyczna chwila, kiedy Byki po raz pierwszy w tym sezonie zaliczają zwycięską serię! Tym razem na ich widelcu znaleźli się New York Knicks – żeby nie było – z Kristapsem Porzingisem w składzie. Czyżby zbawienny wpływ Nikoli Miroticia? Czyżby dało się grać razem z Bobbym Portisem? Patrząc na statystyki obu panów byli dzisiaj wyróżniającymi się postaciami i każdy z nich dołożył istotną cegiełkę, więc chyba tak. Kolejne pytanie, co to się w takim razie będzie działo jak wróci do składu Zach LaVine? Nie zdziwię się, jak pójdzie jeszcze poważniejsza seria. Wracając jednak do rzeczywistości, Bulls byli tak samo bliscy zwycięstwa, jak porażki. Pod koniec czwartej kwarty wydawało się, że maja wszystko pod kontrolą, gdy kończyli run 10-0 dunkiem Davida Nwaby:

A potem dali na sobie zrobić run 10-2, zakończony przez Kristapsa Porzingisa

Łotysz mógł dać zwycięstwo Knicksom, ale spudłował rzut za trzy, który mu w tym meczu wyraźnie nie siedział (zaledwie 1/7).

 

Utah Jazz (13-14) 100-117 Milwaukee Bucks (15-10)

Kozak meczu: Giannis Antetokounmpo 37 punktów, 13 zbiórek, 7 asyst, 2 przechwyty

Słabiak meczu: Donovan Mitchell 12 punktów (4/17), 4 straty

Mecz zbiegł się z 28 urodzinami Erika Bledsoe’a. Pierwsza połowa w wykonaniu Koziołków zapowiadała się obiecująco: 29-19 po pierwszej kwarcie, 23-22 po drugiej, a to wszystko na 51,2% skuteczności i przy zaledwie 3 stratach (Utah w tym czasie zaliczyło ich aż 10). Ale to tak naprawdę 3 kwarta zadecydowała o zwycięstwie. Pod nieobecność Tony’ego Snella znowu bardzo dużego wsparcia z ławki rezerwowych udzielił Malcolm Brogdon, kończąc mecz z 16 punktami na koncie. Trio Kozłów Middleton-Antek-Bledsoe z 77 punktami, 22 zbiórkami oraz 13 asystami, coraz dobitniej potwierdza, że ruch wykonany z handlem Phoenix przynosi wyniki. Dzisiaj Giannis był nie do zatrzymania. Ani Favors, ani Gobert nie byli dla niego rywalami. Piękne podsumowanie znakomitego występu, prawda?

Zwykle świetnie radzące sobie Utah zza łuku dzisiaj nie potrafiło odnaleźć rytmu w tym elemencie, trafiając zaledwie 8 trójek przy aż 23 oddanych próbach. Zawiódł to może zbyt duże słowo, ale na pewno nie powiodło się Donovanowi Mitchellowi. Chociaż chłopak z rookasów ma aż 11 meczów z +20 punktami na koncie (za nim Kuzma i Simmons z 8), to dzisiaj defensywa Bucks nie dała mu za wiele pograć, pokazując, że ma jeszcze nad czym pracować.

 

Oklahoma City Thunder (12-13) 102-101(OT) Memphis Grizzlies (8-18)

Kozak meczu: Alex Abrines 20 punktów (6/8 3P)

Słabiak meczu: Mario Chalmers 2 punkty (1/6)

Memphis byli blisko, już witali się z gąską, już otwierali szampana, a wtedy OKC wbiło na imprezę i wszystko popsuło. Oba zespoły grają poniżej oczekiwań, co jest tajemnicą poliszynela. Czy ten pojedynek cokolwiek rozstrzygnął? Właściwie potwierdził, że oba zespoły znajdują się w ciemnicy i szukają jakiegokolwiek źródła światła. W statystykach znowu odnotujemy tirple-double Westbrooka (20-14-11), ale mało przecież kto będzie pamiętał za kilka dni, nie mówiąc o miesiącach, że to wszystko odbyło się przy 7 trafionych rzutach na 29 prób i 1/12 za trzy. Carmelo niby miał jasne punkty, chociaż te marne 7 na 20 przyćmiło wszystko. Obaj liderzy zespołu nie byli dzisiaj wcale liderami, bo trudno tak patrzeć na 14/49 (28%). Sęk właśnie w tym, że gdyby nie defensywa Robersona, dyspozycja zza łuku Abrinesa oraz znakomicie konsekwentnego Stevena Adamsa, to OKC bez dwóch zdań poniosłoby sromotną porażkę. W meczu przegrywali już 20 punktami (odrobienie strat i wygrana jest historyczna w organizacji Thunder). Niemniej Memphis przegrało na własne życzenie. Najpierw faulowany Marc Gasol trafił 1 z 2 rzutów wolnych, a potem Tyreke Evans zrobił to samo, a mógł przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Miśków, zwłaszcza, że rozgrywał znakomite zawody (29 punktów, 13 zbiórek, 5 asyst). Remis okazał się być wygraną na loterii dla OKC. Russell w końcówce dogrywki uratowały rzuty wolne. Każdy wie, na jakim procencie Generał trafia w tym sezonie wolne. I te dwa ostatnie rzuty wyglądały identycznie. Piłka tańczyła na obręczy i równie dobrze mogła wypaść. Tak właśnie wygląda obecnie OKC – wszystko tam drży, dygocze, niebezpiecznie tańczy.

San Antonio Spurs (19-8) 104-101 Phoenix Suns (9-19)

Kozak meczu: LaMarcus Aldridge 20 punktów, 9 zbiórek

Słabiak meczu: Jared Dudley 0 punktów (0/3)

Pop dmucha na zimne i daje odpoczywać swoim graczom w b2b, kiedy tylko może. Pod nieobecnośc Parkera, Gasola i bohatera Ginobili, Spurs mieli postawić przeciwko Suns Rudy’ego Gaya i LaMarcusa Aldridge’a. Obaj już potwierdzili w tym sezonie, choćby w meczu przeciwko Pistons, że potrafią sami rozstrzygać o zwycięstwach. Niewielkie zwycięstwo odzwierciedla przebieg spotkania. Spurs aż do trzeciej kwarty prowadzili wyraźnie, potem do odrabiania strat ruszyli Mike James, T.J. Warren i Marquese Chriss. Na cztery minuty przed końcem meczu wyrównali i wyszliby na prowadzenie, z tymże rzut Josha Jacksona wpadł trochę za późno. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Suns dopięli swego i na minutę przed końcem wyszli po raz pierwszy na prowadzenie w meczu, gdy Chriss zadunkował. I wtedy trójką, na 21,5 sekundy przed końcem pozamiatał Bryan Forbes:

Mike James w ostatnim posiadania jeszcze próbował rozstrzygnąć mecz na korzyść Suns, ale spudłował, podobnie jak Jared Dudley buzzer-beatera.

 

Houston Rockets (19-4) 114-107 Portland Trail Blazers (13-11)

Kozak wygranego zespołu: James Harden 48 punktów, 8 zbiórek, 3 asysty, 3 przechwyty

Kozak przegranego zespołu: Damian Lillard 35 punktów, 6 asyst (9/16 3P)

Bez dwóch zdań był to najbardziej emocjonujący pojedynek dzisiejszej nocy, chociaż wcale się na to nie zapowiadało. Blazers po dwóch porażkach z rzędu, bez Moe Harklessa i co bardziej dotkliwe, Jusufa Nurkicia, stanęli naprzeciwko najbardziej gorącego zespołu konferencji zachodniej, Houston Rockets, którzy nie musieli się zmagać z kontuzjami. Terry Stotts na centrze nie postawił ani Eda Davisa, ani Noaha Vonleha, ale… Meyersa Leonarda. Meyers w meczu zawsze coś odwali, o to się nie martwcie. Dzisiaj też dał radę!

Jakby jednak nie patrzeć, skład Portland przy składzie Houston wyglądał przeciętnie, żeby nie powiedzieć „z tyłkiem wystawionym na lanie”. Tymczasem Blazers zagrali znakomite spotkanie, a tak naprawdę Damian Lillard, któremu dzisiaj wszystko siedziało. W defensywie Aminu i Ed Davis robili zdecydowaną przewagę, nie raz, nie dwa zatrzymując rozpędzonego Hardena i nie dopuszczając w ogóle Ryana Andersona do głosu. Wielki mecz rozegrał rookas Zach Collins. Co prawda 5 punktów przez 18 minut nie jest jakimś wielkim wyczynem, ale 3 bloki na Rakietach w bardzo ważnych momentach spotkania zasługują na uwagę. Dość powiedzieć, że trójki Lillarda (9 – wyrównanie rekordu organizacji)

Aminu (5) i indywidualne popisy McColluma przy wsparciu Meyersa Leonarda (12 punktów – 5/6) dawały Blazers w czwartej kwarcie 14-punktową przewagę. Tak, ostatnie 12 minut to rozjazd Rockets na Portland, z tymże pod koniec trzeciej kwarty kostkę wykręcił Dame w pogoni za CP3. Obłożona lodem stopa nie zapowiadała niczego dobrego. Już wcześniej osłabione Portland teraz musiało sobie radzić bez lidera i zwyczajnie sobie nie poradziło. Lillard jeszcze wszedł na boisko, gdy stopniała przewaga, ale na ile to była jego silna wola, a na ile dobrze się czuł – na chwilę obecną nie wiem. Widać było tylko, że cały rytm zniknął, obrona Portland sypała się raz za razem, po nieskończenie tych samych akcjach izolacyjnych Jamesa Hardena, łamiącego kostki Evanowi Turnerowi i Noahowi Vonlehowi.

Rockets mieli w składzie dwóch wirtuozów – CP3 i Hardena – oraz wielu rzetelnych rzemieślników. Eric Gordon trafiał, gdy miał trafiać, Ariza zachowywał zimną krew (3/4 3P), a Capela znajdował się w pomalowanym w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Lillard wiele razy odgrywał na obwód do Pata Connaughtona, ale ten nawet przy open shotach pudłował (0/5). Connaughton to widocznie ani Ariza, ani PJ Tucker.