Hej, hej, tu Buzzer NBA! Nocka dreszczowców. Michael Beasley show i Rakiety z innej planety

Portland Trail Blazers (16-13) 93-91 Charlotte Hornets (10-19)

Kozak meczu: CJ McCollum 25 punktów (4/6 3P)

W kręgach Blazers dużo mówi się o tym, by miejscowi w ogóle nie przyjeżdżali do domu, bo znacznie lepiej sobie radzą na wyjazdach (statystyki nie kłamią, w domu 7-8, a na wyjazdach 9-5). Tymczasem szerszenie najlepiej jakby się w ogóle z własnej hali nie ruszały, bo poza ich ulem to co najwyżej dostają bęcki (2-11). Ich fatalna passa trwa nadal, bo znowu przegrali, chociaż mogli wywieźć zwycięstwo po bardzo emocjonującej końcówce. Blazers trzymali na dystans Hornets głównie za sprawą CJ McColluma, na którego wejścia nie znajdowali rozwiązań, oraz akcji pick-and-rollowych Lillarda z Nurkiciem.

Naprawdę rezerwy Blazers i to jak nimi ostatnio dysponuje Stotts są zachwycające – zwiększenie roli Shabazza Napiera, włączenie w rotację popełniającego błędy, ale bardzo starającego się na koszach Zacha Collinsa, plus trójkowy Connaughton, to wszystko skutkuje na razie nieregularnymi zwycięstwami. Portland potrafiło w czwartej kwarcie prowadzić 16 punktami, by dać się dogonić i prawie przegrać spotkanie. Szerszenie trzymały się dzięki znakomitej postawie Nika Batuma, natomiast Kemba Walker był niemiłosiernie blokowany. Na kilkanaście sekund przed końcem szedł z kontratakiem i postawił na layupa, na którego tylko czekał Al-Farouq Aminu. Zamieszanie pod koszem przyniosło jeszcze rozpaczliwą trójkę Jeremy’ego Lamba, ale ten również ją spudłował.

 

Utah Jazz (14-16) 100-109 Cleveland Cavaliers (22-8)

Kozak meczu: LeBron James 29 punktów, 11 zbiórek, 10 asyst

Ten, kto śledzi poczynania obu zespołów wie jednocześnie, że Utah przystępowało do pojedynku naprawdę mocno obolałe kontuzjami, a i tak wcale nie dali sobą pomiatać. Jazzmani tylko w pierwszej kwarcie potrafili utrzymać prowadzenie, w pozostałych trzech trzymali się głównie za sprawą Donovana Mitchella, który po raz kolejny udowodnił swoje nieprzeciętne umiejętności, rzucając 26 punktów na 66% skuteczności. To już 13 mecz dla rookasa ze Słonego Miasta z przynajmniej 20 punktami, co oczywiście jest najlepszym osiągnieciem wśród tegorocznych pierwszoroczniaków. Utah Jazz przed sezonem zapewne rozważali budowanie zespołu wokół Rudy’ego Goberta, ale chyba szybko będą musieli przekierować swoje plany na agresywnego i kipiącego życiem młodziaka. Dla Cavaliers było to już 4 zwycięstwo z rzędu i 17 w ostatnich 18 spotkaniach. LeBron James jest w szczytowej formie, trochę zmieniając pojęcie na temat prime’u. W swoim 15 sezonie w karierze zaliczył już trzecie z triple-double w ostatnich czterech spotkaniach i 60 w karierze, przeskakując legendę Celtics, Larry’ego Birda. Następny w kolejce jest Wilt Chamberlain z 78, a później Russell Westbrook, któremu licznik wciąż bije, a na dzisiaj ma ich 89.

Poza nim trudno wskazać na kogoś z podstawowej piątki, by wniósł coś doniosłego, poza Kevinem Lovem i 50% skuteczności przy 15 punktach. Zbiegło się to również z mało widocznym powrotem Tristana Thompsona i co zgodne z ustaleniami z początku sezonu, Thompson zaczął przygodę z ławki rezerwowej. Rozegrał zaledwie 7 minut, podczas których miał 4 punkty, 2 zbiórki i 2 przechwyty.

 

Oklahoma City Thunder (14-15) 96-111 New York Knicks (16-13)

Kozak meczu: Michael Beasley 30 punktów, 5 zbiórek, 4 asysty

Rozgrywanie b2b po morderczych trzech dogrywkach może wykończyć nawet największych kozaków. Tymczasem pan Donovan postanowił za wszelką cenę wygrać pojedynek z osłabionymi brakiem Porzingisa oraz Hardawaya Jr New York Knicks, ładując Carmelo Anthony’emu 32 minuty, Russelowi Westbrookowi 35 minut, a Paulowi George’owi 36 minut, a to wszystko pewnie dlatego, że Steven Adams musiał pauzować z powodu lekkiego wstrząśnienia mózgu, który zaprezentował mu w dogrywce Joel Embiid. Zamiast niego wszedł ktoś taki, jak Dakari Johnson, przez trzynaście minut mogący się pochwalić 1 punktem i 3 zbiórkami. Gorzej, bo OKC przegrała ten mecz i to naprawdę wyraźnie. Na miejscu fanów Thunder sypnąłbym gromami w kierunku trenera za tak mało odpowiedzialne zachowanie. Tymczasem New York zaczyna być mega dziwnie pokręconym tworem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Michael Beasley, niespełniony talent NBA, pchający się w różne problemy, z nieco przerośniętym ego, znany również jako SuperCool Beas, odpala w takich momentach i prowadzi swój zespół do zwycięstwa. Najbardziej w tym wszystkim nie są zaskakujące ani zbiórki, ani asysty, ale skuteczność – 11/18!

Takimi osiągnięciami to chwali się zwykle LeBron James, a przecież pamiętajmy o tym, że na Beasleyu postawiono Andre Robersona, jednego z najlepszych obrońców ligi, dzisiaj jednak mocno pomęczonego. Na tym nie koniec. Apatyczna OKC tylko patrzyła jak Ron Baker sobie rzuca (11 punktów – 4/5), a Courtney Lee świetnie sprawdza się w roli backupa gwiazd (20 punktów, 5 zbiórek, 2 przechwyty).

Carmelo Anthony został inaczej przywitany przez kibiców Knicks niż Paul George przez fanów Indiany. Podczas wchodzenia na parkiet słychać było przede wszystkim ciepłe reakcje, ci buczący byli w zdecydowanej mniejszości i naprawdę mało słyszalni. Później można było widzieć również ciepłe chwile między Melo, a Porzingodem.

 

Los Angeles Clippers (11-17) 85-90 Miami Heat (15-14)

Kozak meczu: Josh Richardson 28 punktów (6/8 3P)

To ciekawe, bo Clippers pozbawieni 4 z 5 podstawowych graczy przegrali mecz tak na dobrą sprawę w końcówce i to też tylko dlatego, że nockę kariery zaliczył Josh Richardson, rzucając jednocześnie kluczowe punkty.

Czwarta kwarta należała również do Kelly’ego Olynyka, trafiającego 9 z 11 punktów, gdy LAC zaczynali się rozpędzać. W szeregach Clippers, na dodatek w meczu b2b, wiadomym, że ciężar zdobywania spada na Lou Williamsa i DeAndre Jordana. Ten pierwszy nie zaliczył dzisiaj dobrego startu, bo spudłował wszystkie 10 pierwszych rzutów (ostatecznie 4/16). Wcale nie lepiej poradził sobie Milos Teodosic, co prawda zdobył 10 z 13 punktów w czwartej kwarcie, ale jego skuteczność rzutowa pozostawia mimo wszystko wiele do życzenia (5/14 i 2/10 za trzy). Oczywiście byłoby to mu zdecydowanie wybaczone, gdyby nie to, że LAC nie mają kim za bardzo grać i muszą opierać się na formie swoich jedynych liderów.

Wygrany pojedynek z Clipeprs był 455 zwycięstwem Erika Spoelstry w barwach Heat, przeskakującego tym samym swojego mentora Pata Rileya.

 

Milwaukee Bucks (15-13) 111-115 Houston Rockets (24-4)

Kozak meczu: James Harden 31 punktów, 6 zbiórek, 5 asyst

W Houston mało brakowało, aby poza kontuzjowanym Clintem Capela na parkiet nie wyszedł również James Harden. Brodacz podobno zmagał się przed meczem z obolałym, przemęczonym kolanem, które jednak nie wyłączyło go z gry w tym spotkaniu. Mało tego, że nie wyłączyło, to jeszcze nie przeszkodziło w zdobyciu 31 punktów, dzięki czemu Rockets pokonują Bucks i odnoszą 13 zwycięstwo z rzędu.

Choć na około 4 minuty przed końcem Houston wygrywało 13 punktami, to emocji nie zabrakło do końca, ponieważ po akcji Antka, Bucks doszli rywali na zaledwie 3 punkty. Niestety, na więcej już nie starczyło czasu. Osobiście martwi mnie gra Bucks, ponieważ coraz częściej dostają po tyłkach z każdej strony. Coraz więcej wątpliwości, czy Jason Kidd jest właściwym człowiekiem do prowadzenia takich talentów.

 

Phoenix Suns (10-21) 108-106 Minnesota Timberwolves (17-13)

Kozak meczu: Alex Len 12 punktów, 19 zbiórek, 6 asyst

W Minnesocie ostatnia minuta meczu to prawdziwy festiwal nerwów, rzutów osobistych i decydujący blok Lena na Butlerze, dzięki czemu dosyć niespodziewanie to Suns ogrywają Wolves.

Jimmy, który najpierw na minutę przed końcem wyprowadził Wolves na 1 punktowe prowadzenie, nie miał najlepszego dnia, i mimo zdobycia zaledwie 10 punktów to właśnie jemu zespół oddał decydującą akcję, która ostatecznie nie przyniosła zwycięstwa na niżej notowanym rywalu. Decydujące 3 osobiste na sekundy przed końcem wykorzystał Isaiah Caanan, i to właśnie on dzis jednym z bohaterów Suns, obok Lena i Bendera. Podsumowując ławka rezerwowych Phoenix pokonała All Star Minnesoty, i co trzeba podkreślić, martwi słabe wsparcie drugiego garnituru Wolves, ponieważ może zabraknąć sil mocno wykorzystywanych graczy pierwszej piątki. Thibbodeau kontynuuje niezbyt mądrą politykę i oby się to na nim nie zemściło.

Poleciało też fajnym trollem. Najpierw Minnesota w trakcie meczu zachwycona brakiem strat swojego zespołu.

 

Można się było spodziewać, że po przegranym meczu dostaną ironiczną odpowiedź:

 

 

Dallas Mavericks (8-22) 96-98 San Antonio Spurs (20-10)

Kozak meczu: LaMarcus Aldridge 22 punkty, 14 zbiórek

W San Antonio gracze Spurs dość nieoczekiwanie zafundowali swoim kibicom prawdziwy thriller do ostatnich sekund meczu z pięknym zakończeniem w postaci zwycięskich punktów Manu! Który to juz raz ten niezniszczalny białasek prowadzi Ostrogi do zwycięstwa! Który to już raz będzie o nim głośno przez cały dzień na całym świecie.

Przecież dla tych co może nie pamiętają, to przypomnę ze w ostatnim meczu play-offs Spurs zeszłego sezonu, zarówno kibice Spurs jak i my wszyscy, którzy żyją NBA 24 godziny na dobę już żegnaliśmy Manu owacją na stojąca przed własnymi TV, a kibice na żywo w hali. Przed meczem byłem pewien, że Spurs ostro przycisną Dallas za ostatnia porażkę sprzed kilku dni, a to właśnie gracze Popa musieli gonić wynik do samego końca. Kolejny niezniszczalny Dirk przy wsparciu Ferella oraz Klebera o mało co nie zepsuł sobotniej nocki wszystkim fanom w San Antonio. Na szczęście dla nich ponownie w roli egzekutora wystąpił Manu.

 

Boston Celtics (25-7) 102-93 Memphis Grizzlies (9-21)

Kozak meczu: Jayson Tatum 19 punktów, 9 zbiórek

W Memphis na koniec tej kolejnej szalonej nocki w NBA Grizzlies podejmowali najlepsza drużynę ligi, bostońskich Celtów! Ze strony Celtics mecz ten przypominał trochę dobrze zaplanowana walkę bokserską, czyli najpierw przeprowadzamy knockdown w pierwszej rundzie, później się odsłaniamy, aby rywal w 2 i 3 rundzie się wystrzelał, a wtedy ponownie przyciskamy i demolujemy rywali w decydującej 4 rundzie! Mniej więcej tak to właśnie wyglądało! Świetny ponownie Tyreke Evans oraz jeszcze lepszy Gasol to dziś za mało, aby pokonać młodzież z Bostonu! Najlepszym po stronie Celtics okazał się Tatum, który po raz kolejny na wysokim procencie. Wyglądał, jakby grał w tej lidze od wielu lat, a chyba zapomniał że zadebiutował zaledwie kilka tygodni temu! Tylko popatrzcie na to iso!