Cykl: „Z górnych trybun” vol. 2
Ciężko… ciężko zabrać się do opisania tego, czego człowiek oczekuje po Konferencji Zachodniej w nadchodzącym sezonie. Mogłem po prostu opisać jak statystycznie patrząc będzie wyglądał sezon tj. GSW, Rockets i… luka, za którą tłoczą się drużyny, które spokojnie walczyłyby o prymat na Wschodzie.
Mogłem opisać, że coś może się zmienić. Że liczę, że w nadmiarze All-Starów w liderach konferencji nie wszystko pójdzie tak jak powinno, a zza ich pleców zaatakują drużyny jakże ciekawe, przepełnione talentem, ale nie w takim stopniu jak ta wielka dwójka. Mogłem też opisać, jakbym sobie życzył, żeby rywalizacja na Zachodzie wyglądała…
Mogłem… każdy może to opisać. Ja jednak zapraszam na „smaczki” Konferencji Zachodniej, które powinny przykuć uwagę kibiców w nadchodzącym sezonie.
Przez ostatnie lata, Playoffs Konferencji Zachodniej miały stałego gracza, doskonale poukładaną drużynę, regularnie walczącą o Top 4 konferencji. Tylko co zostało z San Antonio Spurs XXI wieku?? Popovich… i nowe Big3 czyli Aldridge, Gay i DeRozan.
Teoretycznie wszystko ok; mamy 3 zawodników, którzy są w stanie przejąć ciężar zdobywania punktów i wygrywać mecze. Ale mam jedną wątpliwość. Kto im poda. Organizacja pokłada spore nadzieje w Dejounte Murrayu.
22-letni rozgrywający będzie miał szansę udowodnić swoją wartość wskutek wakatu na pozycji rozgrywającego. Patty Mills wyrobił już sobie renomę na parkietach NBA, aczkolwiek wybitnym rozgrywającym to on nie jest. Murray wybrany został do drugiej piątki najlepszych obrońców poprzedniego sezonu i był najmłodszym zawodnikiem w tym gronie.
Pop potrafił kreować zawodników. Potrafi tworzyć solidnych graczy z zawodników drugiego albo trzeciego szeregu, a z zawodników solidnych gwiazdy. Jeżeli zawodnik udźwignie ten ciężar, to otwiera się przed nim świetlana przyszłość, potwierdzona metką Made by Popovich.
Spurs zawsze cechowała stabilizacja. Stabilizacją, która przed tym sezonem została mocno zachwiana. Z jednej strony przez zagadkowy sposób wytransferowania Leonarda, nie podpisanie Parkera (decyzja zawodnika, niezadowolonego z zaproponowanej roli w drużynie) czy zakończenie kariery przez Manu Ginobilego.
Dodatkowo stracili więcej niż solidnych Kyla Andersona i Dannyego Greena. Może się wydawać, że Spurs więcej stracili niż zyskali i ruchy na ławce tej drużyny mogą budzić konsternację wśród sympatyków „Ostróg”.
Co tam się dzieje… czy Pan Trener stracił swoje magiczne właściwości?? A może po prostu pewien etap w historii San Antonio dobiega końca. Ciężko jest mi to zaakceptować. Od czasów Robinsona, Duncana… Popovich zawsze był gwarantem jakości. Historia kłótni, jak się wydawało jednego z najbardziej poukładanych i wyważonych zawodników jakim był Kawhi Leonard, a najbardziej stonowaną i ustabilizowaną organizacją, zostanie zapewne wyjaśniona w nieuniknionych biografiach zawodnika lub Popovicha.
Dla mnie forma i dyspozycja Spurs jest jedną z większych niewiadomych nadchodzącego sezonu. Będę mocno śledził pre-seasson i wyczekiwał na pierwsze mecze sezonu. Jeżeli nic nie osiągną, może to być ostatni sezon w takim składzie i być może początek ewolucji Spurs. Swoją drogą ciekawe czy NBA jak i same San Antonio, są gotowe na objęcie posady head coacha przez Becky Hammon…
Drugim zespołem, który przykuje moja uwagę i któremu z całego serca będę kibicował w nadchodzącej odsłonie NBA będzie Phoenix Suns.
System gry Słońc w najbliższych rozgrywkach powinien opierać się na trójce bardzo młodych i bardzo utalentowanych zawodników. Organizacja jasno zadeklarowała, że jej przyszłość budowana będzie wokół Devina Bookera (szok – dopiero 13 pick Draftu w 2015 roku).
Wspierać jego poczynania ma jedynka tegorocznego draftu, czyli DeAndre Ayton. Dołóżmy do tego Josha Jacksona (absolwent Kansas; 4 pick z 2017 roku) oraz 4 wybór z 2016 czyli Dragan Bender… wymieszajmy, wrzućmy trochę rutyny i solidną porcję doświadczenia z ławki i niech ciasto rośnie…
Drużyny oparte wyłącznie na młodych wilkach rzadko odnoszą spektakularne sukcesy, ale w przypadku Phoenix udało się zbudować naprawdę solidną grupę weteranów. Przejęto olbrzymi kontrakt, ale i umiejętności strzeleckie Ryana Andersona; zakontraktowano wybitnego strzelca i powszechnienie szanowanego w szatni Trevora Arizę.
Solidnymi rezerwowymi z ławki są zarówno Isaiah Canaan na „jedynce”, a pod koszem swoją wartość udowadnia cały czas Tyson Chandler. W mojej ocenie Phoenix mają wszystko, żeby wejść do PO, a już na pewno żeby zdobyć rzesze fanów, śledzących ich poczynania w kolejnych latach.
O ile o wartości Bookera dowiedzieli się już wszyscy, to nadchodzą teraz miesiące prawdy dla Aytona i całej organizacji. Różnie to bywało z wysokimi numerami draftu. Niektórym brakowało zdrowia, innym charakteru. Nie każda „jedynka” jest gwarantem sukcesu, a już na pewno nie w pierwszym sezonie na parkietach NBA. Niemniej jednak jest to dla wielu obserwatorów magnes przykuwający uwagę i sprawiający, że kibice z Arizony mogą z nadzieją patrzeć w przyszłość.
Skłamałbym mówiąc, że to są jedyne zespoły, które przykuwać będą moją uwagę. Nastawiłem się jednak na artykuły, a nie felietony i na ten moment to koniec. Zasygnalizuję tylko, że w kolejnej odsłonie mojego subiektywnego spojrzenia na Zachód, powróżę przyszłość Dallas z najlepszym (moim zdaniem) zawodnikiem tegorocznego draftu, czyli Luką Donciciem oraz Los Angeles, w którym tron objął Król James.
Z pozdrowieniami,
Piotr Korzepski