Hej, hej, tu Buzzer NBA! Oladipo zabawa! 47 punktów wariata z Indiany

Toronto Raptors (17-7) 102-87 Sacramento Kings (8-18)

Kozak meczu: DeMar DeRozan 25 punktów, 9 asyst

Słabiak meczu: Justin Jackson 3 punkty (1/8 – 33 minuty)

Do Sacramento wybrali się Raptors, którzy tak po cichu bez wielkiego szumu, znajdują się już na drugim miejscu Wschodu. Kanadyjski jedynak, podobnie jak w ostatnich latach, robi swoje i bardzo zespołowo wydłuża zwycięską serię. Chociaż od dawna Raptors słyną z tego, że ich ławka potrafi dużo zamieszać na parkiecie, to w tym sezonie tak jakby jest jeszcze mocniejsza, świeższa i bardziej pewna siebie. Tak jak Austriak Jakob Poeltl. Trochę z przymrużeniem oka, ale to pierwsza jego próba za 3 i od razu skuteczna. 100%!

Oczywiście to wciąż drużyna, w której rządzi i dzieli duet gwiazd w postaci Lowry&DeRozan, ale eksploatacja ich talentu w tym sezonie ciut mniejsza przy większym wsparciu całego zespołu. Podczas starcia z Kings ponownie błyszczał Lowry, który mimo lekkiego kryzysu rzutowego jest dosłownie wszędzie. Mieszkańcy Toronto zawsze powtarzają, że to właśnie on jest największym wojownikiem w zespole, a Lowry potwierdza to po raz kolejny na parkiecie. Warto zauważyć, że mimo niewysokiego wzrostu zebrał najwięcej piłek z tablicy (12), do czego dorzucił jeszcze 15 punktów i rozdał 6 asyst, dzięki czemu Raptors łatwo pokonują gospodarzy z Kalifornii.

 

Boston Celtics (23-5) 91-81 Detroit Pistons (14-12)

Kozak meczu: Al Horford 18 punktów, 9 zbiórek, 6 asyst

Słabiak meczu: Reggie Jackson 2 punkty (0/9)

W Detroit gościli dziś Celtics, którzy mieli okazje zrewanżować się Pistons za niedawna porażkę przed własną publicznością. Najlepsza drużyna sezonu przegrała wtedy głównie dzieki świetnej grze „Tłoków” w czarnej kwarcie, w której emocje trwały do ostatnich minut a podczas których w pomalowanym dominował Andre Drummond. Popularny „Pingwin” niestety dziś chyba zjadł zbyt duży niedzielny obiad, ponieważ od samego początku spotkania był mało energiczny zarówno w obronie, jak i w ataku. Al Horford wyglądał na jego tle jak starszy kolega, który bezlitośnie karci ograniczone umiejętności ofensywne centra z Mo-Town. Statystyki potwierdzają znakomitą dyspozycję Horforda:

Jak wiadomo Boston gra świetna obronę na obwodzie, dzięki czemu zatrzymali strzelców Pistons, Harrisa oraz Bradleya na zaledwie 30 procentach. Mimo totalnej momentami bezradności, głównie za sprawą Isha Smitha, Pistons potrafili zniwelować przewagę Bostonu do zaledwie 6 pkt w czwartej kwarcie, ale wyglądało to tak, jakby Celtics chcieli specjalnie rozbudzić nadzieje rywali, aby po chwili ponownie ich skarcić i pewnie ograć na wyjeździe. O dramacie Pistons świadczy to, że pierwsze pkt w meczu Drummond zdobył dopiero w czwartej kwarcie, przy zaledwie jednym celnym rzucie z gry w całym meczu. Jeszcze lepiej popisał się Reggie Jackson, który dziś chyba zapomniał wyjść z szatni – całe 0 na 9 z gry. Well…

 

 

Po Stronie Celtics na brawa zasłużył głównie Horford, który dziś był najlepszym graczem na parkiecie pod każdym kątem!

 

Denver Nuggets (14-12) 116-126(OT) Indiana Pacers (16-11)

Kozak meczu: Victor Oladipo 47 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst

Słabiak meczu: Malik Beasley 4 punkty (1/5)

W jednym z najbardziej koszykarskich miast Ameryki, Indianapolis, wszyscy już dawno zapomnieli o PG13! Były gwiazdor Pacers, który dziś bardzo często schodzi z parkietu ze spuszczoną głową po kolejnym rozczarowującym meczu Thunder, pewnie lekko zazdrości tego, co wyprawiają jego byli koledzy z Indiany. MVP! MVP! – takie dziś okrzyki płynęły w kierunku Oladipo, który dosłownie wyprał pamięć kibicom Pacers i przejął to miasto! W starciu przeciwko Nuggets sprzed kilku godzin, podczas którego Pacers przegrywali już 20 punktami, a Victor opuścił na chwile parkiet i udał się do szatni, po tym jak dosyć boleśnie odczuł bliskie spotkanie trzeciego stopnia z parkietem, szybko powrócił i ponownie w tym sezonie dał sygnał do ataku, notując rekordowe w karierze 47 punktami!

Dzięki niemu Pacers nie tylko zdołali odrobić straty i doprowadzić do dogrywki, ale w dodatkowym czasie gry całkowicie przejęli kontrole i po raz kolejny w ostatnich kilku dniach odnieśli spektakularne, pełne pozytywnej i energicznej gry zwycięstwo! Swoje pięć groszy do sukcesu dołożyli jeszcze Young oraz Turner z pomocą rezerwowego duetu Stephenson, Sabonis, którzy są nieodzownym elementem sukcesów Pacers! Normalnie oczy mam jak spodki, gdy widzę, co wyprawia Lance. Gdyby gość potrafił utrzymać świeżość głowy, gdyby ta pazerność wzrosła do tego poziomu ze słynnej ekipy Pacers (Hibbert, West, Hill, PG), to przecież będzie kozak zawodnikiem!

Po stronie Nuggets należy wyróżnić Bartona – który powoli staje się drugą gwiazdą zespołu, szczególnie pod nieobecność Jokicia – oraz rezerwowego Lylesa, dziś mogącego się pochwalić 25 punktami w 26 minut. Po raz kolejny w Denver zabrakło lidera, który uspokoi zespół w momencie kryzysu na parkiecie i poprowadzi mądrze końcówkę. Indiana jeszcze sporo namiesza w tym sezonie!

 

Dallas Mavericks (7-20) 92-97 Minnesota Timberwolves (16-11)

Kozak meczu: Karl-Anthony Towns 28 punktów, 12 zbiórek, 4 asysty, 3 przechwyty

Słabiak meczu: Dwight Powell 0 punktów (0/4)

Dallas przyjechało do Target Center, by zmierzyć się z pretendentem do najlepszej ósemki Zachodu po raz trzeci w tym sezonie. Oba poprzednie mecze zakończyły się porażkami graczy z Teksasu, ale dziśiaj byli naprawdę blisko, by odwrócić ten niekorzystny dla siebie rezultat. Mimo tego, że musieli sobie radzić w naprawdę mocno rezerwowym składzie, bez Dennisa Smitha Jra, Setha Curry’ego, Doriana Finneya-Smitha, Josha McRobertsa oraz Nerlensa Noela. Biorąc pod uwagę, że Minnesota dysponowała naprawdę mocnym składem, to problemy, które napotkała przy tak osłabionym przeciwniu, są nie tyle zaskakujące, co raczej niewróżące niczego dobrego. Oba zespoły szły łeb w łeb, ponieważ Mavericks liczbę generowanych przez siebie strat w pierwszej połowie (12), nadrabiali zbiórkami (24 w tym 8 ofensywnych przy tylko 15 Minnesoty – gdzie jest Towns i Gibson!!!), które przynosiły im akcje drugiej szansy. Do czwartej kwarty właściwie wciąż działo się to samo – nikt nie potrafił wypracować większej przewagi. Najlepiej niech obraz przemówi:

Więcej emocji dostarczył dziwny faul techniczny odgwizdany na Dwighcie Powellu, a później także na Townsie. Praca sędziów w ogóle nienajlepsza. Tutaj nie było odgwizdanego technicznego Matthewsowi, ale za to odgwizdano… ruchomą zasłonę Townsa:

 

W końcówce Wesley Matthews miał szansę na wyrównanie, ale nie trafił. To nie jest niestety ten sam Wesley Matthews sprzed kontuzji, który zachwycał w Portland.

 

Philadelphia 76ers (13-13) 124-131 New Orleans Pelicans (14-13)

Kozak meczu: Rajon Rondo 13 punktów, 18 asyst, 5 przechwytów

Słabiak meczu: Jerryd Bayless 3 punkty (1/7)

Jeszcze na długo przed sezonem, kiedy było pewnym, że do składu wróci Joel Embiid i jego „Trust The Process”, wiele osób życzyło „Gwiazdkom” zdrowia, bo to od niego w dużej mierze zależało, jak Philly jest w stanie daleko zajść w tym sezonie. Lekarze z „The City of Brotherly Love” chuchają i dmuchają na Joela Embiida zwłaszcza w spotkaniach b2b, w końcu podpisano z nim franchise’owy kontrakt i głupio byłoby się wyłożyć na prostej. Przy znakomicie grającym Benie Simmonsie i pozostałych poczynionych wzmocnieniach, jednorazowe braki centra są raczej kamykiem w bucie niż wrzodem na pięcie, ale gdy w rotacji brakuje istotnego TJ’a McConnella, a do tego znakomitego w defensywie Roberta Covingtona, można się zastanawiać, czy Philly trochę nie prześladuje pech. W starciu z Pelikanami, którzy również w tym sezonie mieli swoje przejścia z kontuzjami – a zwłaszcza Anthony Davis i Rajon Rondo – musieli liczyć na kogoś innego. Zasadniczo zaskoczeniem był fakt, że Filadelfia zagrała bardzo dobre spotkanie, ale mimo wszystko przegrała. To był najlepszy Ben Simmons, jakiego znamy – 27 punktów, 10 asyst, 5 zbiórek i 7/9 z rzutów wolnych – a JJ Redick przypomniał sobie swój niedawny wyczyn i skończył z 28 punktami i 4 asystami. Simmons jest takim zawodnikiem, który czego się nie dotknie, to zamienia w złoto. Raz jak w meczu dotknął piłki, to jakby Pelikanów sparaliżowało, tylko popatrzcie:

Dario Sarić rzucił 13 punktów, zebrał 11 piłek. Po korzystnym dealu z Brooklyn Nets, efektu nowej miotły doświadcza Trevor Booker, dla którego był to kolejny dobry występ (16-9) i Richaun Holmes, nabuzowany jeszcze od meczu z Cavs, z 12 punktami i 9 zbiórkami, który blokował dziśiaj Cousinsa i Davisa (!!!) oraz spowodował u tego pierwszeo problem z faulami w drugiej kwarcie. Dlaczego to nie wystarczyło? Może dlatego, że poza DeMarcusem Cousinsem (23 punkty, 9 zbiórek) – który i tak zrobił swoje – oraz Anthony Davisem (29 punktów, 8 zbiórek, 4 asysty, 5 bloków), odpalił jeszcze Rajon Rondo. 18 asyst to rekord tego sezonu NBA:

Jrue Holiday (34 punkty, 4 zbiórki, 5 asyst, 2 przechwyty, 2 bloki)? Pelikany przy zdrowym Rondo skupiającym się na asystach, a nie koźle, oddając więcej czasu do dyspozycji Jrue Holidayowi, będącego znacznie bardziej agresywnym punktowo, są potwornie groźni. Duet Wielkoludów jest sobie w stanie poradzić z każdym ofensywnie, ale ich gra wygląda na zabójczą, gdy zostają właściwie obsłużeni.

 

Atlanta Hawks (6-20) 107-111 New York Knicks (13-13)

Kozak meczu: Kristaps Porzingis 30 punktów, 8 zbiórek

Słabiak meczu: DeAndre’ Bembry 0 punktów, 0 zbiórek, 0 asyst (0/3)

Jak nie Kanter to Porzingis, jak nie Porzingis to Kanter. Dziśiaj Knicks po 18 minutach spotkania musieli sobie radzić w starciu z Atlantą bez Turka, którego dopadła kontuzja pleców. Knicks przeciwstawili się grającym small-ball Jastrzębiom Ronem Bakerem, Frankiem Ntilikiną, Jarrettem Jackiem, Dougiem McDermottem i Lancem Thomasem. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak: Atlanta z Nowym Jorkiem stworzyli zdecydowanie ciekawsze widowisko niż Boston z Detroit, bo w końcówce było naprawdę gorąco. Frank Ntilikina dziśiaj przejął trochę obowiązków Kristapsa i po takiej oto trójce:

Rozpoczął swój 7-punktowy run! Atlanta zdołała jeszcze doprowdzić do stanu 100:103 na 1:30 przed końcęm, ale wtedy swój kunszt pokazał Łotysz.

A dzieła zniszczenia dopełnił Jarrett Jack z dagger jumperem: