Nikola Jokić, joker o twarzy dziecka

Malownicze, trochę senne serbskie miasteczko Sombor, w którym ponoć nie ma niczego ciekawego poza spróbowaniem dobrych lodów na Kralja Petra. W wirtualnej podróży dzięki Google Street View tamtejsze kamieniczki również zachwycają. Podziwiam główny deptak miasta (Glavnjak), ratusz w stylu neoklasycystycznym. Nagle gdzieś po plecach przebiegają dreszcze. Jeszcze niecałe dwadzieścia lat temu, już po upadku komunizmu, Jugosławią wstrząsały rodzące się nacjonalizmy Serbów, Chorwatów, Słoweńców i Bośniaków. Jeden z najtragiczniejszych konfliktów w powojennej Europie zostawił mocny ślad również w Somborze, którego ofiary upamiętnia pomnik przy Trg cara Urosa. W 1999 roku NATO przeprowadziło w ramach akcji „Allied Force” zmasowane naloty bombowe, trwające przeszło dwa miesiące, mające doprowadzić do zakończenia czystek etnicznych oraz konfliktu o Kosowo. „Pamiętam takie rzeczy jak syreny, schrony przeciwlotnicze, zawsze wyłączone światła. Żyliśmy praktycznie w ciemności, nawet o 9 rano wszystko było wyłączone”. Tak wspomina swoje dzieciństwo, wówczas 4-letni Nikola Jokić. To tutaj przyszło dorastać gwieździe Denver Nuggets.

Chłodna aparycja Nikoli wpisuje się w tamtejszą atmosferę, co znowu kłóci się z bałkańską żywiołowością prezentowaną przez resztę jego rodziny. Zanim zaczął przygodę z koszykówką był wielkim pulpetem o pucołowatej twarzy, takim, którego uwielbiają wszyscy nauczyciele. Trudno się dziwić. Pupilek przejawiał szczególne zamiłowanie do matematyki i historii, czego nie można powiedzieć o jakiejkolwiek aktywności fizycznej. W szkole średniej nie potrafił wykonać nawet jednej pompki. Wolał spędzać czas w domu z rodzicami. Gdyby to tylko od niego zależało, nigdy by się stamtąd nie ruszył. Sam zapewnia niezbicie, że po skończeniu kariery na pewno wróci do Somboru.

Jak zatem się stało, że ktoś taki zamienił się z sympatycznego grubaska w światowej klasy atletę, wobec którego Denver Nuggets mają olbrzymie nadzieje? Gdyby Nikola przeczytał powyższe zdanie, przyjąłby ten swój śmiertelnie surowy wyraz twarzy i powiedział bez ogródek: „Nie jestem typem atlety”. Nikola Jokić ma rację. Jest światowej klasy Jokerem.

W 2011 roku opuszcza rodzinne pielesze i przenosi się do Mega Leks (obecnie Mega Bemax), serbskiego zespołu grającego w Lidze Adriatyckiej. Z początku ogrywa się w młodzieżowej drużynie, ale już od sezonu 2013-2014 dostaje więcej minut, regularnie osiągając linijkę statystyczną 20-10. Prowadzi zespół do bardzo ważnych zwycięstw, co nie pozostaje bez echa. 26 marca 2014 roku zostaje wybranym MVP ligi adriatyckiej. Swoją przygodę z europejską koszykówkę zakończył po wyeliminowaniu w półfinale Partizanu Belgrad, bo 26 czerwca zostaje wybrany jako 41 pick w drafcie przez Denver Nuggets, ale dopiero rok później dołącza do klubu. Nikolę Jokicia reprezentował w Nowym Jorku jego starszy brat Nemanja, on sam był wtedy w Serbii i… szybko zasnął. Gdy podniósł słuchawkę i słyszał rozemocjonowanego brata otwierającego szampana, był na wpół przytomny. Nemanja go zrugał: „Zostałeś wybrany w drafcie NBA! Jak możesz w takiej sytuacji spać?!”.

Jest w tym wątek również polski. Rafał Juć, pierwszy polski skaut pracujący dla Denver wówczas na najniższym szczeblu, wypatrzył Jokicia na Mistrzostwach Europy U19 w Pradze. Zaimponował mu wtedy szczególnie przeglądem pola i podaniami. „Wiedzieliśmy, że ten koszykarz ma coś specjalnego. Cechy osobowościowe, które u niego zaobserwowaliśmy, dawały przekonanie, że nadal będzie ciężko pracował, a wybór w drafcie do tego go zmotywuje”.

Nikola nie spodziewał się po pierwszym sezonie fajerwerków, właściwie to był przekonany, że jedzie tam ciężko popracować i przygotować się do gry w bliżej nieokreślonej przyszłości. Nikola nie przywykł do rzucania słów na wiatr. Przed Las Vegas Summer League był niezwykle stremowany, a jednocześnie zmotywowany, by pokazać się z jak najlepszej strony i tym samym udowodnić swoją wartość. W pięciu spotkaniach zaprezentował się solidnie, oczywiście wiele było do poprawy, ale największy orzech do zgryzienia mieli Steve Hess i Felipe Eichenberger, odpowiedzialni za przygotowanie fizyczne zawodnika. Zalecili zdrowsze odżywianie, sześć małych posiłków oraz trening dwa razy dziennie. W debiucie był już lżejszy o przeszło 13 kilogramów. Szybko zaczął otrzymywać szansę na grę, co było rzadkością, jeśli idzie o wybory drugorundowe, a tym bardziej wygląda to znamiennie, gdy weźmiemy pod uwagę, że kogo jak kogo, ale wysokich w swojej rotacji Bryłki mieli pod dostatkiem: Jusuf Nurkić, JJ Hickson, JaVale McGee, Kenneth Faried, Timofey Mozgov. Oprócz rywalizacji sportowej, dało się z początku wyczuwać napięcie w relacjach z Nurkiciem. On Serb, tamten Bośniak. Nie było pewności, czy wspomnienia wojenne nie staną się w jakimś sensie zarzewiem konfliktu. Na szczęście obaj potrafili oddzielić koszykówkę od polityki.

Nawet jeśli w grze Jokicia należało wiele poprawić, górował on nad wszystkimi rywalami z zespołu wszechstronnością, połączonym wachlarzem umiejętności rozgrywającego i środkowego: otwierające podania, trójki, low-post, hook shot. Trener musiał zaufać przeczuciu, tym bardziej, że poprzedni sezon był dla Nuggets mocno rozczarowujący. Nikola jest najwidoczniej tym typem człowieka, który raz daną szansę wykorzystuje do maksimum. Wcale nie trzeba było długo czekać, by zaliczył swoje pierwsze double-double (w pierwszym sezonie łącznie 16), a potem zaczął je sukcesywnie powtarzać. Co bardziej zadowalające za efektownością szła efektywności i ciągła praca, nadzorowana praktycznie przez 24 godziny na dobę przez jego dwóch braci, którzy praktycznie poświęcili mu całe swoje życie prywatne. Trening-trening-trening-dieta-dieta-dieta-highlighty na NBA. Dokładnie w tej kolejności, nie w innej. Jednak nawet pojawienie się Jokicia nie mogło rozwiązać wszystkich kłopotów i sprawić, by organizacja zaczęła bić się o play-offy. Faza przebudowy i docierania wciąż trwały, natomiast w pewnym okresie stało się dla wszystkich jasne, że Jokić nie tylko wygrywa rywalizację z kolegami w drużynie, ale jest to materiał na lata, wokół którego warto budować przyszłość organizacji ze stanu Kolorado. It will come – mówił o nadejściu czasu superstara dla Jokicia Michael Malone. – As soon as he starts to feel comfortable in that role, it will come. Jokić ma wrodzony talent do zjednywania sobie ludzi, lubi, kiedy panuje dobra atmosfera. Potrafi ni z tego, ni z owego zatańczyć albo przyjść w koszulce Skittlesów. Malone jednak wie, że Jokić najlepiej czuje się w Somborze, że Nikola jest niepowtarzalnym talentem koszykarskim o bardzo wyciszonej i wrażliwej naturze, jest chłopakiem, który nie ma wygórowanych marzeń, a frajdę sprawia mu rozmawianie ze zwierzętami, zwłaszcza z koniem, Łowcą Marzeń (Dream Catcher), będącym spełnieniem dziecięcego pragnienia. „Kupiłem przyjaciela. On nie mówi, ale my rozmawiamy. Rozumiesz?”. Konie są drugą miłością Jokicia. Zapytany, co by robił, gdyby nie zajmował się graniem w koszykówkę, odpowiada z rozbrajającą dla siebie szczerością: „Byłbym stajennym”.

Chciałoby się powiedziec, że Malone rzeczywiście wyjął asa z rękawa, chociaż w tym przypadku bardziej właściwym będzie Jokera (chociaż wszyscy używając tego przydomka myślą o postaci z Batmana lub mają skojarzenia z kartami, swoją drogą znakomicie odpowiadającą aparycji Nikoli, to tak naprawdę przypadł on mu przez Mike’a Millera, nie dającego rady wymówić jego nazwiska), to najtrudniejszym elementem będzie spasowanie wszystkich elementów, by tworzyły jednolitą całość, dyrygowaną przez Nikolę. Już pare razy w tym sezonie udowodnił, że potrafi dźwigać na barkach ciężar organizacji. Teraz pałeczka po stronie Denver, by talent, który niewątpliwie mają w dłoniach, nie poszedł drogą wyznaczoną niegdyś przez Carmelo Anthony’ego.