Stalowy charakter na porcelanowych kolanach, czyli po raz kolejny goscinnie ale tym razem z własną historią w tle, Marek Ganczaruk!

Stalowy charakter na porcelanowych kolanach.

Ostatni, a zarazem pierwszy artykuł został przyjęty dosyć ciepło, za co chciałbym na samym początku podziękować. Tym samym dodał mi animuszu, aby uskutecznić kolejny. Tematyka zupełnie inna. Bliska memu sercu w równie dużym stopniu jak koszykówka ( bo i jej tu nie zabraknie), choć zdecydowanie bliższa .. kolanom, a raczej temu co z nich zostało.

Który z nas tego nie przeżył? Kontuzje w świecie sportu są rzeczą nagminną. Można by rzec, że są częścią sportu, wliczoną w jego uprawianie. Jak wiemy sport to zdrowie, tak wmawiano nam od dziecka. Tyle, że tylko ten amatorski, którym zwykłem nazywać łączenie oglądania go w telewizji, z cotygodniowym, lub nawet comiesięcznym wyjściem z równie opuchniętymi ( to zapewne z głodu, nie z nadwagi! ) kumplami na boisko, by we własnych oczach wyglądać jak profesjonalista i opowiadać narzeczonej w domu jaki byłem wspaniały pod obręczą.  Sport profesjonalny, choć nie mam tu na myśli zawodowego, mało kiedy niesie za sobą same pasmo sukcesów, nagród i zdrowia do 40tki. Najczęściej bywa okupiony licznymi wyrzeczeniami, bólem i wymaga wielkiej siły charakteru, bo ten mam wrażenie, odgrywa kluczową rolę w życiu sportowca.

Teraz nieco o koszykówce. Dwyane Wade, Derrick Rose i Brandon Roy. Zna ich każdy fan basketu na świecie. Fantastyczni zawodnicy, kapitalni sportowcy obdarzeni niewiarygodnym talentem i, co często nie idzie w parze rozumiejący znaczenie etyki pracy. Głównie nad samym sobą. Muszę się jednak do czegoś przyznać. Śmiejcie się lub nie, ale od każdego z nich byłem lepszy. Naprawdę! Czy miałem lepszą wizję na parkiecie od Roy’a? Nie! Czy może byłem większym atletą od Wade’a? Też średnio. W takim razie na pewno chodzi o szybkość i eksplozywność Rose’a! Nawet blisko nie byłem. Co prawda rzut za trzy mam świetny, ale mocno niecelny.. W czym w takim razie byłem lepszy od nich? Ano w ilości kontuzji, jakich doznałem – na pewno. Celowo użyłem nazwisk tych trzech zawodników. Nie od dzisiaj wiadomo, że każdy z nich na parkietach NBA zostawił nie tylko pot i krew, ale przede wszystkim swoje kolana. U szczytu swoich możliwości, przede wszystkim zdrowotnych byli niesamowitymi atletami. Styl gry choć nieco się różnił, u całej trójki miał wspólny mianownik. Bazowali na dynamice, zmienności kierunków i swoją eksplozywnością byli w stanie minąć każdego przeciwnika. To, przy ogromnym rygorze treningowym i potwornym obciążeniom, jakich doznaje zawodnik na tym poziomie, musiało prędzej, czy później skończyć się urazem. Oczywiście dużo w tym pecha, wiem po sobie. W tym miejscu nieco zboczę z tematu. Równie przytłaczającym jak doznanie kontuzji, która przekreśla nasz sezon, a czasem nawet i karierę, jest konieczność podjęcia decyzji co dalej.Brandon Roy próbował wracać wielokrotnie, aż uznał że najlepszym wyjściem na kontynuowanie kariery będzie …jej zakończenie. Wielokrotnie próby powrotu po kolejnych nieudanych rehabilitacjach były zbyt męczące.

Wade z czołowego strzelca ligi, po nieudanym przystanku w Bulls trafił do zespołu z Ohio, by walczyć o ostatni pierścień do kolekcji. Presja na jego osobie jest znacznie mniejsza, a i obciążenie meczowe nieporównywalne, do bycia pierwszoplanową postacią. Derrick Rose. Tu temat wraca na tory, znacznie szybciej chciałoby się napisać, niż sam zawodnik na parkiet. Kolejne urazy, kolejne powroty, kolejne sprawy sądowe, bo i człowiek się złamać może w głowie, nie tylko w kościach. Saga z jego ostatnią ucieczką od koszykówki trwa w najlepsze. Kibice tracą cierpliwość, władze klubu nie chcą się przyznać do błędu, a ja wytrwale czekam, bo miał grać drugie skrzypce w mojej lidze fantasy. Choć żart ten trochę na wyrost, to zupełnie szczerze czekam na niego na parkiecie, choć nigdy fanem nie byłem. Jako sportowiec załamał się nie raz, wracał mocniejszy psychicznie i znowu nosze. Większość już dawno machnęłaby na to ręką, przecież swoje zarobił, swoje ugrał, mógł więcej ale niech nie narzeka, na biednego nie trafiło! I tu pojawia się problem. Jeśli nie wróci, to wszystkie kontrakty reklamowe oraz odzieżowe pójdą się … wiecie co i gdzie robić. Domy, samochody, dojni znajomi. Wielkie przyjęcia i wakacje. To wszystko kosztuje, jak można się tylko domyślić niemałe pieniądze. Dylemat pt. wracać i próbować zmusić zmęczone nogi do jakiegokolwiek wysiłku to niełatwa sprawa. Olać i cieszyć się życiem za marne grosze, jakie zostały na koncie, jeszcze trudniejsza. Nie zazdroszczę… Dzis wiemy że wrócil i że po raz kolejny stworzy pojedynek ze swoim zdrowiem!

Najgorszym jednak jest, że kontuzje nadchodzą w najmniej oczekiwanym momencie. Chwili, kiedy jesteśmy w najlepszej formie, trenujemy ciężko i regularnie, a nasze umiejętności tym samym, są na wyższym niż dotąd poziomie.  To spotkało również mnie. Uprawiając football amerykański zerwałem mięsień naramienny i złamałem obojczyk na tydzień przed meczem, w którym miałem zagrać jako pierwszy rozgrywający.  Wróciłem do grania po wielu miesiącach, dobrze przygotowany fizycznie i ze znacznie większą wiedzą dotyczącą samej gry. Efekt? Zerwane wiązadła mcl, lcl i acl. Dodatkowo dwie zmiażdżone łękotki i początki chondromalacji chrząstki w kolanie. Po dwóch operacjach, w wieku niespełna 28 lat przestałem liczyć, że będę najstarszym debiutantem w NBA, niczym Milos Teodosić. Konkursu wsadów również nie wygram, nawet jeżeli byłbym jedynym uczestnikiem i to na własnym podwórku. Punkty dostaje się przecież za wsady, nie lay-upy. Obecnie pozostaje mi tylko regularnie odwiedzać siłownię, żeby nie dać się wypchnąć z trumny za szybko, no i ewentualnie umieć odganiać dzikie zwierzęta.Za wolny jestem, żeby przed nimi uciec..

Sport jest cudowny, dla mnie od zawsze był integralną częścią życia. Byłem zawodnikiem kilku drużyn, uprawiałem kilka dyscyplin. Byłem trenerem, co również daje niesamowite spojrzenie na nieznane dotąd strony sportu. Teraz gram dla frajdy, w zasadzie we wszystko. Całkiem niezły jestem w kosza, ale tylko w NBA 2K17 i to na poziomie rookie. Frajda jaką czerpie jednak z ciągłej możliwości obcowania z boiskami, społecznością i własnym ciałem, które ( odpukać w niemalowane) w końcu mnie słucha i działa, jest niesamowita. Każdemu tego życzę, mam nadzieje, że doceniacie to już teraz, a nie jak ja, po serii urazów, niejednej nieprzespanej z bólu nocy i kolejnych punkcjach kolana.