Hej, hej, tu Buzzer NBA! Terrym Rozierem w Cavaliers, Marcinem Gortatem w Knicks, Delonem Wrightem w Bulls, Derrancem Fergusonem w Lakers.

Houston Rockets (27-9) 116-98 Orlando Magic (12-27)

Kozak meczu: Gerald Green 27 punktów, 6 zbiórek, 2 asysty

To nie było jakoś specjalnie piękne zwycięstwo w wykonaniu Houston Rockets, jednak zrobili, co musieli, by pokazać swoją przewagę nad Orlando Magic. Houston dosyć niespodziewanie mimo wszystko liderował rezerwowy Gerald Green. Mike D’Antoni zdaje się miał nosa. Gerald przy odpowiedniej strategii oraz filozofii zespołu może pozostać gorący tak długo, jak to tylko możliwe. Chris Paul w zastępstwie Jamesa Hardena skupił się bardziej na defensywie i dyrygowanie atakiem, niż rzucaniu (8 punktów, 7 zbiórek, 13 asyst, 2 przechwyty). Rockets zagrali na 47%, 15/34 za trzy i 25 asystach. Ważniejsze od zdobywania punktów było zatrzymanie Magic na 37% i 6/31 za trzy. Jedyna negatywna wiadomość to kontuzja kolana Nene.

Magicy nigdy nie prowadzili w meczu, nie byli nawet blisko. Po radosnym Aaronie Gordonu ani śladu – 16 punktów, dla których potrzebował aż 23 rzutów.

 

San Antonio Spurs (26-13) 106-112 Philadelphia 76ers (18-19)

Kozak meczu: Ben Simmons 26 punktów, 5 zbiórek, 4 asysty, 3 przechwyty

Do końca ważyły się lsoy Joela Embiida. Po urazie dłoni, której nabawił się w sobotnim pojedynku przeciwko Suns, jego występ stał pod wielkim znakiem zapytania. Ostatecznie pojawił się na parkiecie. Jednak Phila potrzebowała 35 jego minut, by wreszcie przerwać 12-meczową serię porażek ze Spurs.

Pop w meczu b2b posadził na ławce Manu, Danny’ego Greena, Leonarda, Tony’ego Parkera i Rudy’ego Gaya. Patty Mils (26) oraz LaMarcus Aldridge (24-14) praktycznie wystarczyli. Phila znowu roztrwoniła 16-punktową przewagę w końcówce i gdyby – znowu – nie błyskotliwa końcówka w wykonaniu Bena Simmonsa, to zaliczyliby kolejną porażkę. Ben poprawia się też w rzutach wolnych. W dzisiejszym pojedynku 10 punktów z 15 prób. Softowa wersja „Hack-a-Simmons” powoli przestaje mieć rację bytu.

Coraz bliżej powrotu zdrowego Markelle’a Fultza. W tej chwili rozgrywa już pojedynki 1 na 1 oraz bierze udział w akcjach 4 na 4.

 

New York Knicks (18-20) 103-121 Washington Wizards (22-16)

Kozak meczu: Marcin Gortat 21 punktów (9/10), 8 zbiórek, 2 asysty, 1 blok

Dla nowojorczyków statystyki nie były łaskawe: przegrali 14 z ostatnich 15 pojedynków z Washingtonem. W pierwszej połowie oba zespoły postawiły na radosną koszykówkę, najbardziej cieszącą oko, rzucając na blisko 60% skuteczności. Ciut lepsi okazali się Wizards po jump shocie Walla (64-63). W kluczowej, trzeciej kwarcie dużo lepiej zmotywowani wyszli gospodarze, przeprowadzając run 15-3 (wszystkie trafione rzuty były zza łuku). Wypracowana przewaga okazała się na tyle skuteczna, że Czarodzieje nie oddali prowadzenia do końca meczu. New York Knicks przegrali już 6 meczów z ostatnich 7.

Marcin Gortat w udzielonym Przeglądowi Sportowemu wywiadzie stwierdził, że jego czas w NBA powoli się kończy i nie jest wykluczone, że zmieni otoczenie. Ma ponoć tracić radość z grania w koszykówkę, bo zdaje sobie sprawę, jak klasycznie grający center odchodzi do lamusa. Po tym rekordowym dla niego spotkaniu jakoś trudno w to uwierzyć, chociaż jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że niewykorzystanie potencjału Marcina, mrówcza robota przy stawianiu zasłon, mocno go frustruje. Pozwala spijać nektar Johnowi Wallowi i Bradleyowi Bealowi, jemu zostawiając ochłapy. Washington rozciąga grę, pick-and-rolle są zwykle fałszywe, Gortat nawet nie ma szans na zdobywanie punktów, chyba, że wywalczy je po akcjach drugiej szansy lub zbiórkach ofensywnych.

Bradley Beal z 27 punktami, John Wall z 25 i 9 asystami. Naprawdę miło widzieć Marcina w tak doborowym towarzystwie.

 

Minnesota Timberwolves (24-15) 97-98 Brooklyn Nets (15-23)

Kozak meczu: Spencer Dinwiddie 26 punktów, 9 asyst

Początek był dosyć leniwy. Ciekawszy moment przyszedł wraz z końcem pierwszej połowy, gdy Dinwiddie trafił trójkę i dał prowadzenie 48-43. Minnesocie grę ciągnęło trio Butler-Wiggins-Towns, co dało prowadzenie 2-punktowe wraz z rozpoczęciem 4 kwarty. Thibodeau jak zwykle się totalnie wygłupił, katując swoich podopiecznych. Zmęczeni Timberwolves mogli przegrać końcówkę właśnie z tego powodu. Spencer wykazał się sprytem. Wiedział, że dobrze czuje się trójce, tak samo, jak doskonale to wiedział, broniący go Taj Gibson. Na 1:16 przed końcem zdecydował się na penetrację, a potem bardzo trudny rzut. Game winner (tak, game winner w tym czasie).

Nets są w tym sezonie 10-0, jeśli utrzymają przeciwników poniżej 100 punktów. Zagrali dzisiaj na 51,4% skuteczności. Pod nieobecność Carisa LeVerta show skradł Joe Harris – 17 punktów (6/7).

 

Detroit Pistons (20-16) 104-111 Miami Heat (20-17)

Kozak meczu: Goran Dragić 24 punkty, 5 zbiórek, 13 asyst

Zasadniczo był to dziwny mecz. Dziwny dlatego, że kibice Miami z pewnością odetchnęli z ulgą, gdy się okazało, że naprzeciwko Whiteside’a nie stanie Andre Drummond, ale olbrzym – Boban Marjanovic. W rotacji Spurs i teraz Pistons Boban gra drugie skrzypce, jednak od czasu do czasu potrafi wystrzelić. Co jednak ważniejsze, a może smutne, to fakt, że Hassan Whiteside powoli podziela los Mylesa Turnera. Nie radził sobie dzisiaj zupełnie. Coś musi być w słowach Embiida, że Hassan nie potrafi bronić. Boban miał nad nim przewagę w każdym aspekcie. Druga dziwota tego meczu to katalizator Kelly Olynyk. Pistons mieli przewagę w tym spotkaniu, kontrolowali przebieg, a Olynyk był tym, który pierwszy powiedział: „Potrzymajcie mi piwo”. Po czym wyprowadził Heat na prowadzenie.


Dostał też pomocną dłoń od Dragicia:

Heat to kolejny zespół bez wyraźnego lidera. Goran nigdy nim nie będzie, Whiteside po części frustruje się kontuzjami, po części traci zapał do wzmożonego wysiłku. Spoelstra musi stawiać na trójki, bo jakkolwiek to będzie trącać o herezję, to zespół trójkowy po prostu wygrywa lub nie, idzie im lub nie, trudno liczyć u nich na cokolwiek ponad. Coach Heat rzeźbi z tego co ma i wychodzi mu to nad podziw dobrze. Postawił na szlifowanie jednego elementu. Lepiej być dobrym w jednym aspekcie, niż średnim po całości. Nie oszukujmy się – Whiteside rozczarowuje, Dragić co do zasady również – więc na pierwszy plan wysuwa się często Kelly Olynyk z Waynem Ellingtonem (umówmy się, że Tylera Johnsona i Diona Waitersa wsadzamy między bajki). Takimi proporcjami, z całym szacunkiem dla panów, w play-offs daleko się nie zajedzie. Mimo dwóch zwycięstw z Bostonem. Mimo wygranej nad Pistons.

 

Cleveland Cavaliers (25-13) 88-102 Boston Celtics (31-10)

Kozak meczu: Terry Rozier 20 punktów, 4 zbiórki, 3 asysty

To był pierwszy mecz od meczu otwarcia i koszmarnej kontuzji Gordona Haywarda. Wtedy ledwie zwycięsko okazali się Cavaliers. Po tym meczu w TD Garden zaskakujące najbardziej jest to, jak absolutna dominacja Bostonu niepodlegającą żadnej dyskusji, nie była zasługą żadnego wielkiego nazwiska. W sumie ten mecz utrzymał najgłośniejszej nazwiska w cieniu – Kyrie Irving po raz pierwszy od 11 spotkań nie rzucił przynajmniej 20 punktów, Al Horford nie zagrał najpiękniejszego meczu. Nie chodziło jednak o to, by popisywać się ofensywnie, a zagrać jak najskuteczniej w obronie. Celtowie przede wszystkim wyłączyli Kevina Love’a. 1/11 w 21 minut i Cavs zaczęli mieć problemy, w końcu to ich druga, zaraz po LeBronie, opcja strzelecka (później w 4Q musiał zejść z powodu kontuzji kostki). Brad Stevens odrobił lekcję, załatwił Cavs ich własną bronią: to Celtics grali z kontry i robili wsady nad głowami przeciwników, to oni zdecydowanie się lepiej przepychali, bo byli lepszymi atletami.

W takim miejscu zrobiło się miejsce na rozbłyśniecie gwiazdy Terry’ego Roziera. Młodziutki Celt zdobył ostatnich pięć punktów pierwszej kwarty, w tym prawie buzzer-beater.

W pierwszej połowie zdobył ich 10, ale eksplozja talentu nastąpiła w czwartej kwarcie. Za każdym razem, gdy Cavs przeprowadzali run, znajdował się Rozier, gotowy na odpowiedź. Trójka na 5:33 przed końcem spotkania dała 21-punktową przewagę (98-77).

Isaiah Thomas – chociaż nie zagrał – został przywitany przez kibiców z TD Garden owacją na stojąco.

 

Toronto Raptors (26-10) 124-115 Chicago Bulls (13-25)

Kozak meczu: Delon Wright 25 punktów i 13 zbiórek (rekord kariery)

Celowo nie dałem na kozaka DeMara DeRozana, bo ten już wiele razy gościł. Tymczasem Delon odwalił kawał dobrej maniany. Przyczynił się też do zwycięstwa nad Chicago w ich hali, co Raptors nie potrafili zrobić od… 2013 roku. Wright po raz pierwszy w karierze zdobył double-double, dorzucając do tego jeszcze 5 asyst, z 28 na plusie przez 30 minut grania. Tymczasem DeRozan im starszy, tym lepszy. Po fantastycznym 52-punktowym występie w Nowym Roku, tym razem z 35 i znowu ze znakomitą skutecznością za trzy (5/8). Należy jeszcze pamiętać, że wciąż zespoły uznają wyskoki trójkowe DeRozana za stosunkowo rzadkie, za co płacą najwyższą cenę.

Zapominanie o roli Freda VanVleeta byłoby pomyłką. Gość jest od tej trudnej roboty, gdy zaczyna źle iść. Ma tą taką umiejętność podrywania zespołu, by nie doszło do niszczącego runu. 13 punktów – 5 skutecznych rzutów na 7 prób – to przy pudłowaniu Kyle’a Lowry’ego było zbawienne.

Gdyby nie DeRozan i Delon Wright, Justin Holiday byłby na ustach wszystkich. Do meczu przystępował ze średnią 13 punktów i 36% zza łuku. Dzisiaj za to 26 pukntów i 67% za trzy. To wszystko przecież na obronie Raptors, pamiętajmy. Wielkie wow, Justin.

 

Indiana Pacers (19-18) 101-122 Milwaukee Bucks (20-16)

Kozak meczu: Giannis Antetokounmpo 31 punktów, 10 zbiórek

W Milwaukee coraz lepiej grający Bucks podejmowali Pacers. Z obozu Jasona Kidda dochodzą nas informacje ze blisko powrotu na parkiet jest Jabariego Parkera, który bez wątpienia będzie ogromnym wzmocnieniem Bucks. Dziś gospodarze bez większego problemu rozbili Indianę, która pod nieobecność Oladipo wyglada jak nie ten sam zespół, który potrafił ograć już w tym sezonie najlepszych. Wciąż nie mogę uwierzyć, jak słabo w tym sezonie prezentuje się Turner. Jedynie rezerwowy Sabonis próbował się przeciwstawić fizyczności Giannisa, ale nie na wiele to się zdało, ponieważ Antek ponownie dominował w pomalowanym.

 

Golden State Warriors (30-8) 125-122 Dallas Mavericks (13-26)

Kozak meczu: Stephen Curry 32 punkty, 5 zbiórek, 8 asyst

W Texasu mistrzowie Warriors przyjechali, aby przerwać serie efektownych zwycięstw Mavericks. Nie ma co, trafiło się meczycho dla fanów z Dallas. Mimo „Stefek Show” z pierwszej kwarty w ktorej sam Curry rzucił 15 punktów, Dallas walczyło po obu stronach parkietu nie pozwalając na efektowny run silniejszym rywalom. Obie ekipy szalały zza łuku, bądź efektownie dzieliły się piłka, a decydujące okazały się ostatnie sekundy. Najpierw były gracz Warriors, Harrison Barnes na niespełna 11 sekund przed końcem doprowadził do remisu, dzięki czemu cała hala eksplodowała z radości. A po chwili na niespełna 3 sekundy przed zakończeniem meczu kosmita Curry uciszył halę, odpalając czyściocha zza łuku.

Tym samym seria zwycięstw Dallas zakończyła. Curry szaleje po powrocie i naprawdę w tym sezonie przejmuje pozycję lidera drużyny! Mam nadzieje, że uda się nam go uchwycić na fajnym zdjęciu za tydzień w Toronto.

 

Phoenix Suns (15-25) 111-134 Denver Nuggets (20-17)

Kozak meczu: Garry Harris 36 punktów

W starciu pomiędzy Suns a Nuggets obydwie ekipy postanowiły zapomnieć o obronie i zmierzyć się w ataku! I choć to Suns poszaleli w drugiej kwarcie na poziomie 41 punktów, to jednak druga połowa w wykonaniu gospodarzy udowodniła, że słońce Phoenix nie ma szans, aby przebić się ponad szczyt gór Colorado. Bohaterem Nuggets okazał się Garry Harris, który wyrównał swój rekord kariery, zdobywając 36 punktów, w tym 14 na 17 z gry!

Kiedy którykolwiek z zespołów rzuca w meczu na poziomie 62%, to zwycięzca może być tylko jeden! Piękna noc dla kibiców Nuggets.

 

New Orleans Pelicans (19-18) 108-98 Utah Jazz (16-22)

Kozak meczu: Anthony Davis & DeMarcus Cousins 48 punktów, 26 zbiórek

W Utah miejscowi Jazz podejmowali Pelicans, z którymi potencjalnie mogą walczyć do samego końca o pozycje numer 8 na zachodzie gwarantująca play-offs. Mimo kolejnego dobrego występu kandydata do tytułu debiutanta roku Mitchella, który uzyskał 24 punkty, na słabym tym razem procencie, Jazz nie potrafili przeciwstawić się Pelicans pod koszem. Dwa wyrośnięte Pelikany, Davis i Cousins, łącznie na poziomie 48 punktów i 26 zbiórek.

Ekipa z Nowego Orleanu uciszyła Jazz i zabrała zwycięstwo ze sobą.

 

Oklahoma City Thunder (21-17) 133-96 Los Angeles Lakers (11-26)

Kozak meczu: Terrance Ferguson 24 punkty

Wczoraj w kozacki sposób o wszystkich demonach Lakers napisał KD13, a dzis te same demony pozwoliły Thunder nieźle się zabawić z młodzieżą Lakers w słonecznej Kalifornii. Argumentów, aby przeciwstawić się OKC wystarczyło tylko na pierwszą kwartę, ponieważ od 2 to już demolka ze strony gwiazd Thunder.

Całe trio miało niezły ubaw, zdobywając kolejne punkty, ale co najciekawsze, to żaden z wielkich OKC dzis nie zagarnął sympatii i uwagę kibiców. Bohaterem został anonimowy Ferguson, który zadebiutował w pierwszej piątce OKC. Do dziś Ferguson uzbierał łącznie 29 punktów, a przeciwko Lakers eksplodował na poziomie 24, w tym dodatkowo zaliczając kilka takich wsadów, że można było z kapci wylecieć przed telewizorem.

Spacerek Thunder w LA, a jeżeli ktoś przeoczył co się dzieje z Lakers, to zapraszam na artykuł z wczoraj, gdzie Kamil pięknie to opisał.