Nawet wyrocznia delficka zgłupiałaby przy Lonzo Ballu

Lonzo Ball, przez swojego ojca lansującego ciągle firmę BBB (Big Baller Brand) i wypowiadającego różne kontrowersyjny tezy, nie ma łatwego życia w NBA. Ciśnienie oraz presja kładziona na barki młodego chłopaka to jedno, drugim jest faktyczny zestaw jego umiejętności. W tym wpisie postanowiłem przyjrzeć się z temu z bliska, bo zbyt wiele widziałem skrajnych opinii, by przejść nad tym wszystkim zupełnie obojętnie. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, prawda zapewne znajduje się po środku, chociaż szczerze mówiąc, odnoszę wrażenie, że bliżej temu do totalnego bałaganu, przypominającego węzeł gordyjski albo stajnię Augiasza, z tymże nie widać żadnego Herkulesa, który byłby w stanie to posprzątać. Właściwie to nawet wyrocznia delficka słynąca swego czasu z mglistych przepowiedni totalnie by zaniemówiła.

 

Zacznijmy od tego, że Lonzo popiera swojego ojca. Właściwie to punktem wyjścia jest on sam, natomiast wszystko, co widzimy jest kreacją LaVara, ojca, który postanowił spełnić marzenie swoje i syna. Tak dokładnie tak. To nie wymysł ojca, ale dziecięce marzenie zostania zawodnikiem NBA. To, co dzisiaj obserwujemy jest właśnie tego pokłosiem.

When I was in middle school, I started dreaming of one day making it to the NBA. I wanted to be a point guard, just like Magic Johnson. You agreed to show me how to get there. You made your living training athletes — you still do — so I put my trust in you. And in return, you made me put in the work.

Specyfika całej relacji polega na tym, że to, co prywatne zostało przeniesione do mediów absolutnie z premedytacją. Trudno mi po przyswojeniu materiału, na którym bazuje ten artykuł wyobrazić sobie, by gościu typu Lonzo, po wielu wypowiedziach stojących murem za ojcem, wracał do domu w Chino i mówił za zamkniętymi drzwiami: „Weź się, tato, znowu narobiłeś niepotrzebnej siary. Przestań gadać takie kocopoły, przecież to brednie, nie jestem nawet tak dobry jak Shabazz Napier, a ty wszystkim rozgadujesz o Currym, Jordanie. To wszystko kłamstwa, tato”. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąca. Lonzo bez wahania mówi o charakterze swojego ojca, wie, że to co na pokaz, jest na pokaz, to, co za zamkniętymi drzwiami, jest za zamkniętymi drzwiami i on najlepiej zdaje sobie sprawę, jaki jego ojciec jest naprawdę. Nawet oficjalne wyznania, jak te na „The Players Tribune” z okazji Dnia Ojca nie mogą służyć za jednowymiarową prawdę. Moim zdaniem to po prostu historia gościa, który miał marzenie pokrywające się z ambicjami ojca. Każdy facet wie, jak taka relacja wpływa na kształtowanie się osobowości syna. Na taką decyzję wpływ miał przeróżne okoliczności, w tym takie jak to, że Tina i LaVar poznali się, kiedy oboje grali w koszykówkę. Bardzo prawdopodobne, że kiedyś pewnego dnia stwierdzili: „Zrobimy to. Zrobimy i udowodnimy, że można. Stworzymy firmę BBB”. Nawet jeśli tak nie było, to sposoby działań medialnych sugerują tę właśnie drogę wybraną przez LaVara.

Lonzo rozpoczął swoją karierę w wieku dwóch lat. Już wtedy miał pierwszą styczność z piłką do koszykówki, a jego codzienność została podporządkowana niekwestionowanemu rygorowi. Granice przyzwoitości każą normalnemu człowiekowi w pewnym momencie przystopować. Dla głowy rodziny Ballów to jest idealny moment, by włączyć przyspieszenie. Lonzo i jego bracia zostali skazani na walkę. Wyznaczono im drogę najeżoną wszelakimi trudnościami. Wszystko po to, by o nich było głośno. Wszystko po to, by już na samym początku mówiono o nich, dyskutowano, porównywano. A nic tak nie buduje popularności jak kontrowersje. Dwa obozy: wielbicieli gotowych stać w długich kolejkach po autografy i haterów, zacierających ręce do walki. W myślach przeciętnego odbiorcy LaVar jest odbierany jako szaleniec z tendencją do gadania bzdur. W myślach synów jest ojcem, który walczy o nich jak lew.

I tell my boys all the time, someone has to be better than Jordan. Why not you? You got everything. Everything. We give them everything because of the work they put in. They don’t take off holidays. No Christmas. Nothing.

Dodajcie do tego głośność, arogancję, pewność siebie, towarzyskość i zawsze bycie pozytywnym, a przynajmniej w części pojmiecie, dlaczego mimo wszystko odnosi sukcesy. Dlaczego to mówią o nim, a nie o ojcu na przykład Jasona Tatuma. Nigdy też nie dopuszcza do siebie, że w przypadku jego synów coś może pójść nie tak. Zawsze ma przygotowane odpowiedzi, by ich bronić bez względu na to, jak to widzieli inni. To on ma rację, to on jest ich ojcem. I jest z tego powodu dumny.

 

Chino Hills, California March 11th, 2017. Photo Credit: The1point8

 

HIGH SCHOOL

Trudno wskazać, ile jest w Lonzo rzeczywistego talentu, a ile to wypracowane schematy trenignowe – NBA dopiero weryfikuje te wszystkie dane. W każdym razie w Chino Hills High School był graczem wyróżniającym się. W pierwszym roku w sezonie 2012/13 wystartował we wszystkich 29 spotkaniach i zaliczył średnią na poziomie 14,3 punktu – 3,4 zbiórki – 3,7 asysty. Do tego naprawdę mnóstwo nagród z tego okresu: 2013 MaxPreps Freshman All-America, CalHi Sports Freshman All-State Team, All-Sierra League first team – nawet na tym etapie każdy zwróciłby na niego uwagę. W sezonie 2014/15 te cyferki znacząco podskoczyły do 25 punktów, 11 zbiórek, 9,1 asysty oraz 5 bloków i 5 przechwytów.

Elitarne grono 5×5 (z uwzględnieniem warunków) i bliski triple-double. To ostatnie udało mu się osiągnąć później (pierwszy od czasów Kawhia Leonarda z 2009). Kolejne nagrody sypnęły się jak z rękawa: Naismith Prep Player of the Year, Morgan Wooten National Player of the Year, USA Today Boys Basketball Player of the Year i Mr. Basketball USA. Robi wrażenie, prawda?

 

COLLEGE

Karierę w college’u, a jakże, postanowił kontynuować blisko domu w University of California, Los Angeles (UCLA), grając dla miejscowych Bruins. Trafił tam w momencie, gdy uczelnia potrzebowała odbudowania wizerunku, po słabym sezonie rok wcześniej zakończonym 15-17. Zanim jeszcze zaczął granie na dobre, został wybrany do 50 graczy proponowanych do otrzymania nagrody Johna R. Woodena. Debiut miał niezwykle udany. Przeciwko Pacific Tigers rzucił 19 punktów, miał 11 asyst i 8 zbiórek. Ostatecznie zaprowadził UCLA do zwycięstwa w corocznym otwierającym turnieju Wooden Legacy, gdzie pokonali Texas A&M w finale.

Zasadniczo można by mówić jeszcze bardzo długo. Lonzo pokonał jeszcze w bezpośrednim pojedynku Washington Huskies z Markellem Fultzem w składzie, Lonzo w swoim pierwszym sezonie zanotował rekordowe 14 asyst, bijąc tym samym 30-letni rekord Gary’ego Paytona. Materiału jest jednak aż nadto, by stwierdzić rzecz oczywistą – na warunki szkoły średniej oraz szkoły wyższej był postacią nietuzinkową, wręcz podobną do Christiana Laettnera. Z tymże równie wielkie wrażenie robił TJ Leaf, który dzisiaj gra w Indianie Pacers, a przecież wielkich rzeczy się nie dorobił.

 

NBA – LOS ANGELES LAKERS

Przyszedł wreszcie czas na zaistnienie w Los Angeles Lakers (ojciec powiedział, że w żadnym innym zespole jego syn nie zagra). Po Las Vegas Summer League każdy związany z kręgiem Lakers był pełen nadziei, wierząc w talent Kyle’a Kuzmy i Lonzo Balla. Z dzisiejszej perspektywy należy to ocenić trochę inaczej. Grunt był dosyć grząski, bo poprzednie lata Lakers nie mogli zaliczyć do udanych, właściwie w dużej mierze było to żegnanie Kobe’ego Bryanta i szukanie tożsamości. Teraz Lonzo Ball w oczach jednych miał być receptą na wszystko, w końcu w preseason poczyniono parę ważnych ruchów, pozbywając się Timofeya Mozgova i D’Angelo Russella, a za nich kontraktując Brooka Lopeza czy Kentaviusa Caldwella-Pope’a. Pierwszy mecz był o tyle wyczekiwany, że każdy chciał go zobaczyć w akcji, zwłaszcza, że przyszło się im mierzyć z rywalem zza miedzy. Lonzo nie zachwycił punktowo (2 – 1/6 FG, 1/3 3P), za to 9 zbiórek i 4 asysty nie brzmiały już tak źle, chociaż nie osładzały w żaden sposób porażki. Nikt o zdrowym umyśle na podstawie jednego spotkania nie wyciągał daleko idących wniosków. Ostrożnie i jednocześnie trochę na pocieszenie porównywano jego występ do debiutu Kobe’ego, który przecież nie zaliczył szalonych liczb, a został później zawodnikiem wielkiego formatu (0 punktów, 1 zbiórka, 1 blok). Po następnym spotkaniu z Phoenix nastroje były całkiem inne. Tak jak wtedy wstrzymywano się od pesymizmu, tak teraz euforia eksplodowała – Lonzo zaliczył swoje pierwszy double-double, a był bardzo bliski triple-double (29 punktów, 11 zbiórek, 9 asyst) i walnie przyczynił się do pierwszego zwycięstwa w sezonie. Od tej pory wszystko miało pójść z górki. Nagroda dla najlepszego rookasa już teraz wydawała się znajdować na wyciągnięcie ręki…

W miarę upływu czasu stało się jasnym, że utrzymanie stałej formy na wysokim poziomie nie będzie takie proste. Lonzo przytrafiały się regularnie słabe mecze oraz naprawdę przykre. Wyczekiwano fantastycznych wyskoków, takich jak 3 triple-double w zaledwie 18 spotkaniach, chociaż coraz znamienniejszym faktem było mówienie więcej o Kyle’u Kuzmie. Istotnie trudno było właściwie ocenić, kim jest Lonzo i co czeka LAL? Patrząc negatywnie to argumentów było naprawdę sporo:

  • 2 mecze na 0% skuteczności rzutowej
  • 15 meczów z 24 na 30% lub mniejszej skuteczności
  • 8 meczów bez trafionej trójki (0/27)
  • 4 mecze bez trafionego rzutu wolnego (0/7)
  • skuteczność rzutowa z rzutów wolnych mniejsza od Jaysona Tatuma z pola
  • do 9 listopada miał 34,4% z pomalowanego (najgorszej w NBA) i 25% spoza pomalowanego (drugi najgorszy wynik w NBA)

Shaq O’Neal nie szczędził krytyki Lonzo Ballowi:

You can’t play 29 minutes, be a Laker, and not score. You can’t have that.

Charles Barkley nie mógł sobie odmówić wbicia szpili:

He’s got this defect in his game, because he can only shoot the ball from the left side of his body. He’s only half of a player right now

Oczywiście było jeszcze więcej takich głosów. Kłóciło się to absolutnie z następującymi wynikami:

 

Dane z grafiki są nieco nieaktualne (najwięcej punktów z rookasów ma obecnie Ben Simmons – 31), co jednak nie zmienia faktu, że Lonzo lideruje w wielu bardzo istotnych kategoriach. Jednocześnie został najmłodszym graczem w historii NBA, który osiągnął triple-double. To jednak nie koniec. Są jeszcze inne cyferki, świadczące o talencie Lonzo:

  • jest najlepszym Jeziorowcem w liczbie zbiórek
  • jedyny PG w lidze, który ma +30 przechwytów i +20 bloków

Pomylenie z poplątaniem jest w jego przypadku zatrważające. Raz się okaże, że potrafi w meczu zablokować 4-krotnie, by nagle ktoś krzyknął: Hej, ok, ale przecież on 50% swoich punktów zdobył w jednym meczu, a Joel Embiid zdobył przy histroycznym meczu w Staples Center więcej, niż Lonzo we wszystkich meczach. Takich porównań można szukać na pęczki: błysk-totalna siara, totalna siara, totalna siara-błysk. Obrona jest pojęciem względnym, na to wpływa bardzo wiele czynników, nie tylko same bloki, czy zbiórki. Często Lonzo „odpuszcza”:

Innym razem nie staje w obronie Kentaviusa Caldwella-Pope’a:

A wielu gości po prostu upatruje go sobie jako ofiarę i zwyczajnie wykorzystuje każdą sytuację do zrobienia sobie z niego pośmiewiska:

W powyższym zestawieniu nie chodzi mi o ocenę zachowań – co powinien, czego nie powinien. Zwracam jedynie uwagę, że Lonzo jest nagromadzeniem bardzo dziwnych sprzeczności i one razem tworzą jeszcze bardziej poplątanego gracza. Jakkolwiek niemożliwym jest stworzenie rzetelnego podsumowania, tak myślę, że wiele osób zgodzi się ze mną, co do jednego – na chwilę obecną Lonzo jest w stanie jednorazowo wzbić się na wysoki poziom, ale z wielu przyczyn utrzymanie wysokiej formy w jego przypadku jest niemożliwe.

Tutaj dochodzimy do momentu, który na początku nie budził tak wielkich emocji, natomiast w miarę upływu czasu zaczął być stawiany często na pierwszym miejscu w przyczynach problemu Lonzo Balla – styl rzutu. Na początku ignorowano to zupełnie, bo wielu zawodników z NBA miało z tym mniejsze bądź większe problemy, ale los jakoś tak chciał, że poszkodowany bark Markelle’a Fultza i zmiana jego stylu rzutu spowodowała poświęcenie większej uwagi temu tematowi. A Lonzo był nieustannie porównywany do Fultza, więc siłą rzeczy jego dziwnie skręcony rzut przypominający trochę scalenie stylu Shawna Mariona i Michaela Kidda-Gilchrista, musiał stać się wreszcie przedmiotem debaty. Na zaistniały stan rzeczy swoje wyjaśnienie ma Gilbert Arenas. Jeśli dotarlście do tego momentu, poświęćcie jeszcze parę minut na obejrzenie filmu, bo wnosi naprawdę sporo rzeczowych argumentów.

Jeżeli przeanalizujemy mecze Lonzo, rzeczywiście natrafimy na step-back trójki, rzeczywiście łatwiej jest broniącemu gonić za Lonzo, niż wychodzić za plecami screenującego, rzeczywiście Lonzo stawia niewłaściwą stopę przy jump shocie. Inne parametry w grze Lonzo Balla w porównaniu do gry ze szkoły średniej czy uniwerku są bardzo podobne, wręcz oddają jego potencjał. Jedynie zdobywanie punktów przychodzi mu z ogromną trudnością. Wcześniej jego styl rzutu był identyczny i trafiał, dzisiaj ma z tym olbrzymie problemy. Na pewno na to ma wpływ granie w NBA, gdzie wszystko rządzi się swoimi prawami. Pytanie, czy właśnie w 100% trzeba obwinić formę rzutu? Gościowi przydarzają się mecze z 60% skutecznością, parę między 50%-40% – wszystko rzecz jasna w zdecydowanej mniejszości – ALE jednak. Nie podejmę się szukania odpowiedzi. Może po prostu Lonzo potrzebuje prawdziwego autorytetu, który wytłumaczy mu, że z czymś takim daleko nie zajedzie i konieczne są zmiany, a może wystarczy sam czas? Szczerze mówiąc nie szukałbym w tym wszystkim logiki. Tak samo prawdopodobne jest, że rozwinie się nieprawdopodobnie, jak to, że zostanie ze swoim stylem rzutu, który uplasuje go gdzieś między średnimi zawodnikami o zmarnowanym talencie.