Hej, hej tu Buzzer NBA! Perfekcyjny Adams ratuje OKC. Donovan Mitchell z 41 punktami!

Minnesota Timberwolves (13-10) 107-111 Oklahoma City Thunder (9-12)

Kozak meczu: Steven Adams 27 punktów (11/11), 6 zbiórek

Będący w kryzysie Thunder potrzebowali dziś zwycięstwa  nad Wolves, aby choć na chwile zamknąć usta krytykom. Los im sprzyjał od początku, ponieważ już w trzeciej minucie po zderzeniu głową z Adamsem łuk brwiowy rozciął Towns, który natychmiast opuścił parkiet. Pierwsza kwarta to przede wszystkim konkurs za trzy, wygrany przez Thunder. W drugiej odsłonie dzieki świetnemu Adamsowi Oklahoma odjechała w moment na 20 punktów, ale powrót na parkiet Townsa pomógł Wolves pozostać w meczu, z nadziejami na drugą połowę. Jak pamiętamy, poprzednie pojedynki miedzy tymi zespołami zakończyły się wielkimi emocjami, których i dzis nie zabrakło w końcówce. Z przewagi ponad 20 punktowej nagle zostało jedno posiadanie piłki. Najlepszy występ w karierze Adamsa oraz jego decydujące zbiórki w ofensywie pozwoliły Thunder dowieść zwycięstwo do końca. Sympatyczny Nowozelandczyk ma wam coś do przekazania:

I Jamesowi Hardenowi z nauką euro stepu 😉

Nie można również nie docenić występu Paula Georga, który dzis zaćmił resztę All-Star biegających po parkiecie, ostatecznie zdobywając 37 punktów. Jeżeli ten mecz miał być odpowiedzią, gdzie dzis są OKC, i co jest przyczyną ich słabszej postawy, to chyba każdy widział. MVP poprzedniego sezonu Westbrook mimo kozackich numerków, które ładnie wyglądają na papierze, to ponownie na poziomie 28% z gry i z 7 stratami, plus indywidualnie w końcówce. Według mojej skromnej osoby to Adams jest najlepszym graczem OKC w tym sezonie i to jego postawa uratowała spokojny weekend dla Thunder. Zresztą nie po raz pierwszy.

 

New Orleans Pelicans (11-10) 108-114 Utah Jazz (11-11)

Kozak meczu: Donovan Mitchell 41 punktów, 4 zbiórki, 4 asysty

UWAGA! WPIS SPONSOROWANY PRZEZ KOZAKA MECZU! Mecze życia rozgrywa Donovan Mitchell, dający jasno do zrozumienia, że nie zamierza spocząć na laurach, a tym samym włącza się w wyścig po Rookie MVP. Jeżeli myśleliście, że punktowo nikt ani nic nie prześcignie Bena Simmonsa, to powinniście pamiętać, że tak smutne miasto jakim jest Salt Lake City, zostało opanowane przez „SPIDA-MANA”. Minionej nocy młodziak był absolutnie wszędzie, dawał tak potrzebnego boosta, którego nie jest w stanie dać Rubio, mama Rubio i wszystkie dzieci Amiszów. Serio, popatrzcie na eksplozję, na radość chłopaka, na nabuzowanie. Teraz inaczej patrzę na jego odepchnięcie Joela Embiida, teraz rozumiem, że chłopak ma rywalizację we krwi, jest głodny zwycięstw, że przyszedł do NBA, żeby coś osiągnąć w sportowym sensie rzecz jasna, a nie napchać kabzę i zawinąć się do domu. Ale osiągnięcie ekstra linijki (patrz kariera Russella Westbrooka) nie zawsze musi iść w parze ze zwycięstwem drużyny. Donovan Mitchell udowodnił dzisiaj, że jest tornado, że w żyłach zamiast krwi ma lód.

Jeżeli wciaż wam mało tego, co zrobił chłopak, to weźcie jeszcze pod uwagę, że jest pierwszym rookasem od czasów Stepha Curry’ego (2010), który zaliczył przynajmniej 5 trójek w trzech kolejnych meczach. Od 2000 roku lepszą linijkę niż 40-4-4 zaliczyli tylko: Blake Griffin, Stephen Curry, Kevin Durant. Jeszcze czujecie niedosyt? To jakbyście chcieli wbijać szpilę, to Donovan Mitchell wyrównał własnie rekord kariery Gordona Haywarda. Acha, zaliczył tylko 3 straty.

Z całym szacunkiem trzeba jednak przyznać, że Jazzmanom na pewno pomogła kontuzja pachwiny Anthony’ego Davisa z czwartej kwarty.

 

Golden State Warriors (17-6) 133-112 Orlando Magic (9-14)

Kozak meczu: Klay Thompson 27 punktów (11/14 – 78,6%), 3 zbiórki, 5 asyst; Kevin Durant 25 punktów (10/14 -71,4%), 2 zbiórki, 7 asyst

Golden po ledwie wygranym meczu chciało rozwiać wszelkie wątpliwości. Orlando wreszcie przełamało serię wstydliwych porażek dzięki niesamowitemu Aaronowi Gordonowi i nie miało ochoty wracać do starych nawyków. Kipiało emocjami. Durant i Curry byli nie do zatrzymania w pierwszej kwarcie, a KD z Elfridem Paytonem musieli sobie wymienić parę słów. Draymond Green dostał za zadanie wyłączenie Gordona, natomiast nieobecnego Igoudalę Stev Kerr zastąpił Omrim Casspim i Patrickiem McCaw. Druga kwarta to przede wszystkim szukanie dyspozycji strzeleckiej z pierwszej. Dopiero końcówka i kilka trójek z narożników dały sporą przewagę Warriors. W drugiej połowie Golden utrzymywało się głównie na powierzchni za sprawą akcji give-and-go na linii Thompson-Zaza. I chociaż momentami przewaga wynosiła 19 punktów, to Magic spięli się i zniwelowali stratę do 9 po 36 minutach. Na ostatnią kwartę aktualni mistrzowie mieli wyjść zmobilizowani, by nie roztrwonić przewagi, jak to już im się zdarzało parę razy w tym sezonie. Odpoczywający Curry i Durant obserwowali, jak Klay włącza swój tryb „boost” i odjeżdża Orlando, mogącym się tylko przyglądać, jak „LOSE” dopisuje się po raz kolejny do ich konta.

Warriors zaliczyli w tym meczu 46 asyst, do rekordu z 26 grudnia 1978 roku (Milwaukee vs Detroit) i 53 asyst zabrakło, ale i tak wynik wspaniały. Na 40 asystę Golden zagrali taką oto akcję z Jordanem Bellem w roli głównej:

W ramach ciekawostki trzeba dodać, że w czwartej kwarcie z boiska został wyrzucony Kevin Durant (przypomnijmy, że dzień po dniu przydarzyło się to LeBronowi i Anthony’emu Davisowi). Po ruchu warg łatwo wyczytać, co myślał sobie Durant o pracy sędziego i dlaczego szybciutko wskoczył pod prysznic:

San Antonio Spurs (15-7) 95-79 Memphis Grizzlies (7-14)

Kozak meczu: LaMarcus Aldridge 22 punkty, 6 zbiórek

Memphis wciąż żyli nadziejami, że zwolnienie Fizdale’a być może odmieni zespół, nastąpi efekt nowej miotły w postaci Bickerstaffa, tak jak to było w przypadku Phoenix Suns. Nic takiego się nie stało, bo nie miało prawa. Rozbici wewnętrznie Grizzlies pudłowali na potęgę, co w starciu ze Spurs prowadzonymi przez coraz lepszego LaMarcusa Aldridge’a (na 10 miejscu w wyścigu po MVP) i odnajdującego swoje miejsce w rotacji Tony’ego Parkera, po prostu nie mogło wystarczyć. Tym bardziej, że z ławki z 18 punktami odpalił jeszcze Rudy Gay.

Memphis po raz pierwszy w tym sezonie rzucili mniej niż 80 punktów. Taktyka została ustawiona celowo pod Marka Gasola. Mimo podwojeń i tak starał się robić, co w jego mocy (6/16 FG, 13 zbiórek, 4 asysty, 2 przechwyty). Fatalnie wyglądali Tyreke Evans (1/7), Dillon Brooks (0 punktów). Być może szansę na przerwanie serii porażek (już 10) da postawienie w pierwszej piątce na Bena McLemore’a i Chandlera Parsonsa, którzy dzisiaj na tle swoich kolegów błyszczeli.

 

Detroit Pistons (14-6) 91-109 Washington Wizards (11-10)

Kozak meczu: Markieff Morris 23 punkty, 7 zbiórek, 3 asysty

W Waszyngtonie miejscowi Wizards wciąż osłabieni brakiem Johna Walla gościli druga sile na wschodzie Pistons i dzięki świetnej trzeciej kwarcie, w której „Czarodzieje” znokautowali rywali 20 punktami, obronili stolicę! Mimo kolejnego imponującego spotkania Drummonda, który oprócz 14pkt i 17 zbiorek dołożył jeszcze 7 asyst i 4 bloki, to popularne „Tłoki” ze zbitymi tyłkami wracają do Mo-Town, w dużej mierze również dzięki Gortatowi. Polak zaliczył solidne double-double na poziomie 12 punktów i 12 zbiórek. Kozakiem meczu Markieff Morris, który dzisiaj liderował w Wizards pod nieobecność pierwszego gwiazdora drużyny.

 

(6-15) Sacramento Kings 107-106 Chicago Bulls (3-17)

Kozak meczu: Zach Randolph 25 punktów, 13 zbiórek, 3 asysty

Najgorsza drużyna ligi Chicago Bulls mimo dramatycznego sezonu wciąż może liczyć na wsparcie swoich kibiców, którzy gwarantują najwyższa frekwencję w lidze. Popularne Byki wciągu ostatnich 48 godzin robili, co mogli aby dać swoim fanom trochę uśmiechu i radości, ale mimo wysiłku przegrali dwa spotkania z rzędu różnicą jednego punktu. Właściwie, załatwiło ich podanie Cauley-Steina do De’Aarona Foxa.

Kolejną lekcje zapewnił im dziś weteran Kings, Randolph z 25pkt oraz coraz pewniejszy siebie gwiazdor europejskiej koszykówki Bogdan Bogdanovic. Serb zasługuje, aby wskoczyć do pierwszej piątki Sacramento. Ambitni w ostatnich dniach Bulls ewidentnie potrzebują lidera, którym miejmy nadzieje okaże się wracający do zdrowia LaVine.

 

Charlotte Hornets (8-12) 100-105 Miami Heat (10-11)

Kozak meczu: Josh Richardson 27 punktów

Szerszenie rozpoczęły od mocnego uderzenia na początku spotkania i wyszli na 15-punktowe prowadzenie, głównie za sprawą fatalnej dyspozycji rzutowej Miami (0/12), ale i dobrej postawy defensywnej Marvina Williamsa oraz Dwighta Howarda. Run o tyle istotny, że w szeregach brakowało ich głównodowodzącego, Kemby Walkera, leczącego kontuzję ramienia, który na szczęście ma wrócić na dniach, a najprawdopodobniej na mecz z Bykami. Druga kwarta wykazała, że gdy Nicolas Batum idzie odpocząć, a Jeremy Lamb lub Malik Monk przestają trafiać, Charlotte znajduje się w naprawdę poważnych tarapatach. Dlatego tak bardzo kłuło w oczy wymuszone granie z Howardem w niskim poście. Dwight opuścił mecz w trzeciej kwarcie, bo grał tragicznie źle (z 5 faulami na koncie i 9 stratami, tym samym wyrównując niechlubny rekord organizacji). Tymczasem po stronie Heat mecz życia zaliczył Josh Richardson. Kiedy porażka stawała się coraz bardziej faktem, Charlotte nie miało pomysłu na powrót do gry. Mniej więcej ten moment, gdy cieszysz się, gdy wygrywasz, a jak ci nie idzie to robisz się złośliwy. O, pan Batum to najlepiej pokazał:

Wygranej należy się jednak dopatrywać również po raz kolejny w wysokiej skuteczności za trzy. 14 skutecznych trafień przy 34 próbach wygląda znacznie lepiej niż 5 na 20 Szerszeni. Nie można jednak zapomnieć o wysiłku rezerwowych, którzy zdobyli razem 54 punkty na 55% skuteczności z pola i 41% zza linii 7,24.

 

Indiana Pacers (12-10) 115-120 Toronto Raptors (13-7)

Kozak meczu: DeMar DeRozna 26 punktów, 5 zbiórek, 5 asyst

Toronto zapracowało dzisiaj na to zwycięstwo wyjątkowo solidnie grą zespołową i przygotowaną taktyką. Kyle Lowry wyłączył w defensywie Darrena Collisona na obręczy, Domantas Sabonis nie miał natomiast luzu przy rzutach za trzy. Statystyki Lowry’ego nie oddają jego wpływu na drużynę (11 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst), natomiast DeMar w tym czasie rozegrał mecz dla siebie typowy, z regularnym punktowaniem we wszystkich czterech kwartach (6-6-8-6). Serge Ibaka do spółki z Jonasem Valanciunasem mieli lepsze i gorsze momenty, aczkolwiek trzeba przyznać, że blok Serge’a – ta pogoń! – na Bojanie Bogdanoviciu muszą robić odpowiednie wrażenie.

Jeszcze mało oczu patrzy na Jakoba Poeltla, Austriak zaliczył z ławki 18 punktów. Fred VanVleet z 11 punktami i 6 asystami, a gwoździem do trumny gości ze stanu kukurydzy była postawa Normana Powella, zaliczającego w kluczowych momentach trójki i dunki. Zaryzykuję stwierdzenie, że na dzień dzisiejszy Raptors mają najlepszą ławkę rezerwową ligi.

Indiana próbowała się przeciwstawić „wszędobylnym” Lance’em Stephensonem oraz oczywiście gwiazdą drużyny, Victorem Oladipo (31 punktów przez trzy kwarty, ale w ostatniej już tylko 5). Mieli dobre momenty, jak ten przy runie 14-0. To jednak za mało. 29 asyst Toronto też świadczy o tym, na jakim poziomie jest chemia w zespole kanadyjskim.