Hej, hej, tu Buzzer NBA! LeBron po raz pierwszy w karierze wyrzucony z parkietu

Miami Heat (10-10) 97-108 Cleveland Cavaliers (14-7)

Kozak meczu: Kevin Love 38 punktów, 9 zbiórek

Pamiętając, że to Miami Heat zakończyli niesamowitą serię zwycięstw Celtics, to pomyślałem, jaka to by była fajna historia, gdyby kilka godzin temu zakończyli również serię Cavs, do których wybrali się dzisiejszej nocy. Tym razem życie jednak napisało dla nich trochę inny scenariusz pod tytułem „zimny prysznic w Ohio”. Już pierwsza kwarta pokazała, że seria zwycięstw Kawalerzystów nie bierze się z niczego, dzisiaj przedłużając ją do 8. Początek tego spotkania to popis Kevina Love’a, który w samej tylko pierwszej kwarcie zdobył 22 ze swoich 38 punktów. Cały mecz można powiedzieć zakończył się już w pierwszej połowie, ale to w 3 kwarcie mieliśmy najciekawszy moment tego spotkania. Przy próbie wjazdu pod kosz, LeBron pewien tego, że był faulowany przez Waitersa, dosyć gwałtownie i energicznie zareagował w kierunku sędziego, który nie zamierzał użyć gwizdka w tej sytuacji. James tym samym zaliczył swój „pierwszy raz” w karierze, kiedy to został wyrzucony z parkietu.

Mimo tego zdążył zaliczyć 21 pkt, 12 zbiórek, 6 asyst,  5 przechwytów i blok. Poza tym Dwayne Wade, który coraz lepiej odnajduje się w roli rezerwowego, zdobył dziś przeciwko byłym kolegom 17 pkt, po czym wymienił się koszulkami ze swoim bliskim przyjacielem Udonisem Haslemem. Po spotkaniu powiedział, że łączy ich prawdziwa braterska miłość.

 

Phoenix Suns (8-14) 104-99 Chicago Bulls (3-16)

Kozak meczu: Devin Booker 33 punkty, 8 zbiórek

W Chicago bez zmian. Mimo walki do samego końca w meczu przeciwko Phoenix, to „Słońca” lekko poraziły po oczach zagubione Byki. Na ławce rezerwowych Bulls zasiedli Mirotić oraz Lavine, którzy postanowili na żywo popatrzeć na poczynania swoich kolegów. Wynik może wskazywać, że był to wyrównany mecz i trzeba oddać ze przez większość spotkania tak rzeczywiście było. Na początku 4 kwarty, kiedy to gracze Phoenix uciekli na 17 pkt, wypracowana przewaga pozwoliła im kontrolować mecz w końcówce, mimo ambitnej postawy graczy z Wietrznego Miasta. Warto odnotować, że Devin Booker ze swoimi 33 punktami na koncie już po raz 8 w sezonie złamał barierę 30 punktów i w tej dziedzinie ustępuje tylko samemu „Królowi Lebronowi”.

 

Washington Wizards  (11-9) 92-89 Minnesota Timberwolves (12-9)

Kozak meczu: Otto Porter Jr 22 punkty, 8 zbiórek

Zasadniczo w tym meczu wszystko Minnesota robiła dobrze, tak przynajmniej wyglądało na pierwszy rzut oka, jeśli na moment zignorować niedyspozycję strzelecką Jimmy’ego Butlera: ograniczenie ofensywy Wizards do 92 punktów, zebranie 49 piłek, zaliczenie tylko 10 strat. Można się jeszcze przyczepić o dyspozycję strzelecką na linii rzutów wolnych, ale Washington również nie najlepiej sobie poradziło. Tak na dobrą sprawę powinno się zauważyć absolutnie nienormalną dysproporcję między pierwszą piątką, a rezerwową. Leśne Wilki nie potrafią grać drugim garniturem. Przeginanie w którąkolwiek ze stron zawsze grozi koszykarskimi wypaczeniami. Pod nieobecność Walla i przy słabszej dyspozycji Beala naturalnie również u Czarodziejów nastąpił pewien ewenement, ale jednorazowe 47 punktów benchu przy 11 Timberwolves, gdzie 10 zdobył Jamal Crawford powinno dać zarządowi sporo do myślenia. Jeśli Minny naprawdę myśli o czymś więcej, niż pierwszej rundzie play-offów musi pojąć, że granie na najwyższym poziomie angażuje każdego zawodnika zgodnie z jego potencjałem, a nie „5 rzuca – reszta biega”. Washingtonowi wygrał mecz bardzo solidny Otto Porter Jr, który w końcówkach jest zdecydowanie bardziej skuteczny od Bradleya Beala. Zimnej krwi? Ogrania? Doświadczenia? Czegoś Minnesocie brakuje w końcówkach, prawdopodobnie tego samego, co Oklahomie. Większość meczu względnie kontrolowali, trzymając na dystans Wizards, by w końcówce spanikować trochę jak na pierwszej randce. Washington odegrało się na Timberwolves za porażkę z Blazers, gdzie przegrali wygrany mecz, mając w czwartej kwarcie 17-punktów przewagi.

Denver Nuggets (11-9) 77-106 Utah Jazz (10-11)

Kozak meczu: Derrick Favors 24 punkty, 9 zbiórek, 5 asyst, 3 bloki

Nikola Jokić znajdował swoich kolegów na otwartych pozycjach rzutowych, z tymże poza daniu szansy trzeba jeszcze trafić. Dzisiaj celowniki bryłek zza łuku były rozregulowane, bo ledwie 7 trafionych rztuów na 34 próby, co musiało się skończyć źle. Ten mecz był dobitnym przykładem, jak bardzo chimeryczne jest Denver, jak bardzo nadmierne rotowanie składem negatywnie wpływa na płynność w grze zespołu ze stanu Kolorado (dzisiaj to jeszcze rezerwowi dostali szansę w czwartej kwarcie, bo i tak porażka była pewna). Rozchwianie to spowodowało dzisiaj przegranie drugiej połowy 30 punktami. Najbardziej smucącym faktem jest nieprzygotowywanie pozycji rzutowych dla Nikoli. Oddawanie przez niego 7 prób w meczu, jak na przyszłego gracza franchise’owego jest, delikatnie mówiąc, niezrozumiałe. W Nowym Jorku nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby ograniczać potencjał i możliwości ofensywne Kristapsa Porzingisa. Tymczasem w Utah Jazz coraz lepsze nastroje, a to przede wszystkim za sprawą Derricka Favorsa, przypominającego sobie swoje najlepsze momenty sprzed kontuzji. Naprawdę sympatycznie oglądało się go przepychającego w pomalowanym i dunkującym nad bezradnymi Bryłkami, natomiast należy również zwrócić uwagę, jak Favors rozwija swój wachlarz umiejętności. Teraz oprócz punktów i zbiórek dochodzą również znaczne asysty (tyle samo co Rubio). Utah gra przede wszystkim zespołowo. Ze snu wybudził się Joe Ingles, Donovan Mittchell to solidny rookas, a dzisiaj się zaprezentował ktoś taki jak Royce O’Neale, rzucając 11 punktów (3/4 za trzy).

Milwaukee Bucks (10-9) 112-87 Sacramento Kings (6-15)

Kozak meczu: Giannis Antetokounmpo 32 punkty, 5 zbiórek, 5 asyst, 5 przechwytów

Hej, jest wreszcie kooperatywa na linii Antek-Bledsoe! Dzisiaj panowie rozprawili się z Sacramento Kings, które jak widać potrafi ograć Warriors, by w następnym meczu dostać w ciry. Giannis przyzwyczaił już nas do atakowania kosza i zdobywania punktów w bliskiej strefie podkoszowej, chociaż dzisiaj pokusił się o trafienie z dalekiego półdystansu, a nawet jedną trójkę. Nie wiem, czy naśladuje LeBrona, ale w jednej akcji rozpoczął wjazd, by w charakterystyczny sposób tylko dla LBJ’a odegrać na obwód. Eric był w tym meczu bardzo skuteczny. W niespełna 24 minuty napykał 21 punktów (7/10 FG; 3/4 3PT). To jednak nie koniec. Poszedł w ślady Antka i zaliczył jeszcze 5 zbiórek, 5 asyst, trzy przechwyty. Gdyby zliczyć ich osiągnięcia byliby blisko quadruple-double. Jedynym pozytywnym aspektem z gry Sacramento był piękny – uwaga – hook alley-oop do Cauley-Steina. Sami zresztą zobaczcie.