Hej, hej, tu Buzzer NBA! Thriller dla Oklahomy. Westbrook z triple-double zamęczył 76ers rajdami w ostatnich 5 minutach.

Miami Heat (13-14) 104-98 Charlotte Hornets (10-17)

Kozak meczu: Tyler Johnson 16 punktów (4/4 3P)

Heat po porażce z Portland, Charlotte po dwóch porażkach z rzędu, mimo bardzo dobrze grającego Dwighta Howarda. Miami ma problem z utrzymaniem stałej, regularnej formy, bo tak na dobrą sprawę trudno wskazać lidera. Po kontuzji Hassana Whiteside’a naturalnym kierunkiem był Goran Dragić, ale ewidentnie nie za dobrze czuje się w tej roli. Dion Waiters buńczucznie nieco przed sezonem zapowiadał o niechęci do przyjścia Kyrie’ego Irvinga, bo zespół jest jego, tymczasem wystarcza to na 12 punktów przy 36% skuteczności przeciwko Hornets. Trzeba mu jednak oddać mały sukces, bo w końcówce spotkania jego clutch pointy zapewniły zwycięstwo:

Tymczasem w Charlotte jakby brak cwaniactwa. Kelly Olynyk do spółki z Bamem Adebayo mieli w pierwszej połowie po trzy faule, a i tak Szerszenie nie potrafiły tego wykorzystać (zaledwie 2 rzuty wolne w trzeciej kwarcie), jednocześnie strasznie pudłując zza łuku (10/27 w meczu przy równie słabo dysponowanych Heat z 11/31). Chociaż w składzie mieli Supermana, a Miami jest jednym z najgorzej zbierających piłki z tablic, to nie potrafili przełożyć to na skuteczne akcje drugiej szansy. Czwarta kwarta najlepiej to podkreśliła. Kemba Walker rzucił sam 15 punktów, w tym trzy trójki i 4/4 z linii wolnych, ale chyba sobie łatwo wyobrazić, jak wyglądał reszta zespołu, skoro skuteczność z finałowych 12 minut wynosiła całe 8/23 (34%).

 

Detroit Pistons (15-13) 104-98 Indiana Pacers (16-12)

Kozak meczu: Andre Drummond 23 punkty, 13 zbiórek (6 ofensywnych)

Indiana podrażniona porażką z Thunder na pewno miała ochotę odegrać się na grających w kratkę gości z Mo-Town (wyraźna porażka z Nuggets przepleciona zwycięstwem w końcówce z kontuzjowanymi Hawks). Kolejny raz ciężar meczowy spadł na barki Andre Drummonda, chociaż trudno się temu dziwić. Tłoki musiały sobie radzić bez Reggie’ego Jacksona (musiały, bo znowu grał piach), Avery’ego Bradleya oraz Isha Smitha.

Braki istotne, więc siłą rzeczy nawet największe zaangażowanie wielkoluda nie mogło przechylić szali przy solidnych Pacers. Najlepiej poradził sobie Reggie Bullock (3/4 3P) oraz Stanley Johnson do 13 punktów dokładający 6 zbiórek i 4 asysty. Pistons zdominowali akcje drugiej szansy w pierwszej kwarcieMimo tych istotnych zmian, Detroit zagrało znakomicie, by pod koniec praktycznie wszystko stracić. Na zegarze zostało raptem 9 minut. Detroit prowadzili już 95-79 i wszystko wydawało się być pod kontrolą. Wtedy Pacers zaliczyli run 14-0. Na szczęście dla Pistons wtedy zacięły im się strzelby, pudłując 4 ostatnie rzuty. Victor Oladipo zdobył 26 punktów, ale po raz kolejny na niskim procencie rzutowym, dokładnie tak samo, jak w meczu z Cavaliers (8/22).

 

Portland Trail Blazers (14-13) 95-88 Orlando Magic (11-18)

Kozak meczu: Al-Farouq Aminu 15 punktów, 5 zbiórek (3/5 3P)

Co najbardziej zaskakujące w grze Portland, to że na własnym parkiecie nie potrafią wygrywać, natomiast na wyjazdówkach – jak najbardziej! Nie inaczej było minionej nocy. Blazers mają jedną z najlepszych defensyw ligowych (ograniczyli Magic do 38,6%), co brzmi mocno żartobliwie, gdy się zwróci uwagę na skład. Powoli też będę wszystkich przekonywał, że o ile CJ McCollum ma jeszcze spore problemy defensywne, to Lillard w tym parametrze się naprawdę poprawił. Nie wiem, czy ma na to wpływ zmiana diety na wegańską, w każdym razie Dame jest teraz agresywny, często na pograniczu faulu. Magic nie potrafią odnaleźć tożsamości, dzisiaj Aaron Gordon szybko złapał dwa faule i nie był w stanie złapać rytmu. Orlando próbowało przestawić się na granie Vuceviciem, Stotts uczulał Nurkicia na zagrania typowe dla Niko, ale tak jak w przypadku Hardena, mimo że wszyscy wiedzą, co zrobi, bardzo trudno go zablokować (26 punktów). Wsparcie przyszło od Jonathona Simmonsa i DJ’a Augustina, wystarczało jednak na chwilowe runy (10-0; 8-0). McCollum z Lillardem wypracowali przewagę nawet 17 punktową.  Blazers w typowy dla siebie sposób traciło ją. Co jednak znamienne, potrafili w najważniejszych momentach zachować zimną głowę, a udział w tym miał poza wspomnianym Aminu (jego imię i nazwisko oznacza „Nadszedł szef” (The chief has arrived)) to jeszcze Pat Connaughton za trzy oraz Shabazz Napier, robiący naprawdę poważną robotę, jako backup Lillarda.

 

Oklahoma City Thunder (13-14) 119-117(3OT) Philadelphia 76ers (14-13)

Kozak meczu: Russell Westbrook 27 punktów, 18 zbiórek, 15 asyst

Po sporej krytyce opadłej na Oklahomę, wreszcie cała wielka trójka zagrała dobry mecz, a ponieważ duet z Philadelphii również nie popuścił pasa, oglądaliśmy znakomite widowisko, po raz pierwszy w tym sezonie zakończone więcej niż jedną dogrywką. Prawdą jednak jest, że Thunder mieli 6ers na widelcu. Na 5 minut i 20 sekund przed końcem prowadzili 94-83. Tak, od tego czasu OKC nie trafiło ANI jednego rzutu, layup Raymonda Feltona był ostanim. Philadelphia zaliczyła run 11-0 i to dzięki niemu mieliśmy thriller, czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Pierwsza dogrywka wydawała się, że padnie łupem Philly, która zdobyła 6 punktów pod rząd, ale najpierw trójka PG, a potem super defensywa Adamsa na iso Embiida i kontra Westbrooka rozwiały te nadzieje. Sarić mógł rozstrzygnąć losy, niestety spudłował. W drugiej dogrywce powtarzane akcje jump shotowe Melo i znalezienie przez Westbrooka rytmu rzutowego (w podstawowym czasie nie wyglądało to tak różowo) były tak samo bliskie zapewnienie zwycięstwa, co porażki. Westbrook pbowiem spudłował pull-upa i dał niepowtarzalną szansę Embiidowi na zwycięstwo. Ten jednak znowu został zablokowany. Roberson jeszcze skutecznie wykończył layupa przy stanie 111-111, ale zrobił to o chwilę za późno. Trzecia dogrywka to przewaga fizyczności Westbrooka. Kiedy inni byli zmęczeni, on po prostu włączył kolejny bieg, czym zapewnił niezwykle cenne zwycięstwo, jeśli idzie o morale.

Tak naprawdę to ten element okazał się decydujący. W tym meczu kipiało od mega ciekawych pojedynków: Embiid vs Adams (od razu wiadomo, że żadnej wojny twitterowej nie będzie), czy Paul George broniący Bena Simmonsa. Wielu z nich zagrało przynajmniej 4 minut, a niektórzy nawet powyżej 50 (Steven Adams, Russell Westbrook, JJ Redick czy Ben Simmons).

 

Los Angeles Clippers (11-15) 91-100 Washington Wizards (15-13)

Kozak meczu: Mike Scott 22 punkty (9/10)

Ostatnie plotki transferowe mówiły nawet o przejściu DeAndre Jordana do Washington Wizards, gdzie w wymianie miałby wziąć udział m.in. Marcin Gortat. Jordan doskonale dogadywał się na parkiecie z Milosem Teodosiciem w meczu przeciwko Raptors. Niestety, Doc Rivers zadecydował, że nie będzie korzystał z niego w meczach b2b. Lou Williams w pierwszej kwarcie nadrobił ten brak pięknym alley-oopem, ale to było tak naprawdę wszystko, na co było stać Clippers aż do trzeciej kwarty, gdzie śpiące Washington (za wyjątkiem znowu będącego w gazieMike’a Scotta) dało się dogonić po prawdzie Jawunowi Evansowi.Tutaj zatrzymajmy się na chwilę, bo osiągnięcia Mike’a Scotta zasługują na uwagę. W NBA obecnie 190 graczy spróbowało przynajmniej 50 razy oddać rzut za trzy, ale tylko 2 z nich miało skuteczność powyżej 55% – LeBron James i Mike Scott. Inna sprawa, że z ostatnich 41 rzutów trafił 32 (78%).

Dopiero w końcówce obudził się John Wall. Zapoczątkował run, na który Clippers już nie potrafili w żaden sposób odpowiedzieć.

 

Utah Jazz (13-15) 107-95 Boston Celtics (24-6)

Kozak meczu: Donovan Mitchell 17 punktów, 5 zbiórek, 9 asyst

Jazzmani zaczęli ten mecz najgorzej jak tylko mogli: kontuzją Rudy’ego Goberta. Później wcale nie było lepiej, bo doszła kontuzja Derricka Favorsa. Bez dwóch wielkich podkoszowych, z defensywą Bostonu na plecach, za to silnym obwodem Utah potrafiło poskromić młodzież Celtics. Nie od dzisiaj wiadomo, że dyspozycja wielu graczy Bostonu pod skrzydłami Brada Stevensa wyglądała imponująco, momentami nawet zbyt imponująco, by ten piękny sen mógł trwać w nieskończoność. Kiedy masz młody skład, a sezon jest długi i wyczerpujący, oczywistym, że po znakomitych momentach przyjdą również te znacznie słabsze, podczas których wyjdą mniejsze bądź większe błędy. Mniejsze były w pierwszej kwarcie, wielgachne w drugiej. W drugich dwunastu minutach Celtowie rzucili 2/21, w tym pierwsze punkty zdobywając z gry kiedy na zegarze zostało zaledwie 4 minuty i 6 sekund do końca. Drugi garnitur w postaci Smart-Rozier-Tatum-Semi-Yabusele wyglądał – co lekko szokujące – zdecydowanie lepiej defensywnie niż ofensywnie. Pozostała część spotkania już nie wyglądała tak fatalnie. Shane Larkin błyszczał przy rozciąganiu gry, natomiast nadal Celtowie nie potrafili znaleźć recepty na Donovana Mitchella i prawie perfekcyjnego Ricky’ego Rubio (10/15) z 7 zbiórkami i 5 asystami.

Bardzo dobrą zmianę w pomalowanym dał również Ekpe Udoh, a Joe Ingles w końcówce spotkania skutecznymi rzutami spowodował, że kibice Bostonu zaczęli przedwcześnie opuszczać halę.

 

Brooklyn Nets (11-16) 87-120 Toronto Raptors (18-8)

Kozaki meczu: DeMar DeRozan 31 punktów (14/19), Kyle Lowry 10 punktów, 10 zbiórek, 12 asyst, 4 przechwyty

W Parku Jurajskim Raptors postanowili być dzisiaj wyjątkowo niegościnni dla gości z Brooklynu. Niczym jak prawdziwe Raptory z filmu Stevena Spielberga, dosłownie rozszarpali Nets na kawałki i porozrzucali po całym Toronto! Kolejne triple-double w tym sezonie najmniejszego Raptora w drużynie, czyli Lowry oraz ponad 30 pkt DeRozana poprowadziły jedynaka z Kanady, którego odwiedzimy w styczniu, do łatwego piątkowego zwycięstwa nad bardzo słabymi tej nocy Nets.

Żaden gracz pierwszej piątki Brooklynu nie przekroczył dziś granicy 10 pkt, a dodatkowo zespół odnotował aż 25 strat przy zaledwie 8 stratach Ratpors. Warty odnotowania debiut nowych grajków Broklynu: Stauskas najlepiej w zespole z 22 punktami, Okafor z 10 na koncie.

 

Atlanta Hawks (6-22) 94-96 Memphis Grizzlies (8-20)

Kozak meczu: Tyreke Evans 22 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty

Tyreke Evans, lekko zapomniany ze względu na swoje liczne kontuzje, zapewnił dziś zwycięstwo Grizzlies nad Hawks. Evans na około minutę przed końcem zdecydował się na indywidualny wjazd pod kosz, dzięki czemu popularne „Niedźwiadki” w końcu wlały trochę radości do serc swoich kibiców.

Mimo słabszej pierwszej połowy Grizzlies potrafili odrobić straty w drugiej części spotkania a tym samym obronić swoja ziemie przed ambitnie grającymi Jastrzębiami. Nie ukrywam ze uwielbiam, kiedy zapomniany zawodnik taki jak Evans po latach wiecznych kontuzji, powoli odbudowuje swoje nazwisko i wyglada najlepiej od, przypominając tego Tyreke z czasów, kiedy czarował w Kings! Dziś z 22 punktami na koncie i akcja meczu, pozytywnie!

 

Chicago Bulls (7-20) 115-109 Milwaukee Bucks (15-11)

Kozak meczu: Bobby Portis 27 punktów

Takie rzeczy tylko w NBA! Jeszcze kilkanaście dni temu robiliśmy sobie żarty z zespołu Chicago, który momentami przypominał średniej klasy zespół z PLK a dziś Bulls z seria 5   z rzędu i do tego kilka godzin temu odprawili z kwitkiem samego Antosia i jego faworyzowanych Bucks. Pikanterii całej serii dodaje fakt ze głównym egzekutorem w tej chwili w zespole Bulls jest Mirotic, który powrócił zaledwie dwa tygodnie temu, po tym jak doszedł do siebie po nokaucie z treningu zafundowanym przez Portisa. Nie ma co ukrywać, że ta historia będzie wspominana przez lata. Dziś Panowie, którzy jeszcze przed sezonem sparowali 1 na 1 i nie odbierali od siebie smsów było najlepszymi Bykami na parkiecie. Mirotic 22 punkty, 8 zbiórek, Portis z rekordem kariery 27 punktów, 12 zbiórek.

Dzięki świetnej grze Bulls w czwartej kwarcie to Chicago zepsuło piątkowy wieczór „Greckiemu Świrowi”.

 

New Orleans Pelicans (15-14) 111-117 (OT) Denver Nuggets (15-13)

Kozak meczu: Will Barton 19 punktów, 4 zbiórki, 6 asyst

Ależ ta końcóweczka meczu pomiędzy Pelicans a Nuggets była fajna! Najpierw na 30 sekund przed końcem czwartej kwarty Boogie wbił się pod kosz i pozamiatał Masona Plumlee, dodatkowo uzyskując rzut wolny, dzięki czemu Pelicans wyszli na dwu punktowe prowadzenie. A po chwili to Plumlee wyrwał obręcz przy bezradnym Cousinsie, dobijając rzut zza łuku, dzięki czemu mecz przedłużył mecz o dogrywkę! W dodatkowym czasie gry mieliśmy pojedynek jeden na jednego pomiędzy Anthony Davisem a Bartonem, i to właśnie ten drugi po raz kolejny został bohaterem Nuggets, zdobywając 11 pkt w dogrywce.

Tym samym Nuggets pokonują Pelikany w wysokich górach Colorado! Obok Bartona wyróżnić należy Harrisa, który uzbierał 21 punktów, ale najważniejszym wydarzeniem był powrót do składu Jokicia, który dziś z ławki wykręcił solidne double-double, 13 punktów, 11 zbiorek, i jak to stwierdził po meczu Cousins, gracz przeciwnej drużyny, „dobrze było widzieć tego dzieciaka na parkiecie”. 

 

San Antonio Spurs (19-9) 109-124 Houston Rockets (22-4)

Kozaki meczu: Chris Paul 28 punktów, 8 asyst, 7 przechwytów; James Harden 28 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst

Choć każdy z nas liczył dziś na wielkie emocje związane ze starciem Rockets przeciwko Spurs, to z przykrością trzeba przyznać ze emocje zakończyły się już po pierwszej kwarcie. Nie ma o czym mówić m, CP3 jest w tej chwili najlepszym rozgrywającym tej ligi. W odróżnieniu od Westbrooka, Simmonsa, bądź innych nie wykręca może triple-double, ale jego pewność siebie zarówno w ataku jak i w obronie, plus mądrość w rozgrywaniu i dyrygowaniu innymi wbija w podłogę. Nie ukrywam ze wciąż nie widzę w Rockets mistrzów NBA, ale z szacunkiem doceniam jak szybko po przyjściu Paula potrafili stworzyć tę ofensywną machinę. CP3 dziś z piękną linijką 28 pkt, 8 asyst, 7 przechwytów oraz z 3 zbiórkami przejął spotkanie przeciwko Spurs i na wielkim luzie poprowadził Rockets do zaskakującego łatwego zwycięstwa przeciwko drużynie Popovicha. Jak zawsze w tym sezonie dzieła zniszczenia dokonał nie również Harden (28 pkt) i Capela (18 pkt), którzy w każdym meczu wykręcają podobne cyferki.

Na dziś radość z powrotu Leonarda do składu Spurs miesza się ze smutkiem związaną z kolejną porażką zespołu. Na pocieszenie: Kawhi wygląda bardzo solidnie i tylko kwestią czasu jest, kiedy zespół Popovicha odpali na dobre.