Hej, hej, tu Buzzer NBA! Mecz wygrywa się końcówkami. Rakietom zabrakło paliwa na Warriors

Golden State Warriors (31-8) 124-114 Houston Rockets (27-10)

Kozak meczu: Klay Thompson 28 punktów (6/10 3P), Draymond Green 17 punktów, 14 zbiórek, 10 asyst

Potencjał drużyn przed pojedynkiem był podobny – GSW musiało sobie radzić bez Kevina Duranta (zastąpiony przez Andre Igoudalę), Houston bez Jamesa Hardena (zastąpiony przez Erika Gordona). Co by jednak nie powiedzieć, ogólnego przebiegu spotkania można się było przynajmniej w części spodziewać. Walka na trójki momentami dominowała, chociaż trzeba przyznać, że zarówno po jednej jak i drugiej stronie starano się pod to ustawiać defensywę. Pierwsza połowa to popis w wykonaniu Gordona (17) i rzecz jasna Chrisa Paula (15). Pierwszy rajdami pod kosz zaliczał nawet akcje 2+1, drugi pokazał cały wachlarz umiejętności – od akcji pick-and-rollowych z Capelą, po shaking and baking na Jordanie Bellu.

Gerald Green znowu dobrze wszedł w mecz, Capela nie miał za bardzo z kim pojedynkować się w pomalowanym (poza jedną czapą Kevina Looneya). W Golden oglądaliśmy równie szerokie spektrum – Stefka (14), Klaya (15) oraz Davida Westa (8) i epizod z Igoudalą (6). Draymond ze statystykami dającymi zapowiedź flirtowania z triple-double. Ciasna obrona m.in. na Trevorze Arizie wymusiła na CP3 aż trzy straty, co jest sporym wyczynem. GSW Kiedy Houston zdawało się, że odjeżdża runem 13-2 w końcówce połowy, Golden odpowiedziało 10-2. Tryb catch and shootera włączył Thompson. W trochę ponad minutę trafił dwie bardzo ważne trójki. 62-63.

GSW wyraźnie zaczyna się ustawiać pod akcje grane na Capelę i Gordona. Już nie jest tak łatwo zdobywać punkty w ten sam sposób, jak w pierwszej połowie. Powstałe pudła dawały Golden łatwe kontrataki, coś, co przecież uwielbiają. Dla Rockets na szczęście, w wielkim gazie był Gerald Green. W trzeciej kwarcie trafił 4 trójki, w tym jedną z akcją 3+1.

To nie były proste open shoty, często pod presją czasu i w ruchu. Houston znowu pierwsze podjęło próbę ucieczki, tym razem 11-0, ale Golden było jeszcze skuteczniejsze, odpowiadając aż 16-1. Co znamienne w tym wszystkim – przestał trafiać Gordon z Greenem, a na horyzoncie żadnej alternatywy, tymczasem Warriors grali swoje. W dzisiejszym meczu Rockets za bardzo byli uzależnieni od sztywnych czynników – indywidualnych popisów CP3 i Gordona oraz trafiania za trzy Geralda Greena (zapewnił sobie 29 punktami przedłużenie kontraktu do końca sezonu). 10 punktów straty na początku ostatniej odsłony spotkania wymusiły prawdopodobnie szybsze wprowadzenie CP3, żeby jeszcze zdążyć odwrócić losy spotkania. Po przerwie zarządzonej przez D’Antoniego oddech złapał Gordon. Szybkie 7-2 daje nadzieję na emocje do końca. Trójka Thompsona, pudło Capeli, dunk Westa i znowu do odrobienia 10 punktów.

A to wszystko podczas odpoczynku Curry’ego. Mimo wszystko akcja meczu i tak będzie należeć do CP3, który skuteczną akcją ankle-breaker zdobył łatwe punkty i naprawdę skręcił kostkę Westowi.

Czasami o zwycięstwie decydują mankamenty, drobiazgi. Geraldowi Greenowi szło, kiedyś jednak musiał przyjść ten gorszy moment. Podjął decyzję, by rzucać za trzy. Pozycja ani gorsza, ani lepsza – już taki rzut mu wpadał dzisiaj. Houston mogło dojść na 4 punkty, zamiast tego miało chwilę później do odrobienia 10 po skutecznej trójce Curry’ego.

5 punktów Rakiet od 5:43 do 1:14 w tak kluczowym momencie, przy tak dobrze grającym rywalu nie mogło się dobrze skończyć. Draymond Green kończy ostatecznie mecz zgodnie z przewidywaniami triple-double: 17 punktów, 14 zbiórek, 10 asyst. To było już jego 21 triple-double w trykocie GSW, co daje mu pierwsze miejsce w historii organizacji (przegonił samego Toma Golę).

 

Oklahoma City Thunder (22-17) 127-117 Los Angeles Clippers (17-20)

Kozak meczu: Russell Westbrook 29 punktów, 12 zbiórek, 11 asyst

W pewnym sensie Oklahoma zadomowiła się, traktując Los Angeles jak swój drugi dom. W środę Thunder grali w Staples Center z LAL, których zmietli różnicą 37 punktów. Przystępowali do pojedynku z Clippers w świetnych humorach, z nadzieją na kontynuowanie świetnej serii, trochę brutalnie przerwanej przez porażki z Bucks i Mavericks. LAC ciągną ten sezon jak tylko mogą, mimo prześladujących kontuzji. Blake Griffin słusznie przed meczem zauważył: „Przytrafiło nam się wiele nieszczęśliwych kontuzji, i wciąż myślę, że nie mieliśmy jeszcze żadnego meczu w pełnym składzie od meczu z Phoenix 21 października”. W starciu z OKC było podobnie – brak Austina Riversa, Patricka Beverleya oraz Danilo Gallinariego, za to z C.J. Williamsem, Jawunem Evansem, Montrezlem Harrellem czy Sindariusem Thornwellem.

Clippers nie byli chłopcami do bicia. Akcje Blake’a Griffina, świetne podania otwierające Teodosicia lub Lou Williamsa alley-oopy do DeAndre Jordana sprawiały w pierwszej kwarcie niemały kłopot. Na tym etapie to głównie posty Melo trzymały Thunder przy życiu. Po tej akcji Carmelo przeskoczył Patricka Ewinga (24 815) na liście najlepiej punktujących wszechczasów. W tej chwili znajduje się na 21 miejscu.

W drugich 12 minutach przewaga Clipeprs nadal rosła i sięgnęła nawet 13 oczek po bardzo ładnej trójce Lou Williamsa. Trzeba też tutaj zaznaczyć, że DeAndre Jordan był potworem i zjadł Stevena Adamsa. Już w drugiej kwarcie miał na liczniku 16 punktów i 7 zbiórek (w tym 2 ofensywne), a skończył z rekordowymi 26 punktami i 17 zbiórkami.

Na pierwsze prowadzenie w meczu Thunder wyszli dopiero w trzeciej kwarcie przy stanie 69-68, głównie dzięki rzutom dalekodystansowym Westbrooka, Melo i George’a. Clippers jeszcze odzyskali czucie w nogach pod koniec tej kwarty. Niestety drugi garnitur pod nieobecność Jordana i Griffina zaczął mecz fatalnie, dając sobie wbić 11 punktów z rzędu, samemu nie dając nic. Blake pojawił się szybciej niż musiał, dało to powiew świeżego powietrza, ale wtedy włączył się znowu Westbrook i pod rząd 4 punktami zrobił przewagę 10-punktową. Na konsekwentną ofensywę w postaci trójek i jump shotów Russa Clipps w tym okresie gry nie potrafili po prostu znaleźć lekarstwa.

Dobra wiadomość dla fanów Grzmotów jest taka, że OKC w pierwsze połowie rzuciła 64 punkty, zła, że na dokładnie tyle samo pozwoliła Clippersom. Ich ofensywa wygląda szczególnie dobrze, gdy piłka była dograna do Stevena Adamsa w pomalowanym, a ten szybkim podaniem znajdował na otwartej pozycji Carmelo Anthony’ego, gotowego do rzutu za trzy. Poza 17 triple-double Westbrooka

znakomicie zaaklimatyzował się Paul George, przewodząc dzisiaj Thunder z 31 punktami. Big trio z 82 punktami (65%).