Hej, hej, tu Buzzer NBA! Wiggins, Towns i Butler z 78 punktami prowadzą do zwycięstwa nad Suns

Miami Heat (10-9) 100-93 Chicago Bulls (4-14)

Kozak of the game: Goran Dragić 24 punkty (14 w 4Q) na 63% FG%

Hassan Whiteside gra tak, jakby mu się nie chciało, żadnej siły, żadnego zaangażowania typowego dla bestii podkoszowej, nawet alley-oopa nie wykorzystał. Heat dostosowali się do poziomu Chicago. Festiwal strat, pudeł, bezmyślnych akcji. Jeden wielki chaos, jak na podwórku, kiedy gruby ma szansę zaliczyć asystę dnia, ale woli kawałek pizzy. Panie i panowie, oto najgorsza kwarta sezonu: 7-13. Chicago: 4/24 (16%), Miami: 2/19 (10,5%). Miami z najgorszą kwartą w swojej historii. Po dramacie przyszedł czas na „zero defense”, czyli „threes gonna threes”. Ellington i Dragić vs. Holiday i Valentine. Później James Johnson trochę przyburaczył po faulu na Zipserze. W Chicago podobał mi się dzisiaj Jerian Grant: nie bał się wejść pod kosz i wymusić akcje 2+1. Miami trzymało na dystans w czwartej kwarcie Chicago najpierw Jamesem Johnosem, a potem Goranem Dragiciem, Wayne Ellington z włączonym trybem corner specialist.

Ciekawostka meczu: Miami rzuciło w tym miesiącu 153 trójki, w każdym spotkaniu będąc +10, co było przed tym meczem 4 wynikiem w historii organizacji (w marcu 2017 zaaplikowali ich 174). Dzisiaj rzucili ich 13, więc wskoczyli tym samym na drugie miejsce. Jak widać rekord jest w zasięgu ręki.

 

Phoenix Suns (7-14) 108-119 Minnesota Timberwolves (12-8)

Kozak of the game: Jimmy Butler 25 punktów, 4 zbiórki, 5 asyst, 3 przechwyty

W Minnesocie „Leśne Wilki” przystępowały do rywalizacji z Phoenix bez kontuzjowanego Jeffa Teague, swojego głównego dyrygenta, który zmaga się z kontuzją Achillesa. W ostatnim meczu przeciwko Heat brak byłego All-Star powodował spory chaos w ataku. Wolves potrzebują stabilnej ofensywy, ponieważ  w obronie znajdują się w ogonie ligi a większość zespołów regularnie wrzuca im powyżej stówki. Głośno na ten temat wypowiadał się przed meczem Jimmy Butler, twierdząc że brak zaangażowania w obronie przekroczył poziom absurdu i czas, aby cały zespół uświadomił sobie, ze gorzej być nie może. 

To właśnie Butler na początku tego meczu wyglądał tak, jakby sam w pojedynkę mógł ograć całą pierwszą piątkę „Słońc”. Zarówno w ataku i w obronie wyglądał na tle reszty zawodników jak starszy kolega, który dziś na podwórku postanowił zagrać z najmłodszą młodzieżą w dzielnicy. Pierwsza piątka Suns osłabiona brakiem super strzelca Bookera nie mogła znaleźć wspólnego języka w początkowym stadium spotkania. Niewidoczny Warren oraz zagubiony Jackson pozwolili odjechać na kilkanaście punktów Wolves. Dopiero wejście smoka rezerwowego Mike’a Jamesa rozkręciło ten mecz! James, który na uczelni potrafił poszaleć w ataku, szybko to potwierdził na parkiecie. To głównie dzięki jego dyspozycji Suns wrócili do gry i nawet wyszli na prowadzenie w końcówce pierwszej  połowy. Anonimowy James z pewnością na wielu z nas robił dziś wrażenie, momentami wyglądając jak największa gwiazda drużyny z Phoenix. Mimo jego rekordu kariery – 26 punktów, Wolves głównie dzięki świetnej grze Butlera (25 punktów) oraz Townsa (32 punkty), odjechali w trzeciej kwarcie, głownie z tego samego powodu, co na początku spotkania, czyli totalnie zagubionej pierwszej piątki Suns. Tym samym zgasili słońce zespołowi z Arizony.

 

Brooklyn Nets (7-12) 98-88 Memphis Grizzlies (7-12)

Kozak of the game: DeMarre Carroll 24 punkty, 6 zbiórek

Memphis kontrolowało przebieg spotkania, aż do momentu, gdy kontuzję odniósł Randae Hollis-Jefferson, skręcając kostkę. Silny skrzydłowy był dotychczas bardzo ważnym komponentem w rotacji Nets, podobnie jak D’Angelo Russell, Jeremy Lin, Allen Crabbe, dlatego może być niemałym zaskoczeniem, że jego zmiennik Trevor Booker dał aż tak dobrą zmianę (16 punktów, 11 zbiórek, 4 asysty). W trzeciej kwarcie Nets odjechali 32-18, głównie za sprawą trójek Spencera Dinwiddie’ego, Carrolla i Tylera Zellera (druga trójka w karierze!). David Fizdale podjął też kontrowersyjną decyzję. Na ostatnie 15 minut spotkania nie wpuścił Marca Gasola, który nie krył po meczu frustracji. Hiszpański temperament dał o sobie znać: „At the end of the day… I hate not playing. That’s what I value most. I’m not on the floor, it means I’m not valued. I’m sure they wouldn’t do it to Mike Conley”. Marc Gasol rzucił do tego czasu 18 punktów i miał 5 asyst, a gdy schodził z parkietu, Grizzlies przegrywali 17 punktami. Memphis kontynuują najdłuższą serię porażek (8) od 2009 roku, kiedy to Gasol zaczynał swój pierwszy rok w trykocie Grizzlies.