Hej, hej, tu Buzzer NBA! This is why we love NBA!

Hej, hej, tu Buzzer NBA! Zapnijcie pasy, bo przed wami dłuuuga relacja z aż 14 spotkań. NAPRAWDĘ działy się kosmos rzeczy! This is why we love NBA!

Golden State Warriors 91-108 Oklahoma City Thunder

Najbardziej gorące spotkanie nocki należało do GSW i OKC. Wszyscy oczekiwali sporych emocji i naprawdę się nie zawiedli. Cheasapeake Energy Arena przywitała graczy z Kalifornii naprawdę ostro, jakby chodziło przynajmniej o play-offy. Russell Westbrook od początku chodził tak nakręcony, jakby miał za moment włączyć silnik odrzutowy i ich wszystkich porozjeżdżać. Pojedynki z Kevinem Durantem traktuje śmiertelnie poważnie, zawsze wraca u niego urażona duma, chęć udowodnienia, jak bardzo jest dobry bez byłego partnera (niczym Vegeta z Dragon Balla). Cóż można powiedzieć, w tym meczu był NAPRAWDĘ dobry. Linijka 34 punktów, 10 zbiórek i 9 asyst i 3 przechwytów nie oddaje tak naprawdę tego, jak wiele robił dla zespołu West. No chyba, że ta akcja.

 

Może lepiej powiedzieć, że OKC jak odzyskało prowadzenie, to nie oddało go przez całe spotkanie, nawet na moment nie pozwalając Wojownikom pomyśleć, że rozpoczną jakiś dłuższy run. Draymond i Zaza okazali się za słabi na Melo i Adamsa, którzy ofensywnie ich zjedli, w defensywie wcale sobie nie radząc gorzej. Prognozy się sprawdziły: Golden miało problem w zbiórkach, a OKC to skrzętnie wykorzystało. Tak samo straty – 22 stracone piłki Golden przyniosły aż 34 punkty Thunder. Najważniejszym z punktów było jednak praktycznie wyłączenie z gry Thompsona. Klay chciał rzucać, ale defensywa na nim Robersona pozwalała mu jedynie na pudła. Stefek i Durant zrobili swoje w meczu. Na dzisiaj to było za mało na nagrzane Grzmoty.

Washington Wizards 124 – 129 (OT) Charlotte Hornets

Jeden z lepszych meczyków tego sezonu miał dziś miejsce w Charlotte gdzie Hornets przedłużają swoją serię zwycięstw do 3, dzięki zwycięstwu po dogrywce nad Wizards. Każda kwarta tego meczu była bardzo wyrównana, ale to Szerszenie bronią swojej ziemi i to ponownie dzięki dominacji pod koszem „Supermana” Howarda (26pkt 13zb). Howard dziś w pomalowanym przeciwko Gortatowi jak za dawnych lat na wspólnych treningach w Orlando, i choć Marcin solidny to Howard wygrywa ten pojedynek wysokich.

Brooklyn Nets 109-119 Cleveland Cavaliers

W Cleveland szóstą z rzędu wygraną odnotowują Cavs, którzy dzisiejszej nocy pokonali Nets. Osobiście uważam, że wciąż za wcześnie na stwierdzenie o tym ze Cavs rozpędzają się na dobre, ponieważ podczas tej serii zwycięstw tylko pojedynek z Pistons był meczem absolutnej dominacji na parkiecie z elementami pozytywnej chemii na ławce. Dziś ponownie LeBron ze wszystkimi możliwymi statystykami po obu stronach parkietu i nominacją do programu Shaqa po tym jak nieudanie dunkował, co mu się rzadko zdarza.

Toronto Raptors 100-108 New York Knicks

Kolejne szalone dobre widowisko w MSG, gdzie każda kwarta przypominała walkę bokserska, w której co kwartę na deskach leży przeciwny zawodnik! Raptors dosyć szybko z przewaga w pierwszej i drugiej kwarcie dzięki doświadczeniu i współpracy duetu gwiazd Lowry&DeRozan. A po przerwie totalny nokaut, gwałt i absolutna dominacja Knicks, którzy wygrywają 3 kwartę 10-41! Młodzież dowodzona przez Hardawaya Jr i Porzingisa dosłownie zmiotła Dinozaury w tej części gry, pokazując ofensywę podobna do obecnych mistrzów NBA. I choć w czwartej kwarcie to znowu Raptors lekko docisnęli Knicksów, to zwycięstwo pozostaje w Big Apple, a ten nokaucik z 3 kwarty będzie wspominany przez cały sezon.

Portland Trail Blazers 81-101 Philadelphia 76ers

Niemoc ofensywna dopada zespół Blazers przynajmniej raz na jakieś cztery spotkania, a traf chciał, że stało się to ponownie właśnie przeciwko Philadelphii. Nie pamiętam sytuacji, kiedy dwóch gości z podstawowej piątki miało skuteczność na poziomie Maurice’a Harklessa 0% (0/3) i CJ McColluma 7% (1/14). Ledwie 14 asyst, 17 strat, 33% skuteczność z gry… Covington pokazał, na czym polega defensywa, Embiid pokazał, jak w 30 minut zaliczyć solidne double-double (28-12), a Ben Simmons triple-double (16-8-9). Tak, Portland mogłoby się uczyć od 76ers.

Los Angeles Clippers 116 – 103 Atlanta Hawks

W Clippersach coraz goręcej po wyoutowaniu Patricka Beverleya. To już trzeci zawodnik – za Milosem Teodosiciem i Danilo Gallinarim – z nowego zaciągu przed sezonem, który odniósł poważniejszą kontuzję. Jakby tego było mało, rozważa się pohandlowanie DeAndre Jordanem, na którego podobno wielu ostrzy sobie zęby. I kiedy właśnie wydaje się, że w takiej atmosferze zwycięstwo przyjdzie z trudem, tym bardziej, że widomo 10 porażki z rzędu wisiało nad głowami, niczym miecz Damoklesa, Blake Griffin postanowił zrobić różnicę na Hawks i zaaplikować triple-double (26-10-10). Młodzieży z Hawks wcale nie poddała się bez walki, jak to zwykle zdążyli już przyzwyczaić w tym sezonie, chociaż ich wynik tego nie odzwierciedla. Coraz więcej oczu patrzy się na rookasa Johna Collinsa, a ten dzisiaj z 14 punktami, 10 zbiórkami, 3 asystami i 4 blokami.

 

Boston Celtics 98 – 104 Miami Heat

Celtom właśnie odpadł czwarty listek z koniczyny. Piękny 16-meczowy sen bez porażki, został brutalnie przerwany przez Miami Heat. I chociaż znowu było blisko w odrobieniu 18-punktowej straty, to Miami nie straciło zimnej krwi w końcówce, zwłaszcza dzięki Waitersowi i Whiteside’owi. Trudno powiedzieć, że to Boston zawalił, raczej sprawiedliwiej docenić wysiłek Heat zarówno w defensywie, jak i ofensywie.

Denver Nuggets 95 – 125 Houston Rockets

W meczu Rockets z Nuggets można się było spodziewać strzelaniny na najwyższym poziomie. Rzeczywiście tak było, z tymże tylko po jednej stronie. Denver gra bardzo nieregularnie, a teraz musi sobie jeszcze radzić bez Paula Millsapa (nadgarstek). Znowu duża rotacja, znowu problemy, przez co momentami strata wynosiła nawet 48 punktów… Coraz bardziej zabójczo wygląda duo Paul-Harden. CP3 zaczyna się mega porządnie docierać, a obaj panowie mają niebywały nadgarstek nie tylko do rzutów, ale i asyst. Razem dzisiaj 44 punkty i 22 asysty, podczas gdy biedne Denver razem uciułało ledwie 19…

Dallas Mavericks 95 – 94 Memphis Grizzlies

Memphis coraz gorzej, już 6 porażka z rzędu, a prowadzili w meczu nawet 18 punktami. Ten sezon uczy jednak pokory, że nawet największa przewaga w środku meczu nie gwarantuje sukcesu. Dallas pokrzepieni dobrym meczem przeciwko Celtics wyglądali naprawdę solidnie. Harrison Barnes dźwignął zespół do spółki z Dennisem Smithem Jr., chociaż trzeba też oddać cześć Nowitzkiemu – 13 punktów, 8 zbiórek, 2 przechwyty. Mecz ważył się do ostatnich sekund. Na 0,03 sekundy Grizzlies prowadzili 94-92, ale było bardzo dużo wątpliwości, czy dobijający akcję JaMychal Green nie ładował piłki będącej wciąż nad obręczą. Cuban wziął czas. Dalej tak to wyglądało:

Diabelnie trudne zadanie, nawet żadnej specjalnej akcji nie przygotowali, po prostu Harrison Barnes rzucił i trafił. A przecież żadna mu trójka wcześniej nie wpadła.

Orlando Magic 118 – 124 Minnesota Timberwolves

Totalny rollercoaster w Minnesocie. Najpierw Magic wygrali pierwszą kwartę 5 punktami, drugą przegrali 8, by w trzeciej dostać lanie 23, a w czwartej odrobić 20. Oprócz tego, że wszyscy dużo rzucali, to z meczu tak naprawdę na uwagę zasługuje jeden podstawowy fakt: pierwsza piątka Minnesoty rzuciła 110 punktów na 124, a to oznacza, że rezerwowi mieli na koncie ich ledwie 14, a przecież razem zagrali 46 minut. 6 porażka z rzędu ląduje na koncie Orlando i coraz więcej zmartwień na głowie.

Miwaukee Bucks 113 – 107 (OT) Phoenix Suns

Pierwszy raz w tym sezonie „no Giannis, no problem”. Greak Freak z delikatnym bólem w kolanie opuścił dziś swój pierwszy mecz w tym sezonie, ale mimo tego Bucks po dogrywce gaszą słońce nad Phoenix. Nieobecność lidera „Kozłów” pozwoliła na śmielsze poczynania w ataku Middeltonowi oraz Bledsoe, którzy dziś łącznie uzbierali 70pkt. Kibice z Milwaukee w końcu mają powody do radości, widząc Erica Bledsoe’a w takiej dyspozycji, która z pewnością dodała jemu pewności siebie i dodatkowo pozwoliła wyjechać z tarcza z parkietu, na którym jeszcze nie tak dawno nie miał ochoty biegać. I choć Booker swoim niesamowitym rzutem równo z końcową syreną 4 kwarty doprowadził do dogrywki:

Doszło do przedłużenia szansy, aby utrzeć nosa Bledsoe, ale całe Suns musieli dziś uznać wyższość drużyny ze Wschodu.

San Antonio Spurs 90 – 107 New Orleans Pelicans

Dwie wieże z Nowego Orleanu robią robotę od pierwszego meczu sezonu, z tymże dotychczas nie mieli za wielkiego wsparcia, a wiadomo, że tak naprawdę do szczęścia potrzebny był mi tylko ktoś z żyłką do podawania. Co prawda Rajon Rondo jeszcze nie gra na pełnych obrotach, ale sukcesywnie dokłada swoją cegiełkę, co powoli zaczyna przekładać się na wyniki Pelikanów. Dzisiaj poskromili drużynę Popa, odrabiając 15-punktową stratę z pierwszej kwarty, a potem budując przewagę z 30 oczkami. Aldridge bez Leonarda będzie miał w takich pojedynkach nie za wiele do powiedzenia.

Chicago Bulls 80 – 110 Utah Jazz

Trochę szkoda się rozpisywać na temat meczu Jazz i Bulls. Chicago prezentuje coś na kształt akademickiej szkoły, gdzie raz mecz wyjdzie lepiej, raz gorzej i tylko szkoda tego Markkanena, który marnuje się tam niepowtarzalnie (dzisiaj udzieliła mu się atmosfera Bulls – 1/9). Z kronikarskiego obowiązku tylko powiedzmy, że Donovan Mittchell nikogo dzisiaj nie odepchnął, za to Derrick Favors w końcu przypomina sobie poważną koszykówkę sprzed kontuzji (24 punkty, 7 zbiórek), a Joe Ingles wreszcie zaczął trafiać za trzy (4/8). Nawet Rubio z 10 punktami – szok!

Los Angeles Lakers 102 – 113 Sacramento Kings

Na koniec tej zwariowanej, pięknej nocki NBA Sacramento Kings pokonują młodzież z Lakers, dzięki niezniszczalnemu Randolphowi. Gracz, który najbardziej ze wszystkich w NBA sylwetką przypomina mnie samego, był bardzo blisko dziś triple-double (22pkt, 7asyst, 7 zbiórek). Randolph, który przed sezonem postanowił sobie dorobić sprzedając „trawkę”, za co został aresztowany w za małych dżinsach, był dziś jak nauczyciel dla młodzieży ze swojego zespołu i jednocześnie dla młodzieży drużyny przeciwnej, dzięki czemu Lonzo i spółka wracają do LA z kolejną porażką na koncie.