Hej, hej, tu Buzzer NBA! Drugi raz z rzędu 51 punktów Hardena nie wystarczyło. Austin Rivers zagrał jak MVP.

New York Knicks (17-15) 101-104 Detroit Pistons (18-14)

Kozak meczu: Andre Drummond 18 punktów, 15 zbiórek

W Detroit „Tłoki” podejmowały Knicks, którzy dzień wcześniej zatrzymali w MSG samych Celtów. Po dramacie w poprzednim meczu, dużo do udowodnienia miał Porzingis, który szybko zamierzał przypomnieć, kto jest jedynym i prawdziwym księciem z Nowego Yorku.

Kristaps zdobył pierwszych 5 punktów dla Knicks, czym momentalnie zmazał plamę z występu przeciwko Celtics. Mimo tego to Pistons odjechali szybciutko na 2-15, aby chwilę później włączyć pauzę i pozwolić Knicks na dojazd do stanu 15-17. W drugiej kwarcie na parkiet wskoczył Beasley, który szybciutko zapunktował oraz fajnie asystował, ale nie powtórzył wspaniałego występu z poprzedniej nocki. Większość 2 i 3 kwarty pod dyktando Pistons, i dopiero ostanie 4 minuty przedostatniej ćwiartki popisu Knicks zmieniło obraz tego meczu. W tym momencie królował na tablicach Kanter, a ofensywę prowadził Porzingis, który trafiał zarówno za trzy, jak i pakował piłkę z góry.

Dzięki temu Knicks wyszli na prowadzenie i mimo, że na początku czwartej kwarty ponownie je stracili, to oni na niespełna półtorej minuty przed końcem po kolejnych punktach Porzingisa prowadzili 4 oczkami. Cichym bohaterem ostatnich 90 sekund okazał się Reggie Jackson, który nie tylko zdobył w tym czasie punkty, ale jeszcze asystował i zablokował w obronie. Mimo rzutu rozpaczy Porzingisa, to Pistons bronią swojej ziemi w piątkowy wieczór, a głównymi autorami zwycięstwa Harris z 24 punktami na koncie oraz Drummond z 18 pkt i 15 zbiórkami.

 

New Orleans Pelicans (16-16) 111-97 Orlando Magic (11-22)

Kozak meczu: DeMarcus Cousins 26 punktów, 11 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty

Na Florydę w Orlando zawitał Boogie z Pelicans, którzy przystępowali do tego spotkania w roli faworyta. Kontuzje Gordona oraz Fourniera sprawiły, że to Pelikany miały ułatwione zadanie. Pierwsza kwarta to popis pięknych asyst z obu stron. Jak nie Cousins do Davisa, to Payton do Vucevica. Naprawdę ilość pięknych zagrań z początku meczu wystarczyłaby spokojnie, aby w całości wypełnić TOP 10 całej nocki. Druga kwarta to kolejna porcja niesamowicie kozackich asyst, które najczęściej wpadały w ręce Davisa, demolującego Magic w pomalowanym. W tym czasie Pelicans potrafili uciec nawet na 17 punktów, jednak dużo indywidualnych popisów Magic, głównie Paytona i Simmonsa pozwoliły Orlando pozostać w meczu. Po przerwie byliśmy świadkiem jak najpierw Boogie posadził Vucevica na tyłku a chwilę później, jak Jrue Holiday zaliczył 360 stopniowego layupa!

 

Po stronie Magic robił co mógł Simmons, którego nie bez przyczyny próbował przed sezonem namówić do wspólnej gry sam LeBron James. Widać, że gracz Orlando to takie małe marzenie każdego trenera. Początek czwartej kwarty to już blisko 27-punktowe prowadzenie Pelicans, które pozwoliło obydwu drużynom na wpuszczenie drugiego garnituru i ostatecznie na łatwe zwycięstwo Pelikanów w Orlando.

 

Washington Wizards (17-15) 84-119 Brooklyn Nets (12-19)

Kozak meczu: Rondae Hollis-Jefferson 21 punktów, 11 zbiórek, 6 asyst

Pierwsza połowa spotkania pomiędzy Nets a Wizards wcale nie wróżyła tego, że w drugiej części meczu gracze z Waszyngtonu zostaną tak surowo upokorzeni przez gospodarzy z Brooklynu.  Ale teraz uwaga, druga połowa zakończyła się zwycięstwem Nets 41-66! Co najciekawsze to gracze Nets zakończyli spotkanie z dwukrotnie większa ilością strat, ale ponownie uwaga, rozbili Wizards na tablicach 35-60. Jak ja tego Jarretta Allena lubię. Normalnie kozak pełną gębą.

Do tego jeszcze doszła dramatyczna skuteczność z gry Wizards na poziomie 36 procent, przez co gracze ze stolicy z pewnością chcą wymazać ten mecz z pamięci. Gortat na poziomie 7 punktów i 5 zbiorek w zaledwie 18 minut, ale co najważniejsze nie był w tym czasie w stanie ogarnąć tablicy. Beal, który nie tak dawno potrafił rzucić ponad 50 pkt, dziś na poziomie 4, w tym 2 na 15 z gry. Po stronie Nets aż 6 graczy z podwójna zdobyczą, dzięki czemu byliśmy świadkami prawdziwego święta koszykówki dla kibiców na Brooklynie. Ostatecznie Nets 35 na plusie i z pewnością jest to przykra niespodzianka dla kibiców Wizards.

 

Dallas Mavericks (9-24) 101-113 Miami Heat (17-15)

Kozak meczu: Wayne Ellington 28 punktów, 3 zbiórki

Stary dobry Dirk na poziomie 20 punktów po ponad 20 latach gry na parkietach NBA, to było wciąż za mało na zdobycie Miami na Florydzie. Mimo braku Dragicia oraz Whiteside’a w zespole Heat, to gospodarze głównie za sprawą Ellingtona oraz Richardsona wygrywają w piątkowy wieczór w słonecznym Miami. W Dallas w pełni swojego talentu nie potrafi rozwinąć Smith Jr, który przed sezonem przez wielu fachowców był wskazywany jako jeden z faworytów do nagrody debiutanta roku. Dennis na poziomie 6 punktów i 7 asyst, blado wychodzi na tle takich młodych dzików jak Mitchell czy Tatum. W Miami w roli pierwszego rozgrywającego sprawdził się ponownie Tyler Johnson. Łącznie spędził 38 minut na parkiecie, podczas których zdobył 19 punktów, miał 7 zbiórek i 4 asysty. Kto wie, czy gdyby to właśnie Johnson został pierwszym PG na stałe, czy czasem wtedy Miami nie grałoby lepiej. Kluczem do zwycięstwa Heat okazała się skuteczność za 3 na poziomie 64%. Bez echa nie może też przejść wyczyn Wayne’a Ellingtona, który demolował zza łuku aż 8-krotnie.

 

Los Angeles Clippers (13-18) 128-118 Houston Rockets (25-6)

Kozaki meczu: Lou Williams 36 punktów, 7 asyst; Austin Rivers 32 punkty, 7 asyst

W pierwszej chwili nie wierzyłem własnym oczom, myślałem, że może to ze zmęczenia. Potem, biorąc pod uwagę nieobliczalność ligi, założyłem odpalenie jakiegoś nowego cudaka, kogoś takiego jak na przykład Milos Teodosić. Patrzę, a tam Lou Williams i Austin Rivers. To, że ten pierwszy rzuca 36 punktów w tym 7 trójek, to jest całkiem normalne…

Natomiast ten drugi z 36 punktami, 7 asystami i 6 trójkami?

I jeszcze takie akcje w samej końcówce po hesitation move i step-back trójce? Coraz bardziej skłaniam się do myślenia, że jakieś jednodniowe tabsy krążą po NBA (Olynyk, Beasley, Rivers).

Nie wiem też, czy jest w ogóle drugi taki przypadek w historii NBA (obstawiam, że na 100% nie), by jeden i ten sam zawodnik z drużyny przeciwnej w meczach po sobie następujących rzucił pod rząd powyżej 50 punktów, a i tak przegrał mecze. Ktoś niedawno powiedział, że dobrze widzieć Houston wzmocnione CP3, bo gdy Broda ma słabszy dzień, to wtedy Paul go zastępuje. Dzisiaj mieliśmy całkiem inną sytuację – brakowało CP3, Harden zagrał znakomicie (dorzucił 8 asyst i 4 zbiórki), a i tak doszło do porażki z zespołem, który swobodnie można byłoby nazwać Los Angeles Hospital. Zasadniczo z tego meczu nasuwają się trzy ciekawe wnioski: Houston przestało grać zespołowo (16 asyst), brak Capeli był zdecydowanie widoczny w starciu z Jordanem (z powodu Paula) oraz króciutka ławka aż boli (D’Antoni rotował dzisiaj 8-osobwym składem), po przesunięciu Erika Gordona z rezerw na pozycję SG. Ławka Rakiet rzuciła dzisiaj całe 10 punktów przy… 62 punktach Clippers. Miazga totalna! Nene Hilario to już nie ten sam koszykarz, dlatego zagrał dzisiaj tylko 15 minut, a Houston grało small ball z PJ Tuckerem pod koszem. Clippers prowadzili do końcówki trzeciej kwarty (wcześniej nawet 15 punktami), ale ostatnie 24 minuty to absolutna dominacja trio Jordan-Rivers-Williams, zakończona runem 76-53. DeAndre Jordan już od 12 meczów ma przynajmniej 10 zbiórek, co jest obecnie najdłużej trwającą serią w NBA. Houston jeszcze ani razu w tym sezonie nie wygrywało 15 punktami, by przegrać mecz 10 oczkami.

 

Charlotte Hornets (11-21) 104-109 Milwaukee Bucks (104-109)

Kozak meczu: Khris Middleton & Giannis Antetokounmpo & Eric Bledsoe 78 punktów

Szerszenie grają bezprzykładnie źle od kilkunastu dni, a teraz dodatkowo jeszcze doszła absencja Dwighta Howarda. Superman musiał opuścić boisko po wybiciu palca, rozegrawszy ledwie trochę ponad 4,5 minuty. Taka sytuacja spowodowała, że Jason Kidd zdecydował się na nieco eksperymentalny small ball w trzeciej kwarcie. Kozły zagrały bez Giannisa, za to z Middletonem na centrze oraz debiutującym Seanem Kilpatrickiem, zwolnionym z Nets, by zrobić miejsce dla Jahlila Okafora. Może po prostu powiedzmy, że ten pomysł nie był najlepszy. Zasadniczo pierwsza połowa wyglądała w ogóle słabo w wykonaniu całego zespołu z Milwaukee, grali ciężko, dosyć topornie, męczyli się i tak naprawdę dopiero run 8-0 w końcówce meczu dał im upragnioną wygraną.

Charlotte może czuć się rozczarowane, bo to już któryś z kolei mecz, gdy wygrany mecz dają sobie wyrwać w końcówce, a właściwie to 2 minutach. Usprawiedliwieniem może być szalejący dzisiaj Kemba Walker z 32 punktami – robił wszystko, co mógł – który w czwartej kwarcie odniósł dwie kontuzje, natomiast z boiska zszedł dopiero na kilka minut przed końcem z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu (po meczu wykluczono uraz).

W końcówce jeszcze była szansa na złapanie kontaktu, ale ten blok…

Rzecz jasna najcenniejsze jest zwycięstwo. Kozły jednak już teraz powinny patrzeć w play-offy i zastanawiać się, jak sensownie rozparcelować zdobywanie punktów na poszczególnych zawodników, bo poza defensywą, kluczem jest ławka rezerwowych. A ona jest długa i szeroka. Na sprecyzowanie swojej roli czekają Thon Maker, Malcolm Brogdon, Matthew Dellavedova, Sean Kilpatrick, DeAndre Liggins, nie mówiąc już o kontuzjowanym Rashadzie Vaughnie, Mirzy Teletoviciu, Jabarim Parkerze… Z tego dałoby się sklecić przyzwoity drugi skład. Na chwilę obecną mam trochę wrażenie, że Koziołki dokooptowują do składu kogo się tylko da, a potem jakoś to będzie. Żeby nie skończyło się marnowaniem potencjału, jak to ma miejsce w Denver.

 

Atlanta Hawks (7-25) 117-120 Oklahoma City Thunder (17-15)

Kozak meczu: Russell Westbrook 30 punktów, 7 zbiórek, 15 asyst

Atlanta jest w tej chwili najgorszym zespołem ligi. Tankują, a jednocześnie nie mają szczęścia do zdrowia w tym sezonie. Dzisiaj przed meczem okazało się, że nie wystąpi Dennis Schroder, którego na PG zastąpił, no właśnie, Kent Bazemore (swoją drogą wywiązał się z zadania znakomicie, przez 26 minut zaliczając 11 punktów, 6 asyst i 3 przechwyty). Pozbawieni Dewayne’a Dedmona mieli na centrze Milesa Plumlee’a, którego rola na boiska równie dobrze mogłaby się ograniczyć do roli słupa, zwłaszcza, że naprzeciwko niego stawał Steven Adams, z przyklejoną przez nas do niego łatką „Prawdziwy All-Star Oklahomy”. Z Jastrzębiami jest jeszcze jedna przypadłość: grają naprawdę dobre mecze, to nie jest ssanie na całego, blowouty i w ogóle rozpacz. Ten zespół naprawdę potrafi grać, ma Johna Collinsa i świetnie rzuca za trzy.

Dzisiaj od takiego uderzenia rozpoczęli właśnie Marco Bellinelli (27 punktów), Taurean Prince i Ersan Ilyasova – ale pech dla nich chciał, że ofensywnie OKC też wyglądało znakomicie. Russell Westbrook od kiedy usłyszał od Mr. Buzzera, że trafia na żenującej skuteczności, postanowił zrobić oczyszczenie głowy i normalnie nie przypomina siębie samego (30 punktów na 70% skuteczności?!) z clutch pointową trójka dającą zwycięstwo.

Carmelo Anthony zarzucił dzisiaj 7 udanymi próbami z dystansu (z obszaru wewnątrz łuku już tylko 1/7). To jednak Steven Adams odgrywał kluczową rolę. Znowu. Miał 10 zbiórek, z czego 7 ofensywnych, czyli dokładnie tyle, ile cały zespół Atlanty. Każdy związany z koszem wie, ile akcje drugiej szansy znaczą. W przypadku Oklahomy martwić powinno oddawanie inicjatywy przeciwnikowi. Jeszcze w połowie trzeciej kwarty prowadzili 15 punktami, by na początku trzeciej przegrywać 3. Kiedy zdarzają się pojedyncze sytuacje, nie ma obawy. Dla Thunder to jednak standard, norma, że nie potrafią rozegrać choćby jednego meczu równego od początku do końca.

 

Denver Nuggets (17-15) 102-85 Portland Trail Blazers (16-16)

Kozak meczu: Nikola Jokić 27 punktów, 9 zbiórek, 6 asyst

Bez Damiana Lillarda Portland musiało liczyć na wystrzał CJ’a McColluma, który nie nastąpił. Właściwie wyszła tragedia, której spodziewał się każdy. O ile jeszcze sezon temu McCollum potrafił prowadzić do zwycięstw, brał na siębie obowiązki lidera, o tyle w tym sezonie przemyka niezauważony, a nawet jeśli już jest o nim głośno, to raczej w konwersacjach na temat tego, co się z nim właściwie dzieje? CJ przede wszystkim nic nie asystuje. Nie jest rozgrywającym, nie potrafi zmienić tempa, oczywiście znakomicie kozłuje i wchodzi pod kosz, ma szybki nadgarstek, ale nie potrafi rozgrywać piłki. To jest typ, który w innych organizacjach zostałby stworzony na wzór Klaya Thompsona. 15 punktów, 3 zbiórki, 3 asysty – to nie jest osiągnięcie All-Stara, Superstara czy kogokolwiek, będącego drugą gwiazdą zespołu, czasami nawet zrównywaną z Lillardem. Blazers i tak grają bardzo mało zespołowo, selekcja rzutowa opiera się tak naprawdę na pick-and-rollach z Nurkiciem, oraz akcjach indywidualnych Dame’a (dzisiaj Shabazza Napiera) i CJ’a, a reszta punktów jest zdobywana po akcjach drugiej szansy generowanych przez Eda Davisa. Zdziwiłbym się solidnie, gdyby dzisiaj Portland ograło Denver z Jokiciem w składzie. Jakościowo Bryłki przewyższały Wiatraki pod każdym względem, dominacja przebiegała z niewielkimi zakłóceniami, a wypracowana przewaga na postach Chandlera i Jokicia z pierwszej kwarty powoli ustawiały spotkanie, nie licząc słabego okresu z Masonem Plumlee, który odbił to sobie w trzeciej kwarcie. Nikola zdominował bośniaka Jusufa Nurkicia, zdobywając 18 punktów w pierwszej połowie, po drodze zaliczając znakomity dunk:

Gdyby podsumować to jednym zdaniem: Portland bez Dame’a i ze słabo dysponowanym CJ’em nie mają nikogo, kto mógłby poprowadzić zespół, natomiast w Denver wystarczy, by Nikola zagrał dobry mecz.

 

Los Angeles Lakers (11-19 vs Golden State Warriors (26-6)

Kozak meczu: Kevin Durant 33 punkty, 7 zbiórek, 7 asyst, 2 przechwyty, 4 bloki

W poprzednim pojedynku potrzebna była dogrywka, by ostatecznie to Golden przychyliło szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Tym razem obyło się bez OT, do składu też wrócił Draymond Green. Zasadniczo Warriors kontrolowali przebieg spotkania aż do czwartej kwarty, gdy wtedy Lakers rozpoczęli run. Coraz bardziej okazuje się, że ciężar organizacji spadnie na barki dwóch graczy: Lonzo Balla i Kyle’a Kuzmy, co dla tego pierwszego powinno być traktowane jako wybawienie. Od kiedy wieszano na nim psy, a na Kuzmę postawiono karty, z Lonzo zeszło ciśnienie. Dzisiaj chłopaki po raz kolejny dali Jeziorowcom nadzieję, że dopiero się rozkręcają. Lonzo finiszował z 24 punktami, 5 zbiórkami, 5 asystami i 1 blokiem. Kuzma po fantastycznym występie z Rockets zaliczył dzisiaj double-double na poziomie 27 punktów i 14 zbiórek, dorzucając jeszcze 2 przechwyty. Kyle zadecydował w połowie trzeciej kwarty, że zrobi „One man show”. Warto odnotować, że Kuzma jest pierwszym w historii Jeziorowcem-rookasem od czasów Jerry’ego Westa (1961), który w trzech meczach pod rząd zdobył ponad 25 punktów.

Każdy zespół ma zwykle swojego cichego bohatera, tym bez wątpienia jest Julius Randle w LAL. Larry Nance Jr może robić wsady roku, z tymże świetny mecz Randle’a zwykle zbiega się z porażkami, więc nikt na niego nie zwraca większej uwagi. W dzisięjszym pojedynku zdobył 21 punktów, miał 5 zbiórek i 5 asyst w zaledwie 24 minuty. Pytanie jest raczej, jakie Luke Walton ma plany względem niego, bo być może ograniczona rola Randle’a zbiega się z jego staraniami, by został zauważony przez inne kluby.

Warriors mieli swoje problemy w tym meczu, głównym była utrata wypracowanej 23-punktowej przewagi oraz niemoc strzelecka Klaya Thompsona (16 punktów – 7/18 oraz 2/9 3P). Tak jak w przypadku Lakersów, tak i Golden miało swojego niemożliwego rookasa, zwykle grającego na pozycji silnego skrzydłowego, po powrocie Greena, ustawionego na pozycji centra. Wariat był niemożliwy ze swoimi szybkimi dłońmi, szybkością przy kontratakach, no i ogólnie z brakiem strachu. Zrobił imponujący wynik w postaci 20 punktów, 10 zbiórek (z czego aż 6 ofensywnych), 3 asyst, 1 przechwytu i 1 bloku.

Trzecia kwarta to uderzenie Kevina Duranta przy łapiących wiatr w żagle Lakers. Dopiero czwarta kwarta okazała się istnie przerażająca dla fana GSW. Prowadzeni przez Kuzmę Jeziorowcy zrobili run 14-4. Kluczowe dla spotkania okazały się asysty Draymonda oraz defensywa Duranta, który w akcjach powrotnych zaliczał bardzo ważne bloki.