Hej, hej, tu Buzzer NBA! Wykolejony Beasley pozamiatał Celtami. Cavs ledwie ciut lepsi od Byków

Chicago Bulls (10-21) 112-115 Cleveland Cavaliers (24-9)

Kozak meczu: LeBron James 34 punkty, 6 zbiórek, 9 asyst, 3 przechwyty

Niby z jednej strony zakończyła się piękna seria zawodnika bez porażki w NBA, niby to Chicago Bulls skończyli swoją cudownie nieprawdopodobną serię 7 zwycięstw pod rząd, natomiast trudno po tym meczu uznać, by dali je sobie łatwo odebrać. W tym meczu nawet trudno było szukać wielkich różnic dzielących oba zespoły.  Umówmy się – przesunięcie Jae Crowdera za JR Smitha na pozycję SG i wstawienie Channinga Frye’a na PF w tym przypadku nie mogło zrobić istotnej różnicy.

Cavaliers zaczęli od całkiem mocnego uderzenia, po którym Chicago zaraz nawiązało kontakt i tak właściwie przebiegało spotkanie. 10 punktowe prowadzenie w czwartej kwarcie, głównie dzięki euro-stepowi Dwyane’a Wade’a i jego przechwytowi, pozwalającemu na trójkę Kyle’owi Korverowi, a potem szybciutka odpowiedź Bullsów za sprawą Miroticia i Robina Lopeza. LeBron miał jedną bolesną stratę przy stanie 90-91, kiedy to piłka zaplątała mu się pod nogami, co bezwzględnie wykorzystał Justin Holiday. Natomiast Wade, no on miał w tym meczu nieprawdopodobny przegląd pola, ten, który wszyscy kochali i doceniali z jeszcze jego lat spędzonych w Miami. A to zagranie do Thompsona w pomalowanym, a to odegranie na obwód do Jamesa.

 

Chwalony ostatnimi czasy Jose Calderon będzie chwalony dalej, nawet jeżeli na horyzoncie widać już Isaiaha Thomasa, kroczącego po swoje. Hiszpan znakomicie wywiązuje się ze swojej roli, jest przede wszystkim niesamowicie inteligentny, szybko podejmuje decyzje, potrafi zagrać alley-oopa, zasłonić piłkę i odegrać do Korvera wychodzącego na trójkę – dzisiaj wszystko to pokazał. A James, jak to James. Święta blisko, to i prezentów moc:

W Chicago natomiast Denzel Valentine wziął chyba tabsy od Kelly’ego Olynyka. Chociaż po statystykach może tego nie być widać, to odwalał dla zespołu kawał dobrej, mrówczej roboty, do pewnego momentu trafiając 4/4 zza łuku.

Podobnie Khris Dunn – którego historię opiszemy niedługo w reportażu – z wielkim jak na niego double-dobule 10 punktów i 14 asyst. Dzisiaj Nikola i Portis nie będą na ustach, raczej Lauri Markkanen. Fin przyćmiony nieco przez kolegów w ostatnich spotkaniach wreszcie mógł poszaleć na – umówmy się – nienajlepszej defensywie Cavaliers. Wpadło parę dunków, kilka layupów, jedna jedyna trójka w samej końcówce spotkania i 11/17, co dało 25 punktów.

Kyle Korver jest często mocno niedoceniany, a to błąd. Od jego dyspozycji bardoz wiele zależy, a na pewno zależeć będzie w play-offach. Jeżeli on nie trafia zbyt dużej ilości rzutów, automatycznie staje się jasnym, że jeśli Cavs chcą wygrać, muszą ten jego dorobek punktowy rozparcelować gdzieś indziej. Często wtedy LeBron włącza szósty bieg, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Dzisiaj KK zagrał bardzo dobrze. W kluczowym momencie spotkania przy stanie 96-96 zagrał akcję 4-punktową, a mecz skończył z 15 punktami (4/6 za trzy).

Końcówka mecz była fascynująca. Kiedy wydawało się, że Cavaliers złapali istotną przewagę, Bulls zaczynali gonić. LeBron znowu dał o sobie znać, jako o najlepszych clutch pointerze, kończąc bardzo trudny layup pod blokującym Markkanenem lub fade-awaya. Co ciekawe Chicago miało szansę na doprowadzenie do dogrywki, swoich sił próbował Khris Dunn, ale wyszło cwaniactwo Dwyane’a Wade’a, który znakomicie zablokował rzut. Był jeszcze czas na ponowienie próby po wyrzucie z linii bocznej, natomiast tym razem Jae Crowder znakomicie bronił na Denzelu Valentinie.

 

Toronto Raptors (22-8) 114-109 Philadelphia 76ers (14-17)

Kozak meczu: DeMar DeRozan 45 punktów, 5 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty, 1 blok (rekord kariery)

Philadelphia jest solidnym zespołem natomiast trzeba rzeczywiście wziąć pod uwagę jeden, często pomijany fakt: w przypadku mniejszych lub większych kontuzji ich płynność będzie kapryśna, bo raz, że mają przeciętnego trenera, dwa, że jeszcze ich zrozumienie na parkiecie przy różnych wariantach ustawienia będzie doprowadzać do wielu strat. Dzisiaj oglądaliśmy właśnie taką Pihllę, której nikt talentu odmówić nie może przy braku JJ Redicka i Joela Embiida, wręcz przeciwnie, zachwyca się pojedynczymi wejściami Simmonsa, blokami oraz podaniami Saricia do Baylessa czy Holmesa, które łoją aż miło Toronto Raptors, by po chwili oglądać jej drugą twarz ze stratami i topniejącą w oczach przewagą. DeMar DeRozan rozegrał wielki mecz, natomiast jak wczoraj pokazał przypadek Jamesa Hardena, nawet 51 punktów zawodnika może nie wystarczyć na zwycięstwo. Natomiast trzeba oddać DeRozanowi, co jego. Jego spotyka się z ostrą krytyką z wielu często uzasadnionych powodów: że jest maszyną do zdobywania punktów, ale często musi oddać dużo rzutów, poprawia się z roku na rok, ale wykonuje nieefetywne rzuty. Jest graczem sezonowym, ale nie nadaje się na play-offy. Dzisiaj dinozaur ewoluował w nową postać – skutecznie rzucającego za trzy. 6 skutecznych prób przy 9 próbach to naprawdę bardzo dobry wynik, przy czym 4 ładując w pierwszej kwarcie. W moim przekonaniu to był najlepszy występ DeRozana w trykocie Raptos.

 Na 9 minut przed końcem trzeciej kwarty popularne Gwiazdki prowadziły 22 punktami, by po 4 minutach zostało ich 10, by po kolejnych 3 był już remis. Dokładnie, dobrze widzicie – Raptors odrobili/Philly sfrajerzyła 22 punkty w 8 minut. Dokładniej to rezerwy 6ers dostały tak solidny łomot, że ten dzwon z logo dzisiejszego Philly gdyby zaczął dzwonić, to chyba pękłoby mu serce. Jeśli miałbyś kogoś wskazać, że jest natychmiast do odstrzału, to bez wątpienia wskazałbym na dwóch grajków: Jerryd Bayless i Timothe Luwawu-Cabarrot.

 

Boston Celtics (26-9) 93-102 New York Knicks (17-14)

Kozak meczu: Michael Beasley 32 punkty

Ogólnie rzecz ujmując to w Nowym Jorku dzieją się rzeczy absolutnie niepojęte. Wiadomym, że każda organizacja potrzebuje kozaka, na którym opiera swoją przyszłość. Wiadomym, że Kristaps Porzingis w pierwszych dziesięciu meczach zachwycał niemożliwie zdobywają 300 punktów, co było najlepszym wynikiem Knicksa w historii organizacji. Potem przyszły problemy z kontuzjami i Łotysz nie może wejść w rytm, bo ciągle coś mu przeszkadza. Dzisiaj wcale nie było inaczej. 0-11, 1 punkt, problemy z faulami, 5 punktów, 1 asysta, 0 przechwytów, 0 bloków w 23 minuty. Boston odjeżdżający na kilka punktów w trzeciej kwarcie. Czy w ogóle dałoby się normalnie coś takiego odwrócić? Normalnie nie, ale czy Michael Beasley jest normalny? No właśnie. Otóż ten totalnie nieobliczalny gościu, zrobił coś totalnie zwariowanego – rzucił 32 punkty w 24 minuty, a przy tym zebrał 10 piłek. Trochę zakłamałem rzeczywistość, bo nie dodałem, że ostatnie 28 punktów zrobił w 15 minut…

Wariat się normalnie zagotował od tego zwycięstwa. Szaleństwo i chapeau bas:

To wszystko na defensywie Bostonu, a nie jakiejś tam Philadelphii. Natomiast Frank Ntilikina, Ntilikina Frank. Chłopak łapy ma jak ośmior-nica. Tak dobrze wygrzebywać piłkę przy kozłującym Kyriem potrafią jedynie nieliczni. Ntilikina się do nich zalicza.

Boston dysponuje dobrą defensywą, a naprawdę dobrą, jeśli weźmiemy średnią wieku. Problemem zaczyna jednak być coraz większa trudność w zdobywaniu punktów. Ci, co tak bardzo optowali za tym, że Hayward jest niepotrzebny bo jest Jaylen Brown, powinni jeszcze raz przeanalizować ten ruch. Młodzi, napaleni i rwący się do gry, potrafią robić rzeczy momentami wręcz niemożliwie zaskakujące, natomiast każdy stary wyjadacz doskonale wie, że gdy jest się na górze, zaraz będzie się w dole. Dobrego zawodnika poznaje się po tym, jak szybko potrafi z powrotem wdrapać się na szczyt. Młody ma z tym zdecydowanie większe problemy niż doświadczony, dobry zawodnik. Boston znajduje się kryzysowym momencie, Brad Stevens czuje to bardzo dobrze. Zbyt dużo szczęśliwych okoliczności się na to wszystko złożyło, by mogło trwać wiecznie.

Kyrie uważa, że po drugiej porażce z rzędu, co się przydarzyło Celtom po raz drugi w sezonie, nie ma powodów do paniki. „Wiem, że wszyscy chętnie wzniecają alarm, ale w naszym przypadku nie ma to żadnego sensu”. Zgadzam się. Porażki pod rząd nie są niczym złym, to po prostu cyferki pobudzają wyobraźnię i skłaniają do przesady. Natomiast znacznie groźniejsze są usypiające symptomy. Przez to, że Boston nie zalicza żadnej serii, to ciuła te porażki rozłożone w czasie. Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale drużyna Brada Stevensa od pierwszej porażki z Miami Heat przerywającej ich znakomitą serię jest w tej chwili 10-7. To już jest znacznie bardziej niepokojące.

 

Memphis Grizzlies (9-23) 95-97 Phoenix Suns (12-22)

Kozak meczu: TJ Warren 27 punktów, 5 zbiórek

Bardzo głośno robi się ostatnio o powrocie do wielkiej formy Tyreke’a Evansa. Pod nieobecność kontuzjowanego Mike Conleya to właśnie Evans przy Gasolu wyrósł na gwiazdę zespołu. Przez wielu już skreślony ze względu na liczne kontuzje w poprzednich latach pokazuje, że zawsze trzeba wierzyć i walczyć o powrót do zdrowia. Naprawdę widok jego dobrej gry w ostatnich tygodniach daje nam wszystkim wiele radości. To właśnie Tyreke miał dzisiaj wielką okazję, aby dominować w Internecie swoim buzzer-beaterem przeciwko Suns, ale mimo próby w ostatniej sekundzie ostatecznie nie trafił, dzieki czemu zwycięstwo zostaje w Arizonie. Bohaterem Phoenix duet Monroe-Daniels. Ten pierwszy na około 20 sekund przed końcem przechwycił bezpańską piłkę w ataku, po czym asystował na obwód, gdzie zwycięskie punkty zdobył rezerwowy Daniels.

Pozytywna wiadomość dla Suns to taka, że Devin Booker bardzo szybko wraca do zdrowia i jest szansa zobaczymy go już całkiem niedługo. Pod jego nieobecność najlepszym dzis strzelcem Suns okazał się T.J Warren.

 

San Antonio Spurs (23-10) 89-100 Utah Jazz (14-18)

Kozak meczu: Rodney Hood 29 punktów

Odkąd Kawhi Leonard powrócił do składu Spurs, bilans zespołu wynosi 3-3. Absolutnie nie jest to powód do zmartwień, ale uczciwie trzeba przyznać, że wielu z nas liczyło na dużo efektowniejszy powrót jednego z najlepszych graczy ostatnich lat. Kawhi wciąż z limitem czasowym na parkiecie, dziś lekko ponad 20 minut, podczas których uzbierał 10 punktów. Lider Spurs wyglada dobrze po obu stronach parkietu, natomiast może lekko martwić  gra pozostałych zawodników, którzy może po prostu potrzebują trochę więcej czasu, aby ponownie zgrać się w ataku na poziomie drużyny z aspiracjami mistrzowskimi. Przeciwko Jazz to głównie ofensywa zawodziła od początku do końca. Praktycznie całe spotkanie Spurs gonili wynik, aby na około 7 minut przed końcem zniwelować stratę do zaledwie 2 pkt, po czym nastąpił decydujący run Jazz 2-13, na co nikt ze Spurs nie zareagował. Nie ma co ukrywać, że kiedy Aldridge gra na poziomie około 35% z gry, to Spurs wtedy nie wygrywają. Po stronie Jazz, którzy większość tego sezonu muszą sobie radzić bez Goberta, a dziś dodatkowo bez kosmicznego debiutanta Mitchella, posiadają wiele strzelb w arsenale, między innymi Rodney Hooda.

Dobry mecz również ze strony Rubio (11 punktów, 11 zbiórek, 7 asyst), chociaż można przyczepić się do jego skuteczności (29%).