Wychowywanie się z dwoma starszymi braćmi, Janisem i Martinsem, będąc przy tym typem introwertyka nie mogło należeć do najłatwiejszych. Nazywali go „pastarītis”, co w slangu łotewskim oznacza „najmłodsze dziecko w rodzinie”, ale w ich ustach znaczyło coś zupełnie innego, coś, na co Kristaps użył słowa „aloof” (powściągliwy, z dystansem, chociaż uwzględniając polski kontekst kulturowy powiedzielibyśmy raczej „dziwak”). Gdy coś schrzanił, wołali: „Yo, pastarītis!”. Pozwalali sobie na takie zachowanie, bo Kristaps żył we własnej rzeczywistości, niewiele rzeczy go interesowało, właściwie wszystko było dla niego proste, bo miał jasno określony cel w życiu: zajmować się koszykówką.
W wieku 10 lat założył się ze swoim bratem, kto pierwszy obetnie włosy. Ot, takie tam dziecięce zakłady. I wtedy zobaczył Iversona i Melo grających w NBA. Zapragnął mieć takie same warkoczyki zaczesane do tyłu, co oni (cornrows). Poszedł do fryzjera, zrobił wymyślną fryzurę i przez rok nie wychodził do szkoły, dopóki nie skręcił ich perfekcyjnie. Ale raz rozpuścił włosy. „I should have not gone to school with the cornrows out”. Jego brat mu do dzisiaj wypomina: „How can you be confident? You look like s***!”. Kristaps wtedy odpowiada: „I’m confident because I’m pastarītis”.
Zanim Kristaps zaczął stawiać swoje pierwsze koszykarskie kroki, Janis miał już za sobą parę sezonów w Europie, a w offseason lubił wracać do rodzinnego miasta Liepaja, gdzie uczył Kristapsa rzemiosła, dając mu solidny wycisk. Jego bracia już na tak wczesnym etapie wypracowali u niego odpowiednie mechanizmy, zmusili do ciężkiej pracy.
Miłość do koszykówki zaprowadziła go w wieku 15 lat do CB Sevilla. Będąc zżyty z rodziną, z dala od rodzinnego kraju, bez znajomości hiszpańskiego, coraz mocniej zamykał się w sobie, myślami wracając na Łotwę. Ten okres w życiu wspomina bardzo źle, do dzisiaj nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytanie zadane mu przez tamtejszego trenera, Carlosa Romero: „What’s wrong with you?”.
Powroty do domu, święta, znajome twarze, głosy. Mama, tata, bracia. Znajomy proszek do prania i nim pachnące ubrania. Wszystko to, z czym miał styczność, wszystko to, co wpłynęło na jego osobowość było na Łotwie. Hiszpania wydawała się odległym bytem, nieracjonalnym, tak bardzo wstrętnym, że poważnie zastanawiał się, czy raz na zawsze nie zostawić za sobą Sevilli. Walizka czekała spakowana. Ważyła się jego przyszłość, gdy ponownie rozpoczął treningi. Wtedy doszedł do wniosku, że to przecież koszykówce zawdzięcza sukces. Musi przestać zajmować się tym, co dookoła. Zbiegło się to z decyzją lekarzy o przepisaniu Kristapsowi witamin. Z tygodnia na tydzień zaczął czuć się lepiej, przestał być ospały, normalnie wstawał, nabierał ochoty na treningi. Za dolegliwości odpowiadała anemia. Choroba zasiała spustoszenie. Przy wzroście 2,03 ważył zaledwie 71 kilogramów! Przybranie 14 kilogramów pod koniec sezonu wydaje się być kroplą w morzu potrzeb dla takiego giganta, ale Porzingis czuł się dobrze i silny. Uporanie się z anemią było dla niego momentem przełomowym. Wreszcie podczas treningu przestał myśleć o spaniu.
A teraz gra dla New York Knicks. Na początku potrzebował wsparcia rodziny, co dla młodych graczy to raczej norma, niż odstępstwo, chociaż tutaj jeszcze dochodził element wybuczenia przez kibiców Knicks, którzy nie tego spodziewali się po Philu Jacksonie… Jednak w przypadku Porzingisa ten element był fundamentalny, podkreślany wielokrotnie nie dlatego, że przykro było mu patrzeć na takie przywitanie, ale dlatego, że naprawdę tego potrzebował i nie chciał powtórki z Sevilli. Wtedy był (i teraz też jest) 24 godziny na dobę w kontakcie ze swoimi starszymi braćmi, którzy rozmawiali z nim, wspierali go, dawali rady. Ta relacja to nie zwykłe, proste zależności rodzinne, to ekstremalnie ważny komponent w formowaniu Kristapsa jako gracza wielkoformatowego: „Especially my brothers; they’re my best friends. They always help me whenever I’m down. Whenever I get too high they’re there to calm me down. Without my family around, it would be much more difficult”. Kristaps żyje chwilą, podczas gdy Janis wybiega dalej w przyszłość i zajmuje się sprawami, o których jego młodszy brat by w życiu nie pomyślał, czym zapewnia mu komfort psychiczny i pozwala na zajmowanie się tylko i wyłącznie koszykówką. Taki troskliwy menedżer, który nie mówi ci tego, co chcesz usłyszeć, ale co na pewno powinieneś zrobić, jeśli chcesz na tym dobrze wyjść. Ponieważ Kristaps ma wielki respekt, postępuje zgodnie z jego wytycznymi. „Janis was always thinking 10 steps ahead,” Kristaps says. At that moment, I was like, 'Why do you make me do all this stuff?’ But that just showed me how much they were preparing me for what’s coming. I had no idea. Now it makes sense.”
W pierwszym sezonie zagrał wiele znakomitych spotkań, za szczególny moment uznając ten, gdy na 0,6 sekundy rzucił buzzer-beatera przeciwko Charlotte, ale zabrakło mu do szczęścia 0,1 sekundy.
Sędziowie po analizach słusznie uznali, że zrobił to odrobinę za późno. Dla Kristapsa nie miało to jednak w ogóle znaczenia. Zdał sobie sprawę, że potrafi trafiać najbardziej emocjonujące rzuty, te z pogranicza slow motion „jawy i snu”, te, które decydują, czy będziesz zwykłym graczem, czy jednym z najlepszych na świecie. Poznanie Davida Villi, Andrei Pirlo czy Dirka Nowitzkiego nie mogło się równać z Kobe’em, który podszedł do Kristapsa po jednym z meczów i powiedział: „You have a bright future ahead of you”. Wyobraźcie sobie, że słyszycie takie słowo od kogoś, kto był waszym idolem z dzieciństwa. Duma to mało powiedziane. Rozpierająca duma też nie odda wszystkich uczuć. Raczej podniecająca ekscytacja, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych, a wszystko co najlepsze jeszcze przed tobą. I w takiej sytuacji znowu dała znać jego powściągliwa natura. Nie popadł w samouwielbienie, a przecież mógł. Wyznaczył sobie prosty cel, zarazem będący znakomitym motto: „Keep it simple, like you always have”.
Kristaps jest graczem na lata, już w tym wieku w pełni uformowanym, a nawet nie osiągnął najwyższego potencjału! Prime dopiero przed nim. Tacy koszykarze zdarzają się niezwykle rzadko i jedynym, który mu obecnie dorównuje jest również ewenement na skalę światową, Giannis Antetokounmpo. Pomyślcie, że głównym problemem Kristapsa jest rozważenie, czy lepiej sprawdzi się jako silny skrzydłowy, czy może najszybszy w historii center? Osobiście zdecydowanie woli ten pierwszy wariant, bo nie najlepiej czuje się w traceniu energii na przepychanki, chociaż w jego przypadku istotnym argumentem jest również fakt, że 4-ka daje mu mniejszą szansę na odniesienie kontuzji. Oczywiście to nie znaczy, że nie brakuje mu słabych punktów (nie jest kreatorem, a powinien jako gracz franchise’owy, łapie dużo fauli, wciąż słabo radzi jako jako playmaker). Jakkolwiek potoczy się dalej historia Kristapsa Porzingisa, jedno jest pewne: jednorożce istnieją.