Melodia z Salt Lake City, ucichnie czy ogłuszy?

Polska nie posiada zbyt dużego grona fanów Utah Jazz i nikogo nie powinno to dziwić. Podczas finałów z 1998 roku praktycznie każdy trzymał kciuki za ich legendarnych przeciwników – Chicago Bulls. Byki z Michaelem Jordanem na czele były wtedy na ustach wszystkich fanów koszykówki. W tych okolicznościach Jazz nie mogło cieszyć się dużym zainteresowaniem.

Duet Stockton/Malone nie był od porywania tłumów widowiskowymi akcjami, ale od grania skutecznej pozycyjnej koszykówki. Średnia akcja Jazz trwała wtedy ponad 20 sekund, co nie było zbyt przyjemne dla oka widza. Specyfika lat 90. Nikogo z oglądających jednak nie obchodziło, że jest to skuteczne. Niewiele osób również pamięta, jak blisko mistrzostwa wtedy znaleźli się Jazzmani. Nie udało się. Przeklęty Jordan był za dobry…

Pomimo porażki klub wciąż nosi na sobie spuściznę legendarnego duetu i żyje nadzieją, że złote czasy jeszcze powrócą. Regularne występy w fazie Playoffs nie zaspokajały apetytów fanów w ostatnich latach. Jazz borykali się również z problemem braku gwiazd w drużynie, co mocno wpływało na ich medialność. W zeszłym roku utracili Gordona Haywarda, co zabolało podwójnie. Gdy wszyscy już zwątpili, scenariusz ubiegłego sezonu pozwolił kibicom rozpalić w sobie promyczek nadziei na lepsze jutro. Zagrali świetną drugą połowę sezonu, co pozwoliło im zagrać po raz kolejny w Playoffs. W nich wyeliminowali po świetnej serii Oklahomę City Thunder, a następnie byli blisko pokonania Houston Rockets w półfinale konferencji.

Gdyby nie kontuzja Rickiego Rubio to kto wie, jak by to mogło się skończyć. W rozrachunku nie ma co gdybać, tak jak to rapował Łona. Jest tu i teraz. Teraz jest ciężki sezon i jedna wielka niewiadoma na przyszłość. Bilans 22-21 daje 9 miejsce w konferencji i nie jest czymś, w co celuje Jazz. Przed sezonem eksperci umieszczali ich w pierwszej trójce Zachodu. W tym momencie droga tak wysoko jest już praktycznie niemożliwa. Póki co trzeba ratować pierwszą ósemkę. Co się dzieje w Salt Lake City? Dlaczego maszyna, która w drugiej części zeszłego sezonu wygrywała wszystko co się da, zatrzymała się? Czy jest jeszcze jakiś ratunek na ten sezon? Zapraszam do czytania!

Okoliczności na dziś nie pozwalają ogłosić w klubie statusu quo. Mimo iż bilans wskazuje równowagę 22-21, to nic nie jest stałe i pewne. Pierwsza połowa kampanii 2018/2019 przeplatała w sobie wzloty i upadki, dobre i złe okresy, mecze które wywoływały dumę, jak i również spotkania do zapomnienia. Teraz trzeba zacząć traktować wszystko bardzo poważnie, ponieważ konkurencja nie śpi. Ósemka na Zachodzie jest piekielne mocna i wyrównana. W sumie, czy tylko ósemka? Nie, to jest czternastka! Tak spłaszczonej tabeli nie było dawno. Jazzmani muszą liczyć na kryzys jednej z wyżej uplasowanych drużyn, aby móc wskoczyć na ich miejsce. Sami również muszą zacząć wygrywać i to najlepiej seryjnie. Bez kryzysu sąsiada z górnej części tabeli może być jednak bardzo ciężko o wbicie się do ósemki. Jak już wcześniej wspominałem, Jazz byli typowani przez część ekspertów nawet do zajęcia 2 miejsca w konferencji. Sęk w tym, że chyba nikt nie spodziewał się tak wyrównanego sezonu. Szczególnie tak bardzo spłaszczonej tabeli na Zachodzie. Wszystko wywróciło się do góry nogami.

Wyżej niż Jazz znajduje się Los Angeles Lakers, Los Angeles Clippers, Portland Trail Blazzers i Houston Rockets. Każdy z wyżej wymienionych zespołów dysponuje ogromnym potencjałem i paroma zwycięstwami więcej. Nikt nie będzie chciał się potykać i robić miejsca Jazzmanom w Playoffs. Lakers nie powinni spuchnąć, przynajmniej trudno mi w to uwierzyć. LeBron James do tego nie dopuści. James Harden też nie zamierza zwalniać tempa. Brodacz pnie się praktycznie w pojedynkę w górę tabeli. Spadku formy upatrywałbym się bardziej w Clippersach i Blazers.

Drużyna Marcina Gortata przez moment była nawet liderem Zachodu, jednak szybko spadli z piedestału. Brak gwiazd może odbić się mocno i Clippersi mogą nie wytrzymać trudów sezonu w tak dobrej dyspozycji jak do teraz. A Portland? Wielka nie wiadoma. Wszystko zależy od kolegów Lillarda, bo on sam trzyma poziom niezależnie od czasu i miejsca akcji. Można jeszcze wspomnieć o San Antonio Spurs. Greg Popovich potrafi tworzyć coś z niczego i w tym sezonie dobrze mu to wychodzi. Czy jednak dadzą radę grać tak do końca, też jest to trudne do przewidzenia. Miejsce w tabeli mamy już za sobą. Teraz nasuwa się kolejne pytanie. Jak Jazz wypada statystycznie na tle ligi?

Nie ukrywajmy, Quin Snyder nigdy nie był wirtuozem ataku. Należy on do trenerów zaczynających układanie drużyny od obrony. Dzięki temu tempo akcji jest powolne, a ilość zdobywanych punktów na mecz niezbyt duża. Te założenia wpasowują się w starą stylistkę Jazz z lat 90, chociaż musiały zostać zmodyfikowane na potrzebę dzisiejszych realiów koszykarskich. 22 pozycja w PPG nie powinna więc być żadnym zaskoczeniem. Martwiące jest natomiast co innego. Jazzmani to jedna z najlepszych defensyw tamtego sezonu. Teraz są poniżej swojej średniej i tracą o parę punktów więcej co spotkanie. Niestety system obronny nie działa tak jak powinien. Ostatnimi czasy nastąpiła lekka poprawa, jednak jest to wciąż dalekie od ideału. 12 miejsce w asystach i 22 zbiórkach również nie robią wrażenia. Krótko mówiąc, nie ma czym się zachwycać. 46% FG to wciąż ten sam równy poziom, jednak mocny spadek wystąpił w skuteczności trójek i rzutów osobistych.

Najgorzej wypadają rzuty wolne, których skuteczność spadła aż o 5%! Niestety w wielu meczach średnia 72% potrafiła zabierać istotne punkty, które potem decydowały o porażkach. Niespodziewanie w tym aspekcie zawodzą tacy strzelcy jak Joe Ingles lub Ricki Rubio, którzy w zeszłym sezonie w akcjach za jeden punkt byli wręcz bezbłędni. Kolejną zmianą na gorsze jest większa ilość strat. W poprzednich sezonie zaliczali może i tylko o jedną mniej, ale w tym bywają one bardziej bolesne. Straty występują często w kluczowych momentach lub dają uzyskać przeciwnikom znaczną przewagę w krótkim czasie.

Statystycznie rzecz biorąc stan rzeczy nie wygląda dobrze. Każdy jednak wie, że statystyki to nie wszystko. Jak to wygląda w praktyce? Lepiej, niż można było by się tego spodziewać na pierwszy rzut oka. Aczkolwiek pewnych mankamentów nie da się ukryć. Podkreślić trzeba również fakt, że mechanizm drużynowy zaczyna działać coraz lepiej. Z tego powodu większość wymienionych wad pochodzi z początkowej fazy sezonu.

Skoro o wadach mówię, to od wad zacznę. Pierwsze co nasuwa mi się na myśl, to gorsza gra na pick’n’rolu. W zeszłym sezonie akcje grane po zasłonach Goberta na Rubio były zabójczo skuteczne. Teraz działa to gorzej. Jedną z oczywistych przyczyn jest słaba dyspozycja Rickiego Rubio. Gobert nadal utrzymuje swój poziom. Jest w końcu liderem całej ligi w skuteczności rzutów z gry. Wydaje mi się, że Pick wcześniej był grany wyżej i szybciej, co pozwalało na lepsze rozrzucenie akcji i skuteczniejsze wyciągnięcie obrońców pod koszowych z pod trumny. Czemu zaprzestano grania w tym stylu i tempie? Nie wiem, ale chciałbym się dowiedzieć. Z tego możemy płynnie przejść do nieszczęsnego Rickigo Rubio.

Końcówka sezonu i czerwcowe Playoffy były najlepszym okresem w karierze Hiszpana. Grał jak zaczarowany, wyglądał jak Jezus, a na parkiecie tworzył cuda. Notował najlepsze notowania skuteczności rzutów z gry. Wychodziła mu nawet obrona, co przyczyniło się do powstrzymania Oklahomy w ćwierćfinale konferencji. Na ten moment Rubio nabawił się drobnej kontuzji i odpoczywa, wspomagając swoich kolegów z ławki. Nie wiem, czy taka przerwa nie będzie dla niego i klubu błogosławieństwem. Gra Hiszpana jest bardzo chimeryczna. Faktem jest to, że od jego dyspozycji zależy układ sił w Jazz. Niestety w tym sezonie zbyt często nie jest ona zbyt dobra, co przekłada się na słabszą grę zespołu. Przynajmniej dorzuca te 6 asyst na mecz, bo inaczej byłby całkowicie niepotrzebny.

Drugim graczem w kiepskiej formie jest Derrick Favours. Jest to gracz, który bardzo długo pracował na swoją pozycję w drużynie. Do Jazz trafił w 2011 roku w wymianie z New Jersey Nets i od tamtej pory walczył o pierwszą piątkę. Gdy w końcu ją wywalczył, nie chce jej oddać. A w tym sezonie powinien, chociażby na koszt Jae Corwdera. Favours jest zdecydowanie za wolny, nawet jako fałszywy center. Ma wyraźny problem ze zbiórką. Co najważniejsze, gra bardzo nierówno i nie jest stałą gwarancją na pozycji numer 4. Jazz zdecydowanie lepiej funkcjonują z wspomnianym wcześniej Jae Crowderem. Wymienieni wyżej zawodnicy głównie hamują grę Jazzmanów. Warto również wspomnieć o problemach w obronie Rubio. Zawodnik ten zawodnik nigdy nie był w obronie nawet ponad przeciętny, ale teraz zakrawa to o kryminał.

Skoro teraz krytykowaliśmy, może teraz czas na pochwalić? Wymienić jakieś plusy? Bardzo istotne jest to, że Gobert stale utrzymuje swoją wysoką formę. Na dodatek jest bestią w defensywie. Nie przez przypadek został wybrany najlepszym obrońcom minionego sezonu. Nie jest idealnym zawodnikiem do krycia potężnych centrów, ale trafiając na kogoś mniejszych gabarytów, to świeć panie nad ich duszą! Francuz dorzuca też prawie 15 punktów na mecz i zbiera ponad 12 piłek z tablic. Gwarancja efektywności i pewnej jakości. Ciekawostką jest to, że Francuz jest liderem w ilości wykonanych wsadów. Jeżeli będzie utrzymywał taką częstotliwość pakowania do kosza, ma szansę pobić rekord Dwighta Howarda z sezonu 2010/2011.

Kolejną osobą do mojej analizy jest Donovan Mitchell. Z nim sytuacja nie jest już tak jednoznaczna. Jeszcze parę tygodni temu mógłbym go umieścić jako zawód, teraz widnieje on po drugiej stronie barykady. Co się zmieniło przez ten czas? Przede wszystkim jego gra. Na początku sezonu Mitchella albo doznał syndromu drugoroczniaka, albo po prostu sufit spadł mu na łeb. Na parkiecie zachowywał się jak gwiazda z przynajmniej 10 letnim stażem ligowym. Grał tak, jakby mu się nie chciało. Mitchell chyba myślał, że jest w stanie na luzie zawojować tą ligę. Takie podejście nie przynosiło zamierzonego efektu. Często podejmował fatalne decyzje rzutowe. Jego procenty skuteczności były tragiczne. W pewnym momencie miał rzut za trzy na poziomie 25%!

Playmaking nie stał na dobrym poziomie, a przez zyskanie kilku kilogramów więcej poruszał się wolniej i podejmował mniej atletycznych akcji, którymi tak mocno imponował w zeszłym sezonie. Ostatnimi czasy poprawił się na szczęście w każdym z tych aspektów. Procent rzutów gry wzrósł, zawodnik przestał podejmować tak duży procent absurdalnych i głupich decyzji. W końcu gra Coast to Coast, co można określić jego specjalnością. Brak Rubio również wpłynął dobrze na jego playmaking. Pod jego nieobecność potrafi zapewnić około 6 asyst na mecz. Nie da się ukryć, że Jazz potrzebują Mitchella. Mimo, iż Gobert jest najlepszym graczem drużyny w tym momencie, to Donovan jest podstawą do budowania czegoś więcej i osiągania większych celów.

Ingles w końcu wraca do zeszłorocznej dyspozycji. Jest to bardzo istotne, ponieważ ten niepozorny Australijczyk jest kluczową układanką tego zespołu. Jego trójki nie raz decydowały o losach pojedynków.

Jae Crowder wygląda w tym sezonie jak za swoich najlepszych dni w Bostonie. Dokłada istotne rzuty i nie stopuje ataku, tylko utrzymuje szybkie tempo. Dodatkowo świetnie rozciąga obronę. Może ma problemy z obrońcami na pozycji silnego skrzydłowego, jednak stojący obok Gobert często maskuje te braki.

Dante Exum zaczyna wracać do swojego poziomu, który prezentował przed wszystkimi kontuzjami. Jest to niewiarygodnie utalentowany gracz ze świetnymi warunkami fizycznymi, jednak trapiony przez kontuzje na każdym kroku. W ataku udowadnia jak dobrym jest wizjonerem pola gry. Ponadto jest świetnym obrońcom, lecz niestety bardzo niedocenianym. Podobnie jest z Raulem Neto. Nikt wiele nie oczekuje od Brazylijczyka, ale ten wchodząc z ławki zawsze świetnie spełnia swoje zadania. Dodatkowo jest bardzo uzdolniony ofensywnie, co niestety nie często może niestety pokazać.

Royce O’Neale i Thabo Sefolosha są bardzo przydatnym wsparciem z ławki. Royce wyciągnięty z D-League, a Thabo wskrzeszony po bardzo ciężkich kontuzjach. Jazz są mistrzami w odbudowywaniu zawodników po przejściach i odnajdywaniu perełek w graczach odrzuconych. Na przykład Georges Niang. Nie gra wiele, jednakże za każdym razem gdy pojawia się na parkiecie, to widać jego potencjał strzelecki. Uważam go za nieoszlifowaną perełkę, która stopniowo będzie znaczyć coraz więcej w rotacji. Nie wiem czy Grayson Allen nie jest jeszcze gotowy na warunki w NBA według Quina Snydera, ale ja wciąż bardzo wierzę w tego chłopaka. Ma wielki talent i mam nadzieję, że pokaże go w D-League. Pozyskane doświadczenie przerzuci na pierwszy wtedy zespół Jazzmanów.

Na sam koniec chcę wspomnieć o zawodniku, który najkrócej ze wszystkich jest w zespole. Chociaż gdyby liczyć tylko rozegrane mecze, plasowałby się w czołówce. Kyle Korver wrócił do Jazz w wymianie za Alec Burksa, który powędrował do Cleveland. Kyle chyba nie żałuje podjętej przez kluby decyzji. Kibice przywitali go bardzo ciepło, a on sam przeżywa swoisty renesans formy. 8 punktów na mecz, trójka na 47%! Jest to jeden z najlepszych wyników w całej lidze. Korver cały czas biega w ataku, co przykuwa uwagę obrońców i daje szansę na backdorową ucieczkę mniej krytym kolegom. Jest istotny w ataku nawet jak nie trafia, ponieważ nadaje istotny rytm gry całej reszcie. Jego trójki po zasłonach na szczycie są czymś pięknym i serce się cieszy, gdy obserwuje się jak ten zawodnik przeżywa swoją drugą młodość.

Jak będzie wyglądać reszta tego sezonu? Ja mogę tylko dywagować i analizować, ale resztę pokaże nam przyszłość. Jazz mieli drugi najtrudniejszy kalendarz w całej lidze, więc można stwierdzić, że najgorsze mają już za sobą. Muszą z nadzieją patrzyć w przyszłość, bo stać ich na coś więcej niż dotychczas. Specjalnie nie brałem pod analizy Salary Cap i perspektywy na przyszłość, bo artykuł miał za zadanie wziąć pod lupę aktualną sytuację z Salt Lake City. Przed nami druga połowa sezonu która odpowie nam na zadane pytania i zweryfikuje moją analizę. Hej hej, tu NBA! Z tej strony Bartosz i dziękuje za uwagę! Niech Jazz będzie z wami! #TakeNote

Zdjęcia: źródło NBA

Redagował: Bartosz Jaglarz

Efekty: Buzzer & Padre