Hej, hej, tu Buzzer NBA! Giannis z 40 punktami, Irving z 34. Boston wracają z tarczą. 46 punktów Devina Bookera

(10-14) Orlando Magic 94-104 Charlotte Hornets (8-13)

Kozak meczu: Kemba Walker 29 punktów, 7 asyst

W mieście Szerszeni na parkiet powrócił ten, który potrafi urządlić najboleśniej. Kemba Walker, po odpoczynku związanym z kontuzją barku, dziś bez limitu czasowego poprowadził do zwycięstwa Hornets nad Magic, notując 29 punktów. Tym samym Charlotte przerwało serię 4 porażek z rzędu, a Kemba po raz kolejny udowodnił ze jest nierozerwalnym elementem drużyny Michaela Jordana, która wciąż na chwilę obecną poza miejscem gwarantującym playoffs. Wrócił też Dwight Howard, który ostatni mecz miał totalnie tragiczny. Dzisiaj jednak błyszczał na wielu płaszczyznach. Zbyt wielu. Może to jeszcze nie jest tryb 20-20, ale od czegoś trzeba przecież trzeba zacząć. Tutaj jak atakujący Cousins, który połamał kostki Vuceviciowi:

Znokautował też biednego Elfrida Paytona. A w Orlando grają słabą komedię. Magic są jednym z najgorszych zespołów od czasów opuszczenia Dwighta Howarda z linii rzutów wolnych, co w połączeniu ze stratami i naprawdę słabą grą pod koszem (Vucević powinien oberwać po głowie, za to, że nie robi w tym elemencie żadnych postępów!), bo pozwolili dzisiaj na 11 zbiórek ofensywnych.  Oczywiście jest Jonathon Simmons (11 punktów w kwarcie), jest Fournier (12 punktów w kwarcie), jest run 11-1, ale wciąż ta gra nie zazębia się i mało w tym wszystkim regularności. Stawiam tezę, że Orlando łapie rytm, kiedy mecz wydaje się być przegrany albo trzeba gonić wynik. Kiedy trzeba coś wypracować i potem to utrzymać, coś się zacina.

 

(11-11) New York Knicks 97-115 Indiana Pacers (12-11)

Kozak meczu: Thaddeus Young 20 punktów, 6 zbiórek

Kiedy okazuje się, że najlepszym zawodnikiem meczu w zespole Knicks jest Michael Beasley, to znaczy że w City powracają demony z ostatnich lat. A na poważnie to kontuzje Porzingisa oraz Hardawaya Jr. spowodowały, że w ostatnich 6 meczach Knicks odnotowali zaledwie jedno zwycięstwo, przez co spadają w tabeli Wschodu poza playoffs. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Porzingis mimo braku poważnego urazu, zmaga się z kilkoma innymi, regularnie mogącymi wyłączać Łotysza z rotacji. Gorzej to wyglada, jeśli chodzi o Hardawaya Jr., którego uraz w najgorszym razie może go kosztować nawet dwa miesiące odpoczynku od parkietu. Kłopoty kadrowe nowojorczyków wykorzystali dzis Pacers, Radosna, nowoczesna koszykówka w atmosferze pikniku gładko pokonała nieco toporny basket. Liderem ponownie błyszczący od początku sezonu Victor Oladipo z 16 punktami, 5 zbiórkami, 4 asystami razem z Thaddeusem Youngiem. Pacers grali zespołowo (28 asyst), zdemolowali Knicks w kontrach (31-5) i nikt poza Collisonem z podstawowej piątki nie zszedł poniżej 50% skuteczności. Zobaczyć jednak koniecznie musicie „The Lanciest action”:

 

 

(8-16) Phoenix Suns 115-101 Philadelphia 76ers (13-9)

Kozak meczu: Devin Booker 46 punktów, 8 zbiórek

Prawdziwy wschód słońca oślepił Philadelphię, która dosyć nieoczekiwanie przegrywa u siebie z Phoenix. Pewny siebie przed meczem Embiid pewnie darował sobie parkietowe selfie, ponieważ usta mu zamknął a klawiaturę wyłączył „baby face killer” Booker. Młody gwiazdor Suns po raz 10 w tym sezonie zdobył 30 lub więcej punktów. Warto zaznaczyć, że Booker wykręca numerki w ataku zbliżone w tym momencie kariery do takich gwiazd jak Kobe, Durant bądź Melo i strach pomyśleć, co będzie dalej (o ile zacznie na poważnie bronić).

Booker zdobył 42 z 46 punktów w ostatnich trzech kwartach, wliczając w to ostatnich 19 z 22 punktów Phoenix, a TJ Warren dodał 25 oczek. Drobny Tyler Ullis zaliczył aż 12 asyst, natomiast Tyson Changler nękał w defensywie Embiida, zbierając przy tym 12 piłek. Może się okazać, że Joel będzie miał spore problemy w starciu z centrami pamiętającymi jeszcze czasy twardej gry.

 

(8-14) Brooklyn Nets 100-90 Atlanta Hawks (5-17)

Kozak meczu: Rondae Hollis-Jefferson 16 punktów, 10 zbiórek

Do Atlanty ze swoimi Nets powrócił były gracz tej drużyny Demarre Carroll. Razem z całą ekipą Brooklynu zrewanżował się Hawks za sobotnią porażkę przed własną publicznością. W porównaniu do sobotniego meczu, dziś zabrakło emocji, a destrukcję Atlanty w największym stopniu przeprowadzał dzis solidny Hollis-Jefferson oraz rezerwowy Levert.

Osobiście pierwszy raz rzucił mi się w oko młody gracz z ławki Nets, Jarret Allen, ktory w imponujący sposób urządził sobie w pewnym momencie mały konkurs wsadów, pakując czterokrotnie z rzędu nad bezradnymi graczami Atlanty. Warto zwrócić uwagę na tego młodego „Afromena”, chociaż trzeba przyznać, że Jastrzębie nie są w tym roku rozpieszczane. Brak Dedmona i Johna Collinsa daje im mocno się we znaki.

 

(12-9) Milwaukee Bucks 100-111 Boston Celtics (20-4)

Kozak meczu: Kyrie Irving 32 punkty

W dumnym Bostonie na fajerwerki zjawił się dzis „grecki świr”, który mimo eksplozji w ataku, zebrał od „Uncle Drew” kilka solidnych klapsów i dosyć gładko przegrał ze swoimi Kozłami, którzy jednocześnie przerwali tym samym swoja serię 3 zwycięstw z rzędu. Antoś uwielbia grać przeciwko Celtics i ponownie jego fizyczność demolowała defensywę Bostonu który jednak jeszcze mocniej odpowiadał na to w ataku. Nie ma co ukrywać, że Antek to kocur, ale powoli dochodzę do wniosku, że Giannis się nie rozwija na obwodzie, a Jason Kidd zawodzi na ławce nie widząc problemu – samą fizycznością spod kosza sukcesu nie będzie. Od Horforda mógłby się Antek nauczyć naprzykład czegoś takiego:

Po stronie Celtics po raz kolejny finezja Irvinga zadecydowała, który dziś zaledwie z jedna asystą, ale z lącznie 34-punktowym dorobkiem, dzieki czemu Boston na szczycie całej ligi.

 

(16-7) Cleveland Cavaliers 113-91 Chicago Bulls (3-18)

Kozak meczu: Dwyane Wade 24 punkty, 6 zbiórek (w 25 minut)

LeBron w poniedziałek został wybrany na gracza tygodnia Wschodniej Konferencji (po raz 58 w karierze), natomiast Dwyane Wade stwierdził, że nie jest fanem wyboru „6 zawodnika” i przyznawania za to nagrody, ponieważ czuje się, jakby był poza tym teamem. Cavaliers nie mogli mieć wzmożonej motywacji, jako zespół nie mogli czuć respektu przed kimś tak nagim, jak Chicago, które trzęsło się na samą myśl, że w ogóle musiało wyjść na parkiet. Jedyną osobą jakkolwiek zmotywowaną był Dwyane Wade (chociaż on i tak powie jedynie o realizowaniu swojej roli w zespole), by prztyknąć w kłamliwego nochala Freda Hoiberga (Panie Hoiberg, to gadanie o przebudowie jest wyssane z palca, to po prostu zwykłe krętactwo). Jakby to powiedzieć, poza obiecującym początkiem, reszta meczu przebiegła pod dyktando gości z Ohio. Dominacja nie pozostawiała wątpliwości. James z Lovem i Wadem załadowali dzisiaj 71 punktów. King mało nie rozerwał obręczy:

LeBron sobie na luzie kończył trudne akcje:

A Chicago po stracie uznawało, że i tak nie ma sensu wracać do defensywy:

Chicago naprawdę przypomina źle zdiagnozowanego pacjenta. Bez względu na podawane lekarstwa, rak dalej się rozwija i toczy bekę z gości odpowiedzialnych za fatalny stan rzeczy. Cameron Payne chociaż próbował podnieść na duchu, ale gdzie tam. Wszystkie nochale spuszczone na kwintę…

 

 

 

(14-10) Minnesota Timberwolves 92-95 Memphis Grizzlies (7-15)

Kozak meczu: Marc Gasol 21 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst

Memphis przerwało serię 11 porażek tylko z jednego powodu: Leśne Wilki pudłowały za trzy, a szczelnie zamknięty obszar pomalowanego nie pozwalał na zbiórki, chociaż w ostatnim meczu Taj Gibson miał ich aż 6. Dodajcie do tego rozjeżdżającą się obronę, niepotrafiącą nic zrobić z kontratakami i nawet Jimmy Butler nie pomoże. Skoro mówimy już o tym ostatnim, warto wspomnieć, że pomimo jego kolejnych dobrych statystyk – 30 punktów, 5 asyst, 4 przechwyty – to w najważniejszych momentach meczu pudłował i zaliczył fatalną stratę. Tymczasem Grizzlies – dostali informację, że Mike Conley jeszcze przynajmniej 2-3 tygodnie będzie leczył Achillesa, a Parsons swoje podkręcone kolano – zaufali Markowi Gasolowi i Tyreke’owi Evansowi. Bardzo ważne wsparcie dostali także od Jamesa Ennisa (13 punktów), świetnie radzącego sobie po obu stronach parkietu, ale zwłaszcza w defensywie. W meczu z Miśkami wyszły największe bolączki Timberwolves. Już pomijając fakt zajeżdżania zawodników… Nie, nie, nie pomijając! Dzisiaj szanowny Thibbodeau zagrał 8 zawodnikami w rotacji. Tak OŚMIOMA. Jimmy Butler 40, Towns 37, Gibson 37, Wiggins 36. Coach chyba totalnie oszalał. Jeśli się w porę nie opamięta, to albo goście za moment będą leżeć i zdychać, albo będą wyglądać jak stare szkapy, niezdolne do człapania. Druga sprawa to olbrzymia niekonsekwencja w grze Townsa i Wigginsa. Obaj mają znakomite mecze, przeplatane cienizną. Defensywa to inna bajka – tam jest zawsze bardzo źle. Cieszy mnie natomisat dobry humor Marka po „najczęśliwszym zwycięstwie w sezonie w całej jego karierze”.

Ale i tak lepsze nastąpiło później. Gadka-szmatka, w pewnym momencie Mareczek nie wiedział za bardzo co może jeszcze dodać, żeby reportera zadowolić, więc wypalił:

Overall, we won, so fuck it

 

(18-6) Golden State Warriors 125-115 New Orleans Pelicans (12-11)

Kozak meczu: Stephen Curry 31 punktów, 5 zbiórek, 11 asyst (skręcenie kostki w 4Q)

Cousins z Holidayem na otwarcie przyfasolili 20 punktami, rozpoczynający w pierwszej piątce JaVale McGee został natychmiast zmieniony przez Jordana Bella i gdyby nie szybkie sześć punktów w końcówce pierwszej kwarty Stepha Curry’ego, 13-punktowa przewaga wyglądałaby naprawdę solidnie. Jak to zwykle bywa w przypadku Warriors, obudzili się na początku drugiej kwarty, przeprowadzili run 12-3, głównie za sprawą Davida Westa (4 celne rzuty), odzyskując kontrolę nad meczem. Tylko Patricka McCawa szkoda, bo blok DeMarcusa Cousinsa okazał się dla niego nokautujący.

Gorzej jednak, że wrócił Jrue Holiday i dalej kontynuował dobrą passę, trafiając tym razem 12 punktów. Zbiegło się to w czasie z notorycznym pudłowaniem przez GSW i złapaniem 3 faulu przez Curry’ego. Pelikany wypracowały naprawdę potężną przewagę – 49-69. Sytuacja wypisz wymaluj z ostatniego pojedynku. Znowu przerwa, znowu parę słów od Kerra i goście z Oakland wychodzą jak nowo narodzeni. Kolejny run, tym razem 15-2 i szczelna defensywa. Problemem był jednak nie do zatrzymania Holiday, który rozstrzelał się za łuku i zdobył znowu 9 punktów. Okazało się, że Curry też pójdzie na wymianę, m.in. z takimi rzutami:

Trójkami jeszcze nawalali Draymond Green i Nick Young. A ponieważ to wszystko działo się już w gorącym momencie spotkania, gdzie ważyły się losy meczu, to musiało dojść, no po prostu musiało dojść do wymiany zdań między Kevinem Durantem i DeMarcusem Cousinsem. Pierwszy zrobił się wyjątkowo pyskaty po odejściu z OKC, natomiast ten drugi jest chory, jak sobie nie ulży w gadce.


A na koniec jeszcze Curry skręcił kostkę. Przy przejęciu piłki niefortunnie postawił stopę na stopie E’Twauna Moore’a. Ajć, od samego widoku boli.

 

(13-9) Denver Nuggets 105-122 Dallas Mavericks (6-17)

Kozak meczu: Harrison Barnes 22 punkty, 10 zbiórek

Denver przyjechali do Dallas i musieli sobie radzić bez kontuzjowanego Jokicia i Wilsona Chandlera. Chociaż Serb w tym sezonie jest jakoś dziwnie wykorzystywany w rotacji Michaela Malone’a, to mimo wszystko jego brak wieścił kłopoty. Denver gra koszmarnie na wyjazdach i nie ma znaczenia, że przeciwnikiem byli chłopaki z Teksasu, mający za sobą koszmarny początek sezonu. Długo nie trzeba było czekać. Dallas rozegrali najlepszą kwartę w sezonie, zdobyli 39 punktów, podczas gdy bezradne Denver mogło jedynie się pochwalić 15. Tak na dobrą sprawę mecz mógłby się zakończyć już wtedy. Tylko szkoda byłoby Dirka i jego kompanów, którzy zagrali najlepszy mecz w sezonie. Żeby nie męczyć przegranych, skupmy się jedynie na zwycięzcach. Dallas zaliczyło zaledwie 7 strat i zagrało na 56% skuteczności. Na horyzoncie również powrót Setha Curry’ego (modla się o niego w Teksasie, jak Indianie o deszcz!). Harrison Barnes zdobył piąte swoje double-double w sezonie, ale co ciekawe i jednocześnie nowe, stosuje taktykę podobną do Evana Fourniera z atakowaniem kosza, z tymże jest on od Francuza zdecydowanie lepiej zbudowany. Inny pozytyw to Dennis Smith Jr. Dzisiaj z 20 punktami, 5 zbiórkami oraz 3 asystami. Oczywiście kolejne dobre spotkanie, tylko czym byłby występ Smitha Jr, gdyby nie jakiś elegancki highlight? Sorry, mr Faried. Your turn!

Na koniec jeszcze warto przypomnieć, w poprzednim sezonie gorące nazwisko, ale w tym już odrobinę zakurzone: Yogi Ferrell. Przyznać musicie, że 16 punktów brzmi dobrze, a 7/9 dopełnia dzieła. Marc Cuban na pewno go poklepie po ramieniu, niczym dobry szef ceniący dobrze wykonaną robotę pracownika.

 

(14-8) Detroit Pistons 93-96 San Antonio Spurs (15-8)

Kozaki meczu: Rudy Gay & LaMarcus Aldridge & Pau Gasol 44 punkty, 30 zbiórek, 12 asyst

To był mecz z cyklu „Nie wiem, kto wygra, ale ktoś wygra”. Gdyby Detroit grało ten mecz na początku sezonu z pewnością przechyliłoby szalę na swoją stronę. Dzisiaj zabrakło szczegółów. Podobał mi się szczególnie Anthony Tolliver, serio, to nie jest przypadek, że w wielu statystykach gość ma bardzo dobre współczynniki defensywne. Dzisiaj uprzykrzał życie jak mógł LaMarcusowi Aldridge’owi, który dzisiaj na ledwie 29% skuteczności. Niestety, jak to w wielu przypadkach, Tolliver nie za wiele ma do zaoferowania w ofensywie (1/4). Avery Bradley zaskoczył z jeszcze gorszej strony – 3 punkty i 1/9. Problemem Tłoków w tym spotkaniu było przede wszystkim brak gry zespołowej (ledwie 15 asyst przy 30 Spurs). Albo inaczej – to drużyna Popa znakomicie przesuwała się w defensywie, wymuszając takie zagrania. Mimo jeszcze przewagi San Antonio w rzutach za trzy i zbiórkach, to mecz do końca był bardzo wyrównany. Na zegarze było 4,6 sekundy. Rudy Gay w indywidualnej akcji musiał rzucać. Sędziowie gwizdnęli faul Tobiasa Harrisa na LaMarcusie. Było wówczas 94-95 ale Aldridge trafił 2/2. W ostaniej akcji Van Gundy postawił na Harrisa, ale znowu Spurs tak w defensywie bronili, że Harris po otrzymaniu piłki i rzucie jedynie co mógł dostać, to czapę od Gaya.

 

(12-10) Washington Wizards 69-116 Utah Jazz (12-11)

Kozak meczu: Alec Burks 27 punktów, 5 zbiórek, 3 asysty

Czyżby hala Jazzmanów usytuowana na wysokości prawie 1300 m.n.p.m. miała podobne właściwości do hali w Denver? (Pisaliśmy o tym TUTAJ). Goście z Waszyngtonu wyglądali na śniętych, jakby nie mieli siły i biegali z przywiązanymi odważnikami do nóg. Marcin Gortat nie zdobył dzisiaj żadnego punktu i jest to jego najgorszy występ w karierze, jeśli idzie o punkty przy oddaniu przynajmniej 4 rzutów. Ostatnim razem 0 punktów zaliczył 20 listopada 2010 roku, grając jeszcze w Orlando (0/2 z gry). 0 punktów zaliczyli też Mike Scott (0/4) i Jason Smith (0/3). 30% skuteczność z gry, 20% za trzy… Do składu Jazzmanów wrócił… Rudy Gobert! Ale to nie on rozegrał szalone spotkanie. Znowu wariował Donovan Mitchell razem z Alekiem Burcsem. Spójrzcie tylko na tą akcję SPIDA-MANA (dla kobiet „OH DONNY’EGO”)

Quin Snyder, niech no ci złożę moje uszanowanie. Zawsze cię miałem za roztrzepańca, w końcu parę wyskoków głupich to ty miałeś w swojej karierze trenerskiej, ale ten sezon, według mnie najlepszy w twoim wykonaniu. Wszystko przez to, że potrafiłeś podnieść się z kolan i nie rozłożyć bezradnie rąk po pladze konutzji z miną „No co? Dupa blada” tylko ruszyłeś wściekle do kontry. Momentami nadal jesteś jeźdźcem bez głowy, ale i tak zapamiętam cię głównie z wyrazem twarzy godnym psychopaty. Zawsze ci zależy, nigdy nie owijasz w bawełnę. Czy to chodzi o twojego grajka, czy o innego, zawsze mówisz, co ci ślina na język przyniesie. Nie zmieniaj się! Rycz do swoich zawodników – WAKE UP! – jak tylko zajdzie taka potrzeba.