Na solo bądź zespołowo, czyli no pain no gain!

Niemal od zawsze w sporcie dochodziło do spektakularnych bójek między kibicami, zawodnikami, trenerami, sędziami, a nawet maskotkami drużyn! Jak to w życiu, każdemu z nas czasem puszczają w pracy nerwy, które kończą się najczęściej solóweczką ze ścianą kartonowo-gipsową, telefonem komórkowym rozbitym w drobny mak, bądź podbitym okiem, bo kolega z pracy okazał się równie nerwowy, ale z dużo szybszym lewym prostym na szczękę. Czasem nawet kończy się to szpitalem i rekonstrukcją twarzy, czego ostatnio doświadczył Mirotić po treningu z Portisem, w wyniku czego obaj panowie przestali robić sobie wspólne selfie. Można powiedzieć, że w NBA, jak w każdym „zakładzie pracy”, takie sytuacje mają prawo się wydarzyć, szczególnie kiedy testosteron aż kipi z większości graczy, a wielu z nich wychowywało się w dzielnicach, gdzie rządziło prawo pięści.

Z pewnością każdy z nas pamięta prawdziwą wojnę na parkiecie Pistons z 2004 roku, kiedy Ben Wallace postanowił lekko przesunąć Rona Artesta, dzisiaj lepiej znanego jako Metta World Peace, który następnie solidarnie z Jacksonem oraz O’Nealem, zaliczyli mały Mortal Kombat z kibicami z Mo-Town. Wynikiem tej bójki było zawieszenie aż 9 zawodników na rekordowe 146 meczów, które kosztowały ich blisko 11 baniek zielonych! Oprócz tego 5 kibiców usłyszało zarzuty karne I dożywtoni zakaz stadionowy, jak to się popularnie nazywa u nas w kraju nad Wisłą.

Kiedyś rywale z parkietu a dziś duet komentatorów nie do podrobienia jakim sa Shaq i Barkley, również miał swój epizod, kiedy to po tym jak Shaq wyłapał piłką w czachę od sir Charlesa, i postanowił w zamian wyprowadzić potężnego lewego, którego na szczęście Barkley uniknął, w zamian – niczym gwiazda UFC – obalił 150 kg centra Lakersów. Po latach obaj dżentelmeni niemal każdego tygodnia ostro wymieniają poglądy na temat NBA i czasem naprawdę wygląda to tak, jakby chętnie wyskoczyli na chwilkę na zewnątrz studia, aby sobie wyjaśnić, kto ma rację, choć wiadomo, że dziś to element ich show.

Mi osobiście najbardziej utknęła w głowie zadymka ze zdjęcia powyżej. Był to rok 98, czwarty mecz play-offs między Heat a Knicks. Byli koledzy z Hornets, czyli Larry Johnson i Alonzo Mourning, starli się wtedy w Madison Square Garden I przez kilka sekund przypominali bokserów wagi ciężkiej, których przecież MSG gościła przez lata. Larry Johnson nie ukrywał nigdy, że miał żal do „Big Zoo” za to, że ten nie dogadał się z Hornets i wcześnie opuścił zespół Charlotte dla Miami i kiedy tylko nadarzyła się okazja postanowił spróbować znokautować centra z Florydy, który mimo wszystko jako pierwszy wyprowadził cios.

Cichym, ale jednocześnie głównym bohaterem tego zdjęcia jest oczywiście coach Van Gundy. Do dziś wszyscy komentatorzy zadają sobie pytanie, co ten mały „białasek” o wyglądzie twojego sąsiada wtedy sobie myślał, rzucając się między dwóch ponad dwumetrowych i ponad stukilogramowych gigantów?! Coach szybko stracił równowagę, po czym postanowił przykleić się do nogi Mourninga, który początkowo nawet nie zauważył, że coś – albo raczej ktoś – wisi mu na nodze. Na szczęście nie zdeptał odważnego Van Gundy’ego. Widok tych roztrzepanych włosów trenera Knicksów po tym, jak w końcu udało się go postawić ponownie na nogi, nie zapomnę do końca życia. Van Gundy zawsze będzie dla mnie takim symbolem różowych lat 90-tych, kiedy fizyczność graczy działała na wszystkich wkoło i wystarczyła mała iskra, aby dochodziło do pojedynków jeden na jednego, bądź wszyscy na jednego. Zdjęcie pamiętnego wyczynu coacha Van Gundy’ego wisi w siedzibie zarówno Sports Illustrated, jak i w Madison Square Garden. Nie ukrywam, że jeżeli kiedykolwiek ekipa Buzzera dorobi się własnej redakcji, to z pewnością znalazłoby się miejsce na ramkę, która przypomina te niesamowite wojny play-offs pomiędzy Knicks a Heat z końca lat 90-tych.