Oklahoma City Thunder (13-14) 100-95 Indiana Pacers (16-12)
Kozak meczu: 10 punktów, 17 zbiórek, 12 asyst
Pomyślcie sobie jakim to trzeba być „kozakiem białaskiem”, aby skraść show w meczu, gdzie obok na parkiecie biegają takie nazwiska jak Westbrook, Oladipo, George, Melo czy Turner. W Indianie dziś jeden taki może wam odpowiedzieć na to pytanie!
Steven Adams powers @okcthunder on road with 23 PTS & 13 REB! pic.twitter.com/5EawfFMmsh
— NBA (@NBA) 14 grudnia 2017
Steven Adams po raz kolejny udowodnił ze na dziś to on jest najlepszym zawodnikiem OKC. Dominację, jaką zaprezentował pozwala szczerze wskazać Adamsa, jako potencjalnego grajka do meczu gwiazd. Potwór z Oklahomy nie tylko zdobył 23 punkty, ale co najważniejsze zebrał 13 piłek, w tym 9 w ataku, dzięki czemu Thunder wyszarpali zwycięstwo w Indianapolis. Tak jak się spodziewaliśmy, w meczu dominowała twarda gra przy nieustanym buczeniu kibiców na PG13. Co dosyć śmieszne wielu fanów buczało na George, kibicując w jego koszulce.
Some Pacer fans booed Paul George during his return…while wearing his jersey pic.twitter.com/8ERBRY2DRO
— Someone’s An Idiot (@SomeonesAnIdiot) 14 grudnia 2017
Paul nie do końca dziś uniósł ciężar tego spotkania i z fatalna skutecznością 3/14 miał szczęście że obok niego biegał Adams, który zapewnił OKC wygraną. 9 triple-double w sezonie zaliczył Westbrook, który długimi momentami przypominał w ataku Lonzo Balla. Russell na poziomie 3/17 z gry, 3/7 z osobistych i do tego 5 strat, pokazując jednocześnie dobitnie absurd sytuacji, jaka panuje w Oklahomie. Trio w Oklahomie z kolejnymi naprawdę słabymi wynikami. Tak wyglądały ich osiągnięcia na 6:30 przed końcem 4Q:
Los Angeles Clippers (11-15) 106-95 Orlando Magic (11-18)
Kozaki meczu: Lou Williams 31 punktów, DeAndre Jordan 16 punktów, 20 zbiórek
Osłabieni brakiem Gordona, który wciąż przechodzi procedury po wstrząśnieniu mózgu, Magic nie potrafili obronić tablicy przed DeAndre Jordanem i ulegli u siebie z Clippers. Mimo wygranej pierwszej kwarty, w drugiej to „Magia” z Orlando zaczarowana została przez czarodzieja Lou Williamsa, który ponownie z ławki wystrzelił w całym spotkaniu do poziomu 31 punktów.
Puttin’ in work. 4th straight game with 17+ rebounds for @DeAndre. ??
?: https://t.co/47fWB8YHQ2
?: https://t.co/CSQFHq1bX3#ItTakesEverything pic.twitter.com/QVAAJKqNm2— LA Clippers (@LAClippers) 14 grudnia 2017
Lou mógł liczyć na wielkie wsparcie Jordana, szczególnie w obronie, którego solidnie double-double na poziomie 16 punktów i 20 zbiorek pozwoliło Clippers wyjechać z Florydy w dobrych humorach. Orlando fajnie wyglądało jedynie w disneyowskich butach.
Memphis Grizzlies (8-20) 87-93 Washington Wizards (15-13)
Kozak meczu: Bradley Beal 18 punktów, 7 asyst
Udany powrót do składu Wizards zaliczył dziś John Wall, który mimo przeciętnego meczu pomógł w zwycięstwie na Grizzlies. Przeciętny, nieprzeciętny, ale blok zacny!
Wall PINS it ? pic.twitter.com/cd5OEamYzm
— Bleacher Report NBA (@BR_NBA) 14 grudnia 2017
Zabiegi na kontuzjowane kolano oraz na bark zrobiły swoje, i choć Wall musi jeszcze zrzucić z siebie trochę rdzy, którą nagromadził odpoczywając ostatnie 3 tygodnie, to energia do gry była i lider Wizards wyglądał na zdrowego i gotowego, aby atakować tabele wschodu. Kluczem do zwycięstwa zespołu ze stolicy okazała się słaba skuteczność z gry Grizzlies, którzy dziś na poziomie zaledwie 38%. Nie ma możliwości, aby Memphis wygrało mecz, kiedy ich największy Grizzly rzuca zaledwie 5/16 dodatkowo nie rozdając przy tym ani jednej asysty. Co najważniejsze Gasol stwierdził przed meczem, że nie zamierza opuszczać zespołu, i że ma swoje obowiązki wobec Memphis, co miejmy nadzieję poprawi atmosferę w zespole. Coraz bliżej powrotu jest Conley, więc nadzieja na play-offs w Memphis jeszcze nie umarła do końca.
Denver Nuggets (15-13) 118-124 Boston Celtics (24-6)
Kozak meczu: Kyrie Irving 33 punkty
Wiadomość dnia w Celtics wcale nie dotyczyła meczu z Nuggets, ponieważ cały Boston dumnie dziś pokazywał Gordona Haywarda, który z uśmiechem na buzi i rękoma w kieszeni po raz pierwszy od dramatu otwarcia sezonu poruszał się bez buta ortopedycznego. Głównie dzięki temu widokowi fani Celtics w dobrych nastrojach zasiedli na trybunach TD Garden i mogli podziwiać kolejne zwycięstwo swojej drużyny nad zespołem z Colorado. Jak to w nowoczesnej koszykówce, oba zespoły zapomniały lekko o obronie, dzięki czemu aż 8 zawodników z podwójną zdobyczą. Pod nieobecność kontuzjowanego Jokicia, ciężar gry na swoje barki w zespole Nuggets wziął dzis Guy Harris, który łącznie uzbierał 36 punktów i z pomocą Murraya (28pkt) utrzymywał zespól w grze to końca czwartej kwarty. Jednak, kiedy w gazie jest „Uncle Drew”, którego godnie wspierają młodzi gniewni, Tatum oraz Brown, to mało kto może wtedy zatrzymać Celtics.
Kyrie Irving scores 33 points in @celtics home win! pic.twitter.com/3wldYLBsq8
— NBA (@NBA) 14 grudnia 2017
Pod nieobecność Horforda, do pierwszej piątki wskoczył Smart, który dzis dramatycznie w ataku, ale z największa ilością asyst w drużynie, łącznie 9. Irving z jednym z najlepszych występów w sezonie z linijka 33 punktów oraz 7 asyst, dzięki czemu już z rekordem 24-6 i mimo szalejącego za ich plecami LeBrona wciąż na szczycie.
Portland Trail Blazers (14-13) 102-95 Miami Heat (13-14)
Kozak meczu: CJ McCollum 28 punktów
Szalejący Wayne Ellington z pierwszej kwarty wyglądał na takiego, który nigdy nie przestanie rzucać za trzy: 6/6 robi wrażenie?
Count em! ??????
6 1st half 3’s for @WayneElli22! pic.twitter.com/LXw1QLZG4D
— Miami HEAT (@MiamiHEAT) 14 grudnia 2017
Miami robiło co chciało z defensywą Stottsa, odskakiwało to na 13 to na 17 punktów. Przy niemocy strzeleckiej lidera Blazers było to zadanie wręcz banalnie proste. Co wyślizgnęło się z kosza Heat, to wpadało w obręcz Blazers. Kontuzje zdziesiątkowały Portland, ale ambitna gra McColluma mimo wszystko trzymała na dającym się odrobić dystansie. W trzeciej kwarcie zawsze ambitny Ed Davis dał o sobie znać oraz Al-Farouq Aminu znany również jako Chief (chociaż w moim przekonaniu to on wygląda jak sum), w ostatnich meczach rzuca jak szalony zza łuku. Ten wariat ociosany z wyjątkowo twardego budulca ofensywnego składa się mozolnie do rzutu, ale trafia! Dzisiaj 5/8, a na dodatek jeszcze 13 zbiórek. Przewaga Miami stopniała do zaledwie kilku punktów. W ostatniej odsłonie spotkania spadła skuteczność Heat, Josh Richardson próbował akcje izolacyjne, ale nie zawsze się udawały. Dodatkowo wreszcie znaleziono receptę na rzucającego Wellingtona. Parę razy przełamał się Lillard, faulowany notorycznie przez centra Bama Adebayo. To właśnie Dame złapał kontakt i wyprowadził Blazers na pierwsze prowadzenie w końcówce, którego już nie oddał. Eric Spoelstra umie docenić przeciwnika:
Utah Jazz (13-15) 100-103 Chicago Bulls (7-20)
Kozak meczu: Nikola Mirotić 29 punktów, 9 zbiórek
Orientuje się ktoś może, jaki był kurs na 4 zwycięstwa z rzędu dla Chicago Bulls? Pewnie można się było dorobić ładnej sumki za postawienie jednej złotówki. Coraz więcej wskazuje na to, że Byki zaczynają być drużyną Niko, a ten przecież jeszcze całkiem niedawno myślał o grze w innym, europejskim klubie. Mirotić wypracował przewagę w pierwszej połowie, co w sumie nie było takie trudne przy 11 stratach Utah. Potem dał o sobie znać duet Rubio-Mitchell. Ten ostatni nie popisał się zbytnio zza łuku (1/7), ale mordował jump shotami, na które Chicago nie potrafiło znaleźć recepty. W czwartej kwarcie Miro rzucił ledwie 2 punkty, więc kto wziął na siebie odpowiedzialność ciągnięcia drużyny? Kris Dunn, fatalny rzutowo przez poprzednie minuty (ale idealny penetracyjnie, gdzie odnajdywał Robina Lopeza oraz z 4 przechwytami), odnalazł się w końcówce i dwoma jump shotami załatwił na dobre Jazzmanów. No i był mega wku*wiony na Aleca Burksa
Kris Dunn nails dagger in Alec Burks’ face, screams “F**K HIM. F**K HIM!!!!”. The disrespect. pic.twitter.com/NqYYpwR9R7
— ?#PettyWarz? (@World_Wide_Wob) 14 grudnia 2017
Milwaukee Bucks (15-11) 108-115 New Orleans Pelicans (15-14)
Kozaki meczu: DeMarcus Cousins 26 punktów, 13 zbiórek, Anthony Davis 25 punktów, 10 zbiórek
Dwie Wieże z Nowego Orleanu okazały się lepsze od Giannisa Antetokounmpo, a to tylko dlatego, że ci pierwsi otrzymali mimo ładnie wykręconych cyferek, dużo większe wsparcie od swoich kolegów z zespołu.
Boogie & AD each go for double-doubles in @PelicansNBA victory! pic.twitter.com/PUJEwR0VHi
— NBA (@NBA) 14 grudnia 2017
Po naprawdę imponującym – chociaż przegranym – meczu z Houston Rockets, w którym ławka rezerwowa Pelikanów rzuciła raptem trzy punkty dzięki Ianowi Clarkowi, dzisiaj już nie pozwoliła sobie na takie traktowanie. Zza łuku dawał co mógł Darius Miller, E’Twaun Moore już bez rekordu życiowego, za to z kolejnym meczem na potężnym procencie rzutowym (21 punktów – 8/11). Milwaukee natrafiło na słabszą dyspozycję Khrisa Middletona (5/19) oraz Erika Bledsoe’a (5/14), mimo tego przy wręcz chorym zaangażowaniu Giannisa Antetokounmpo (32 punkty, 9 zbiórek, 4 asysty, 5 przechwytów) przez sporą część meczu udawało się utrzymywać przewagę nad twardym przeciwnikiem, jakim są niewątpliwie w ostatnich meczach Pelikany.
[Sound On Again] @Giannis_An34 with another throwdown! He’s heading into the half with 21 PTS & 34.1 #NBAFantasy points! pic.twitter.com/ppoIs7ulon
— NBA Fantasy (@NBAFantasy) 14 grudnia 2017
Zadecydowała końcówka. Gdy New Orleans trafiało, Milwaukee pudłowało, za co w ostatecznym rozrachunku przypłacili porażką. W następnym spotkaniu Bucks zmierzą się z gorącym ostatnio Chicago Bulls. Czyżby kolejna niespodzianka się szykowała?
Toronto Raptors (17-8) 115-109 Phoenix Suns (9-20)
Kozak meczu: DeMare DeRozan 37 punktów, 7 zbiórek
Po nieco wstydliwej porażce z Los Angeles Clippers, przyszedł czas na słabiutkie Phoenix Suns, na których Raptors z pewnością chcieli sobie odbić. Problem polegał jedynie na tym, że Suns wcale nie myśleli o łatwym sprzedaniu skóry. Tak na dobrą sprawę zwycięstwo załatwiła trójka z podstawowego składu – wspomniany wyżej DeRozan, Serge Ibaka (21-13) i Jonas Valanciunas (20-11). DeRozan dał szkołę życia Joshowi Jacksonowi.
DeMar DeRozan had a game-high 37 PTS, as he led the @Raptors to the win!#WeTheNorth pic.twitter.com/SMFGciWFvL
— NBA (@NBA) 14 grudnia 2017
Stojący naprzeciwko niego rookas mógł się pochwalić marnymi 2 punktami przy zerowej skuteczności z pola. W czwartej kwarcie brakowało niewiele, żeby Suns doszli Raptors. Przy słabej postawie Kyle’a Lowry’ego, zarówno ofensywnej, jak i defensywnej, kiedy to pozwalał m.in. na rajdy TJ’a Warrena. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, chociaż chyba czuć ulgę u graczy Toronto, ze wyjazdówka już się skończyła (3-1) i będą teraz mogli przyjmować u siebie w Air Canada Centre.
Charlotte Hornets (10-16) 96-108 Houston Rockets (21-4)
Kozak meczu: Chris Paul 31 punktów, 11 asyst
Rockets ani na moment nie zwalniają tempa. Zwycięstwo nad Hornets było już ich 11 zwycięstwem z rzędu, a to dzięki wszechwidzącemu CP3.
The Rockets are 11–0 in games that CP3 has played.pic.twitter.com/ZV9IMJXy9v
— MyNBAUpdate (@MyNBAUpdate) 14 grudnia 2017
Mimo lekko rozregulowanego celownika Hardena (21 punktów na 36% skuteczności) oraz Ryana Andersona (5 punktów na nieco ponad 22% skuteczności) mecz był wyrównany zaledwie do połowy pierwszej kwarty. Najlepsze w w tym wszystkim jest to, że akcję meczu przeprowadził Dwight Howard. No wielkolud zaskakuje coraz mocniej. Czekam na jeszcze jego trójki a la Stefek.
What the Dwight just happened?! pic.twitter.com/MKiTZYNw4x
— NBA on ESPN (@ESPNNBA) 14 grudnia 2017
Potem w niespełna kilka minut Rockets przeprowadzili praktycznie 36 punktowy run. Przewaga wypracowana z początku meczu została utrzymana już do końca. Na nic mogła się zdać Charlotte nawet wygrana 10 punktami w czwartej kwarcie, kiedy i tak wszystko było już rozstrzygnięte.