Hej, hej, tu Buzzer NBA! Smart za sprytny na Hardena. 6 trójek Embiida nie wystarczyło na Blazers.

Detroit Pistons (19-15) 89-102 Orlando Magic (12-24)

Kozak meczu: Elfrid Payton 19 punktów, 8 zbiórek, 8 asyst

Detroit miało dzis wiele do udowodnienia przystępując do meczu z Magic na Florydzie. Kontuzja kostki Reggie’ego Jacksona wyeliminowała rozgrywającego Pistons z gry na około 2 miesiące. Dzięki temu do pierwszej piątki wskoczył Ish Smith, i można powiedzieć ze mamy powtórkę z historii z zeszłego sezonu, kiedy dokładnie zrealizował się dokładnie ten sam scenariusz. Po stronie Magic lepsze nastroje, ponieważ w końcu od dawna niewidziany Fournier oraz Gordon. Ten drugi od razu przypomniał o swoich lotach i zapakował highlightowego dunka, którego dziś z pewnością zobaczymy w TOP10.

W pierwszej połowie ofensywne zbiórki i dobitki Drummonda pozwoliły Pistons utrzymać dystans do Magic mimo słabej skuteczności (zaledwie 39%). Druga połowa to już konsekwentne powiększanie przewagi przez Magic. Do zwycięstwa poprowadził ich gracz o najbardziej dla mnie niezrozumiałej fryzurze w tej lidze, czyli Payton.

Rozgrywający Orlando poflirtował dzisiaj z triple-double, pozytywnie również zaprezentowali się powracający do składu Fournier i Gordon. Łącznie uzbierali 31 punktów, do tego jeszcze dobry występ zastępującego w pierwszej piątce Vucevicia, Biyombo. Kongijczyk z solidnym double-double na poziomie 12 punktów i 13 zbiórek.

 

Houston Rockets (25-8) 98-99 Boston Celtics (29-10)

Kozak meczu:  Kyrie Irving 26 punktów, 4 asysty

Rakiety rozpoczęły spotkanie bez CP3 oraz Clinta Capeli, nie przeszkodziło im to jednak w zdominowaniu defensywy Bostonu. Run 12-0 na rozpoczęcie i prowadzenie 62-38 w pierwszej połowie. Boston zaledwie 5 trafionych rzutów w pierwszej kwarcie (drugi najniższy wynik w sezonie) i 12 punktów oraz 8 strat. O ile Rakiety unikały tracenia piłki w pierwszej połowie, o tyle nie ustrzegły się ich w trzeciej kwarcie. Boston napędzone atakami Irvinga (12 punktów) wrócili do gry wynikiem 31-16.

W ostatniej odsłonie spotkania Boston za wszelką cenę próbował dogonić Houston, ten jednak skutecznie się bronił. Dopiero końcówka przyniosła rozstrzygnięcie. Rozpoczęło się od jednego pudła PJ Tuckera i prowadzenia 96-93. Następnie udany layup Smarta przedłużył szansę i postawił Hardena na linii rzutów wolnych, gdzie był perfekcyjny (15/15). Wtedy wyszła genialność Stevensa. Bostonowi nie szły trójki w meczu, więc rozegrali akcję na Tatuma, który spokojnie zapakował piłkę do kosza. Przy wyprowadzaniu piłki spod kosza, został odgwizdany pierwszy faul ofensywny Brody. Rzut hakiem Horforda zapewnił Bostonowi pierwsze prowadzenie w meczu, kiedy na zegarze zostało zaledwie 3,7 sekundy. Po tym jeszcze Rakiety miały szansę na przeprowadzenie kontrataku, ale agresywne bronienie Smarta na tyle zdenerwowało Jamesa, że ten dopuścił się ewidentnego przewinienia. Ostatecznie Al Horford wylądował na linii rzutów wolnych. Za pierwszym razem spudłował, więc przy drugim celowo uderzył o obręcz, by zyskać na czasie. Rzut rozpaczy nic nie dał.

Zresztą, sami zobaczcie, jak wyglądała w całości szalona końcówka.

Kiedy Smart bronił Hardena, ten był 0-7 i zaliczył 4 straty. Trzeba przyznać, że chłopak ma wyjątkowy talent do sprytnych zagrań. Zakontraktowany dopiero co Gerald Green zakończył mecz z 2 zbiórkami przez 11 minut. Od kontuzji Chrisa Paula Houston zaliczają serię 4 porażek z rzędu.

 

Minnesota Timberwolves (22-14) 96-102 Milwaukee Bucks (18-15)

Kozak meczu: Eric Bledsoe 26 punktów, 6 asyst, 5 przechwytów

W Milwaukee doszło do starcia zespołów budzących duże zainteresowanie na całym świecie. Timberwolves dowodzeni przez Butlera oraz Townsa początkowo dawali bardzo surową lekcję gospodarzom z Bucks, którzy za to rewanżowali się głównie swoim kibicom wieloma niesamowitymi dunkami w pierwszej połowie. Do połowy trzeciej kwarty Wolves nie wyglądali na zespół, który dopiero co stracił swojego pierwszego rozgrywającego Teague’a, który jak się okazuje wypadł z gry na około miesiąc z powodu podkręconego kolana. Przewaga Timberwoves w trzeciej kwarcie sięgała już różnicy 20 punktów, kiedy to od stanu 74-54 sprawy wziął w swoje ręce „Grecki Świr”. 

Giannis swoją niebywałą fizycznością poderwał zespół do walki. Dzięki jego kolejnym punktom Bucks doprowadzili do remisu po 90, ośmieszając przy tym trochę obronę Wolves. (Podopieczni Thibodeau zachowywali się, jakby już dawno wygrali). Trójeczka urwana przez Bledsoe’a, po czym kolejne punkty spod kosza Antka i jak się miało chwilę później okazać, przewaga 7 punktów pozwoliła gospodarzom na spokojna końcówkę. Takie zwycięstwo na pewno wpłynie motywująco na Bucks, którzy wciąż czekają na powrót do rotacji Jabariego Parkera. Najskuteczniejszy na parkiecie Bledsoe wykorzystał brak Teague’a, którego absencja może pokrzyżować nieco plany Wolves na najbliższe tygodnie. Trzeba jednak przyznać, że po wytransferowaniu Grega Monroe’a, odżył John Henson. W swoje urodziny zaliczył perfekcyjny występ z 14 punktami (7/7).

 

New York Knicks (17-18) 107-119 San Antonio Spurs (25-11)

Kozak meczu: Pau Gasol 17 punktów, 11 zbiórek, 7 asyst

Popovich wciąż oszczędza swoją gwiazdę. Praktycznie w ostatniej chwili zapadła decyzja, że Kawhi Leonard nie zagra przeciwko Knicks. Wcześniejszy jego 26-minutowy występ zakończony 21 punktami mógł być dobrym symptomem. Najwidoczniej z Leonardem nie wszystko jest jeszcze w porządku. Kyle Anderson znowu dzięki temu wskoczył do pierwszego składu. Znowu obserwowaliśmy gotującego Tony’ego Parkera, liczne posty Aldridge’a oraz flirtującego z triple-double Pau Gasola.

Zasadniczo na tak grającą pierwszą piatkę Ostróg nie bardzo jest co zrobić. Opróćz tego, że każdy z podwójną zdobyczą punktową, to jeszcze na zwariowanym procencie. Aldridge oddał 19 rzutów, z czego 8 wpadło i te 42% to był najgorszy wynik. Anderson – 100% (4/4), Gasol – 64% (7/11), Green – 63% (5/8), Parker – 67% (6/9). Knicks w tym aspekcie zdecydowanie słabiej, Kristaps Porzingis nie może znaleźć w ostatnim czasie rytmu. Właściwie, gdyby nie Frank Ntilikina z rekordowymi 11 asystami, miałby spore trudności ze zdobywaniem punktów. Chłopak w przyszłości z Porzingisem może stworzyć naprawdę perspektywiczny duet.

Łotewski jednorożec Nadrabia jednak blokami, których zaliczył dzisiaj aż 6. Z ławki popisówę znowu zaliczył Beasley, ale San Antonio jest za mocne, by dało się nabrać na taką sztuczkę.

 

Philadelphia 76ers (15-19) 110-114 Portland Trail Blazers (18-16)

Kozak meczu: Nurkic & Napier & McCollum 78 punktów

Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że dzisiaj wreszcie wróci na parkiet Damian Lillard. Nic takiego nie miało miejsca, na dodatek Wiatraki w strojach, które jeszcze nigdy nie przyniosły im szczęścia. Na poniższej grafice też widać, że chociaż wyniki w 76ers nie są najlepsze, to jednak w niektórych parametrach naprawdę królują.

Wszystko rozbijało się o formę CJ McColluma, jeśli potrafiłby włączyć tryb microwave, wynik był sprawą otwartą. Pierwsza kwarta to wymiana zdań między 3J’em, a Embiidem. Jeden i drugi popisywał się indywidualnymi akcjami. Co jednak najciekawsze, Joel rzucił aż 3 trójki. Po dobrym początku przyszedł czas na te same upiory: Evan Turner oraz niemoc ofensywna. Shabazz Napier na tym etapie chyba trochę za bardzo starał się naśladować Dame’a, ale popełnił na tym etapie parę bolesnych strat. Przewaga Philadelphii zaczęła szybko rosnąć: obudził się Simmons, TJ McConell świetnie poruszał się w obronie, przez co ich przewaga w trzeciej kwarcie sięgnęła nawet 18 punktów.W trzeciej kwarcie nawet przez moment dopisywało jej szczęście, zaliczając 3, chociaż ewidentnie było po czasie (zweryfikowano to później)

Trudno właściwie wytłumaczyć, co się stało w ostatnich 12 minutach. Nie od dzisiaj wiadomo, że Phila ma problemy z wygrywaniem wygranych meczów. Już parę razy w tym sezonie dała je sobie łatwo wydrzeć, miało to jednak głównie miejsce, kiedy na parkiecie brakowało Embiida i/lub Redicka. Dzisiaj obaj byli obecni, a Portland jest zespołem z najmniejszą liczbą asyst w NBA i mega dużymi problemami ofensywnymi. Biorąc pod uwagę również brak Lillarda to wynik 5-25 na 5 minut przed końcem jest czymś niewyobrażalnym. Dwóch gości zasługuje na medal od burmistrza Portland: Jusuf Nurkić oraz Shabazz Napier. Nurkić – z rozkrwawionym nosem po zderzeniu z Redickiem – na pewno go nie zmiażdżył, ale zasługiwał na to, by Joel po wejściu na Twittera napisał: „He can guard me”. Dawno nie widziałem Embiida tak skupionego, a jednocześnie sfrustrowanego. Odgwizdany flagrant na Nurku to jakaś kpina, rzadko jednak ogląda się Kameruńczyka niemogącego sobie poradzić z rywalem, zmuszonego do rzucania zza łuku (tylko 3 udane próby na 9 podejść w rzutach wewnątrz linii 7,24).

Shabazz na pierwszy rzut oka jest cichy i skromny, ale jego szybkie ręce dawały znakomitą przewagę na swoim koszu. Przy tym potrafi rzucić o tablicę, zagrać step-backa, odegrać zwariowanie za plecami

czy zaliczyć asystę drugiego stopnia między nogami…

 

23 punkty i rekord kariery. Philly jednak wróciła do meczu, kiedy wydawało się, że nic się już nie wydarzy. Dwie trójki – Saricia oraz Embiida, strata przy wznowieniu CJ’a i 105-109. Stotts wziął czas, głowy ochłonęły i McCollum zaliczył bardzo ważny przechwyt. Dzisiaj rzeczywiście zagrał solidnie, miał momenty zagrzania, grał jednak równo i solidnie, coś, czego wszyscy oczekują. Dwa trafione rzuty wolne, po czym trójka Embiida od tablicy, niczym Stefek! Wow, Dziku, zrobiłeś na mnie wrażenie! 6 trójek, rekord kariery… Wtedy Sarić zaliczył techniczny, bo utrudniał Nurkiciowi wznowienie spod kosza. 42 punkty Trail Blazers w kwarcie to ich najlepszy wynik w tym sezonie