Hej, hej, tu Buzzer NBA! Demolka DeMarcusa Cousinsa. LeBron MVP.

Sacramento Kings (7-17) 95-101 Cleveland Cavaliers (18-7)

Kozak meczu: LeBron James 32 punkty, 11 zbiórek, 9 asyst

Podsumowanie sponsorowane przez LeBrona! Jeżeli ktoś krytykuje Jamesa za jego grę w kluczowych momentach, to w tym sezonie powinien się wstrzymać od jakichkolwiek komentarzy. LeBron powinien mieć ksywkę „Kameleon” i jest w moim przekonaniu atletą najlepiej przystosowanym do zmieniających się okoliczności. LeBron nie tylko wyciąga zespół z kryzysu, nie tylko trafia najważniejsze punkty, ale przede wszystkim nagle zaczyna umieć robić to, do czego wszyscy wszyscy krytycy się czepiają – poprawił znacząco trójki, a w najważniejszych momentach w akcjach na iso jedzie na niemiłosiernie dobrej skuteczności. Dzisiaj miał za przeciwników tylko Kings. To nic, znowu przykozaczył, właściwie to podsumował tym występem znakomitą ćwiartkę sezonu. Jest trzecim zawodnikiem w historii, który w tym czasie zdobył +700 punktów, zebrał +200 piłek i rozdał +200 asyst. A jego dagger 3-ka w końcówce spotkania rozstrzygnęła spotkanie na korzyść Cavs, będących obecnie już 13 in-a-row (najlepiej w historii Cavs).

Dużo mówi się o innych nazwiskach, chyba za dużo. Na dzisiaj jedynie Harden jest w stanie stanąć w szranki o walkę MVP z Jamesem. Średnia Jamesa to 27,2 punktu, 8,9 zbiórki i 8,2 assty, a to wszystko na chormy procencie 57,3%.

 

Chicago Bulls (3-20) 96-98 Indiana Pacers (14-11)

Kozak meczu: Victor Oladipo 27 punktów (game winner)

W zależności od perspektywy można ten mecz podsumować w dwojaki sposób: frajerska przegrana Chicago lub bohaterska pogoń Indiany. W moim przekonaniu wyszła po prostu prawidłowość typowa dla obu tych zespołów: Indiana potrafi grać basket (czytaj: obudzić się w odpowiednim momencie), Bulls natomiast przebłyskami nie ugrają nic więcej w tym sezonie, jak stwierdzenie o marnowaniu potencjału Lauriego Markkanena. Chicago prowadizło w meczu przez 47 minut i 30 sekund. Wtedy wpadła trójka Oladipo, który nie tylko dał pierwsze prowadzenie, ale i zwycięstwo Pacers. Wcześniej za wiele im nie wychodziło – fatalne hustle pointy i straty generowały Chicago wiele możliwościach w kontrataku, co skrzętnie wykorzystywali. Pierwsza połowa Indiany to najniższe w sezonie 39 punktów. Pobudka Darrena Collisona była pierwszym znamionem nadziei. Chłopak zdobył wszystkie swoje 14 punktów własnie w trzeciej kwarcie. Ostatnie dwanaście minut to Bogdanović (7 punktów) i Joseph (3 przechwyty w ostatniej kwarcie) plus Oladipo z game winnerem, chociaż trzeba przyznać, że strata Denzela Valentine’a wyglądała na typowo podwórkową.

Run 13-2 wystarczył do zredukowania 16-punktowego deficytu w czwartej kwarcie i ostatecznego zwycięstwa.

 

Atlanta Hawks (5-19) 106-110(OT) Orlando Magic (11-15)

Kozak meczu: Aaron Gordon 24 punkty, 15 zbiórek

Największe zarzuty do Orlando można mieć o to, że nawet z mocno osłabionym składem Atlanty, borykającym się z poważnymi kontuzjami, grają kapryśnie i serwują kibicom nerwowe koncówki, chociaż mają wszelkie argumenty do tego, by dominować. Wiele zarzutów stawia się defensywie i w sumie słusznie, w końcu Vucević w ataku potrafi błyszczeć jako maszyna do double-double, z tymże w obronie przypomina miękkiego naleśnika Fourniera, jak to skwitowałby CJ McCollum. Wcale nie lepszy jest DJ Augustin, chociaż dzisiaj zrehabilitował się. Kiedy Orlando mogło mieć Atlantę na widelcu, Fournier po penetracji chciał odegrać na obwód do Gordona, ale piłkę przejął Bazemore. Poszedł faul na Bazemorze, który traifł dwa wolne – 96:93. To ciekawe, że Vogel postawił w ostatniej akcji na Augustina. Simmons przy baselinie odegrał pod koszem do Vucevicia, ten w powietrzu do DJ’a, a ten trafił trudnego catch-and-shoota.

 


W dogrywce Payton i Vucevic załatwili sprawę, ale Magic okupili zwycięstwo stratą kontuzjowanego Fourniera (skręcenie kostki).

 

Dallas Mavericks (7-18) 90-97 Boston Celtics (22-4)

Kozak meczu: Jason Tatum 17 punktów, 10 zbiórek

Dallas wygrali 6 z 8 ostatnich spotkań i do połowy wydawało się, że mają duże szanse na sprawienie niespodzianki, prowadząc ze słynącymi z dobrej defensywy Celtrami 57-47. Druga połowa to już zredukowanie skutecnzości rzutowej Mavericks z 47,6% do zaledwie 31%. W przypadku Bostonu znowu kluczowa okazała się czwarta kwarta, znowu zagrzana przez Kyrie’ego Irvinga. Co prawda daleko mu było do grania na tym samym, wielkim poziomie, co w poprzednimu meczu z Dallas (47 punktów), ale i tak 7 punktów, 1 przechwyt i 1 asysta w ostatnich 4 minutach 4 kwarty, okazały się w zupełności wystarczające. Trzeba jednak przyznać, że jego pojedynek z Dennisem Smithem Jr. Przybrał dosyć nieoczkeiwany obrót. To, że Kyrie będzie nim kręcił w ofensywie to było do przewidzenia:

Ale blok?

Za mało się mówi o roli Ala Horforda dla Celtics. Jakoś z przyzwyczajenia wszyscy widzą „Bojącego Ala”, który ze strachem unika piłki spadającej po rzucie wolnym albo skupiają się po prostu na Jaylenie Brownie i Jaysonie Tatumie (ten ponownie przykozaczył – 17 punktów, 10 zbiórek, 2/3 za trzy). A Horford znowu z osiągnięciami naprawdę imponującymi – 17 punktów, 8 zbiórek, 8 asyst. I teraz się zastanawiam, czy wspominając o Horfordzie, nie krzywdze przypadkiem Daniela Theisa? Krzywdzę, dlatego, że świetnie wywiązuje się ze swojej roli. Przez 17 minut zdobył 7 punktów i zebrał 11 piłek.

Po stronie Dallas przewodził Harrison Barnes, co nie jest żadnym zaskoczenim, natomiast rookas Maxi Kleber jest wystarczająco dobrą alternatywą – a przynajmniej dał ku temu dzisiaj dużo argumentów – by zapomnieć całkiem o kimś takim jak Nerlens Noel. Kleber dotychczas zablokował w całym sezonie 4 rzuty, a dzisiaj w jednym meczu zrobił to aż 5-krotnie, do tego dołożył 13 punktów i 5 zbiórek. Tym samym trochę przyćmił legendę Mavericks, ale wciąż solidnego Dirka Nowitzkiego (16 punktów, 6 zbiórek).

 

Memphis Grizzlies (8-16) 88-99 New York Knicks (12-12)

Kozak meczu: Courtney Lee 24 punkty

 

Marc Gasol cieszył się jak nigdy z ostatniego zwycięstwa Grizzlies, kończącego mocno haniebną serię. Mam jednak nieodparte wrażenie, że po tym spotkaniu mógłbym powiedzieć to samo, tylko z wymineionym jednym słowem: Overall, we lose, so fuck it. Do składu Nowego Jorku wrócił po kontuzji Kristaps Porzingis. W „debiucie” zaliczył solidny występ statystycznie (czyli przeciętny w praktyce), ale to nie on zrobił znaczącą różnicę. Miśkom wielkie problemy sprawiał Michael Beasley ze swoimi fade awayami, natomiast Enes Kanter był ewidentnie problemem samym dla siebie. Chłop nie mógł się zdecydować, czy gra w piłkę nożną:

A może siatkówkę?

Bomby zza łuku Courtnea Lee załatwiły tak na dobrą sprawę przeżywających ewidentne problemy Grizzlies. Nie jest dobrze, kiedy trzech graczy z podstawowej piątki rzuca 8 punktów (Dillon Brooks 0, JaMychal Green 6, Ben McLemore 2).

 

Golden State Warriors (20-6) 101-87 Charlotte Hornets (9-14)

Kozak meczu: Kevin Durant 35 punktów, 11 zbiórek, 10 asyst

Nie ma co się oszukiwać, że mimo gorącej głowy, dwóch kont na twitterze i może nie największej rzeszy fanów, to Kevin Durant jest i będzie jednym z najlepszych graczy w historii. Po tym jak próbował wylądować na intensywnej terapii, prowokując Cousinsa do małej solóweczki spowodowanej sodóweczką w ostatnim meczu, Durant dziś notując swój 9 triple-double w karierze, godnie zastapił w roli lidera Curry’ego, który będzie pauzował około dwóch tygodni. Warriors przedłużają swoją serię zwycięstw do 5. Duranta godnie wspierał Klay Thompson, ktory dołożył 22 punkty i jak dla mnie Warriors wyjątkowo gładko pokonują Szerszenie, w których szeregach wyróżniał się jedynie Walker ze swoimi 24 punktami.

Detroit Pistons (14-10) 100-104 Milwaukee Bucks (13-10)

Kozak meczu: Antek 25 punktów & Bledsoe 22 punkty

Kiedy w jednym spotkaniu aż 6 graczy zdobywa 20 bądź więcej punktów, to można przewidywać, że zapomniano w tym meczu o obronie, a gracze obu drużyn pewnie trochę rodem z NCAA biegali na pompce od lewa do prawa. Tym razem jednak w Milwaukee było inaczej i mimo popisów strzeleckich czołowych graczy, to mecz z tym wszystkim co kochamy, czyli walką w obronie, walką na tablicach i z szansą na zwycięstwo obydwu drużyn do samego końca. Mimo powrotu do formy Bradleya, „monster double-double” Drummonda to dziś Giannis broni swojej ziemi i w swoje 23 urodziny prowadzi Bucks do zaledwie 4 punktowego zwycięstwa nad Pistons.

O zwycięstwie Bucks zadecydowała dopiero 4 kwarta, a Antek który dzis ponownie z parciem na kosz i kilkoma dunkami, godnie uczcił swoje urodziny liderując w punktach, zbiórkach oraz blokach.

 

Denver Nuggets (13-11) 114-123 New Orleans Pelicans (13-12)

Kozak meczu: DeMarcus Cousins 40 punktów, 22 zbiórki

W  Nowym Orleanie po raz kolejny w tym sezonie nastąpiła erupcja talentu DeMarcusa Cousinsa, który pozamiatał Nuggets z linijką dnia 40 punktów, 22 zbiórek, 4 asyst, 4 bloków! Warto w tym momencie wspomnieć, że ten Pelikan zarażony chyba wścieklizną, wykręcił te szalone cyferki jako pierwszy gracz od 27 lat, kiedy to podobny występ zaliczył legendarny Patrick Ewing. Poza tym Cousins został pierwszym zawodnikiem w historii, który dokonał tego z rzutami za 3 w pakiecie. Cała 5 wysokich graczy Denver, która na zmianę pojawiała sie na parkiecie, wyglądała przy Boogie jak wycieczka niskich Azjatów pod Pałac Kultury. Dominacja DeMarcusa pozwala utrzymać Pelicans w wyścigu o play-offach mimo kolejnej absencji Davisa, który już chyba miał kontuzjowaną każda cześć ciała odkąd pojawił sie w lidze, a jego kontuzja pozwala budzić wyobraźnie, że takie popisy Cousinsa będziemy oglądać w nieskończoność.

 

Miami Heat (11-13) 105-117 San Antonio Spurs (17-8)

Kozaki meczu: 8 graczy z dwucyfrowymi wynikami

Mimo świetnej pierwszej kwarty Miami, którzy z dalekiej Florydy polecieli do dalekiego Texasu na mecz ze Spurs, to gospodarze bez niespodzianki bronią swojego terenu i odsyłają Heat z kolejna porażką na koncie. Chyba wszyscy pamiętamy poprzedni sezon, a dokładnie drugą jego część, podczas której to Heat byli rewelacją i mimo najgorszego startu sezonu w historii, walczyli o playoffs do ostaniej sekundy ostatniego meczu. Wtedy mimo braku awansu zgromadzili ogromny szacunek wielu kibiców, i wielu z nas było przekonanych, że przy obecnej sytuacji na wschodzie to właśnie Heat będą jedną z czołowych ekip konferencji. Niestety póki co ten sezon nie przypomina końcówki poprzedniego. Kolejne urazy Whiteside’a oraz bardzo nierówny Dragic, totalnie zagubiony Winslow, powoduje, że Heat do końca sezonu regularnego będa musieli ostro walczyć. Brak lidera oraz kruchy center drużyny to główne przyczyny słabej gry Miami. Dziś bardzo zespołowi Spurs, którzy już dosłownie odliczają godziny do powrotu Leonarda bardzo łatwo od drugiej kwarty przejmowali kontrolę nad tym spotkaniem. Tony Parker robił to, co Tony Parker lubi najbardziej:

Po stronie Popovicha największym dylematem będzie teraz stopniowe wprowadzanie Leonarda do składu, gdzie pod jego nieobecność zespół przejął Aldridge. Znając jednak Popa oraz charakter Leonarda, będzie to proces, który nam wszystkim poprawi humory przed świętami.

 

Minnesota Timberwolves (15-11) 113-107 Los Angeles Clippers (8-15)

Kozak meczu: Karl Anthony-Towns 21 punktów, 12 zbiórek, 4 bloki

Myki jakie trzeba robić w obecnym składzie Clippers przypominają podwórkowe, ty wejdziesz za tego, kiedy tamten zagra 5 minut, bo zaraz się zmęczy. A tak serio, to właśnie w ten sposób wyglądało zastępowanie Jamila Wilsona przez Danilo Gallinariego (nie może rozegrać więcej od określonej liczby minut w seoznie z powodu dwustronnego kontraktu). W każdym razie na pewno dla was są też anonimowe nazwiska Montrezla Harrella czy Jawuna Evansa. Sindarnus Thornwell już jakiś czas gra, ale nie przypominam sobie, by dokonał czegoś wielkiego. W każdym razie dodajcie jeszcze Willie’ego Reeda zastępującego Griffina, a okaże się, że gwiazdami obecnie są DeAndre Jordan i Wesley Johnson. I teraz Minnesota przystępowała do gry w pełnym składzie, silna i przygotowywana na play-offy, a tymczasem niewiele brakowało, by defensywnym nadstawianiem gołego tyłka, nie dostała takiego klapa, że czerwień utrzymywałaby się jeszcze długo na ich czterech literach. Z kilkunastopunktowej straty po runie Clippsów 8-0 zbliżyli się nawet na 3 punkty w czwartej kwarcie, ale kto jak nie Butler, miał dać znak do ataku. Okej, Minny ma wiele młodych gwiazd, ale gdyby nie Butler, to mielibyśmy dokładnie ten sam scenariusz, co rok wczesniej, a Towns mimo ofensywnych skillów, chyba nie rozumie do końca, że obrona to klucz do sukcesu każdej drużyny (nawet Harden to pojął). Trochę to wszstko takie na wiwat, jak rzut Taja Gibsona i reakcja Butlera 😀