VINSAT(H)OR!!!
Dziś przedstawię gracza, którego dunki niczym młot Thora rozbijały obręcze koszy w NBA, a jego lekkość wybicia się pozwalała przeskoczyć graczy powyżej 2,10 m wzrostu… Mam nadzieję, że uda mi się zaskoczyć prowadzącego stronę Mr. Buzzera wiadomościami i ciekawostkami na temat owego gracza. Choć nie łatwo będzie zaskoczyć wiernego fana… Jakiego gracza mam na myśli tym razem? Przed Państwem… Vince Carter !!! „Vinsanity”, „AIR Canada”, „Half-Man, Half-Amazing”. Tak więc zapraszam do lektury 🙂
Zacznę od skrótu największych osiągnięć:
Debiutant Roku 1999
Pierwsza Piątka Rookie 1999
Zwycięzca Slam Dunk Contest 2000
8 krotny uczestnik Meczu Gwiazd
Mistrz Olimpijski 2000
4x prowadził w głosowaniu do Meczu Gwiazd
Vincent Lamar Carter urodził się 26 stycznia 1977 roku w Daytona Beach na Florydzie. Rodzicami owego gracza są Michelle Carter-Robinson oraz Harry Robinson. Od samego początku było jasne, że jego przeznaczeniem jest koszykówka (wujek Larry został wybrany w drafcie do NBA w 1981). Jak mówią legendy, Vince pierwszy raz trafił do kosza w wieku 2 lat, a pierwszy slam dunk wykonał mając zaledwie 1,78 m wzrostu (to nawiasem mówiąc wszystko przede mną by się z nim zrównać, he he).
Naukę rozpoczął w Mainland High School, gdzie przejawiał talenty nie tylko koszykarskie. Znany był z grania w futbol amerykański (był obrońcą), a także z grania w zespole na perkusji. Przyjaciele znają go również z bardziej miękkiej strony, a mianowicie z pisania sonetów i to podobno nawet dobrych. Od samego początku wzbudzał podziw i uwielbienie swoim wyskokiem. Bardzo szybko rósł, w czasach szkoły miał już 1,92 m wzrostu. Widać było, że rośnie kolejny znakomity gracz, co udowadniał na początku na parkietach Mainland High School, zdobywając dla swojej szkoły średnio 25 pkt na mecz. Jednak wysiłki Vince nie przyniosły efektu i jego uczelnia odpadła w półfinałach stanowych. Carter bardzo to przeżywał i czuł się winny. Poprzysiągł kolegom z drużyny, że za rok powrócą do finałów i zdobędą tytuł… i słowa dotrzymał. W finałowym meczu całkowicie zdominował boisko. Wiadomym było, że poczynania młodego gracza nie przejdą bez echa wśród łowców talentów. I tak też się stało. Propozycje zaczęły się sypać jak z rękawa, a przedstawiciele uczelni zaczęli dobijać się do drzwi domu Carterów. Najsprytniejsi okazali się włodarze uczelni North Carolina (hmm… czy muszę komuś przypominać, kto jest absolwentem owej uczelni?? 🙂 )
Dostał się do drużyny wraz z Antawnem Jamisonem pod skrzydła znanego trenera Deana Smitha. Od samego początku został sprowadzony na ziemię przez trenera, który nie ujmując nic jego talentowi, motywował go, że może zajść o wiele dalej. Vince był pod wrażeniem metodyki pracy trenera Smitha. Jednak początek gry na Uniwersytecie North Carolina nie był udany. Kiedy gwiazda Jamisona błyszczała, Carter grał mało i nie mógł odnaleźć się w systemie gry Smitha. Do tego presja otoczenia, która mianowała go spadkobiercą osiągnięć wielkich graczy uczelni (Jordan, Stackhouse) nie ułatwiała grania. Zachęcony rozmową telefoniczną z Jordanem, zaczął dopasowywać się do systemu gry trenera Smitha i drużyny.
Od początku było jasne, że nie będzie dostawał wielu szans. Sam uważał wtedy, że nie grał na 100% swoich możliwości, ale z meczu na mecz stawał się coraz bardziej widoczny jego talent, jak i przywództwo drużynie. Kiedy już wydawało się, że Tar Heels (przydomek Uniwersytetu North Carolina) mają gracza, który jest liderem, przydarzyła się kontuzja. Drużyna pozbawiona swojego lidera przegrała kilka meczów z rzędu. Wszyscy oczekiwali powrotu Cartera. Gdy już wrócił, Tar Heels powrócili na zwycięską ścieżkę. Wtedy podczas jednego z meczy stanął oko w oko z drużyną Tima Duncana i delikatnie mówiąc, swoją grą pomścił wcześniejszą porażkę – dokumentując to 26 pkt zdobytymi w meczu. Prócz olbrzymiego wyskoku, jakim dysponował, zaprezentował również dobrą grę w obronie, czym wzbudzał zachwyt samego trenera Deana Smitha. Prasa oniemiała z wrażenia i wraz z kolegą z drużyny Jamisonem, zostali okrzyknięci najlepszymi skrzydłowymi całej ligi.
Wiadomo było, że rok 97/98 będzie ich ostatnim na uczelni i drzwi do NBA stoją otworem. Jednak jeszcze przed nimi było kolejne wyzwanie – zdobycie mistrzostwa NCAA. Drużyna awansuje do Top 16, gdzie grają znakomicie, a Vince zatrzymuje w drodze do półfinałów samego Rip’a Hamiltona, uznanego gracza Connecticut. Jednak finały okazały się dla Cartera nie do osiągnięcia. Przegrał w półfinałach, ale było widać, że jego gra rozkwita tak w obronie, jak i w ataku.
Po sezonie zgłasza się do draftu NBA. Możliwości gry z największymi skusiły go do tego. Draft 1998 roku i z nr 5 Golden State Warriors wybierają Cartera (zastanawiam się, czy widzieli, kogo wybierają 🙂 ). Ale niestety w Oakland nie rozgrywa żadnego meczu, ponieważ chwilę po wyborze zostaje wymieniony za… Antawana Jamisona do Toronto Raptors (pardoks – dwaj przyjaciele z drużyny zamieniają się miejscami).
Pierwszy sezon w Raptors i od razu Carter udowadnia to, że będzie liderem zespołu. Zdobywa średnio 18,3 pkt na mecz, 1,54 blk, 3,1 as, 5,7 zb., 1,1 przechwytów. Jako pierwszy gracz w historii Toronto Raptors odbiera nagrodę za Gracza Tygodnia w NBA (czyni to jako pierwszoroczniak!). A co na to kibice w NBA? Zakochali się w Carterze od samego początku, widząc jak widowiskowo i jak wysoko lata. Jego wsady wyrywały z krzesełek publiczność w halach, jak i przed telewizorami. Pod dużym wrażeniem byli ówcześni dobrzy obrońcy w lidze m.in. Dikembe Mutombo (kilka razy przekonał się o sile wsadów), czy Kevin Willis (Houston Rockets). Kibice rzeszami zmierzali na hale, bo jak mówiło hasło „Vince Carter Nadchodzi”. Jego pierwszy sezon kończy się zdobyciem nagrody Rookie of The Year (113 głosów na 119 możliwych).
Drugi sezon w NBA to rozkwit jego talentu i miana supergwiazdy. Jednak „woda sodowa” nie odbija naszemu bohaterowi do głowy. Rozwija się jeszcze bardziej i staje się jednym z kandydatów do nagrody Most Improved Player. Jednak indywidualne statystyki schodzą na plan dalszy, dla Vince 'a liczy się dobro drużyny. I wprowadza Toronto do Playoffs. Tam debiutanci z Toronto gładko odpadają w trzech meczach z Knicks. Vince zapowiada zemstę!
Sezon 2000 to ekspresja i radość z gry Cartera. Swoje średnie punktowe podnosi do blisko 26 pkt zdobywanych na mecz. Pojawia się nominacja do Meczu Gwiazd i to w jakim stylu. Internetowa popularność jego gry, a zwłaszcza wsadów, doprowadza do zdobycia największej ilości głosów w wyborze do pierwszej piątki. Przed samym meczem mamy jeszcze konkurs Slam Dunk… a tu nie muszę przypominać jakie to widowisko i jaki koncert dał Carter (słynne jest już jego stwierdzenie po wykonanym slam dunku „IT’S OVER, LET’S GO HOME, LET’S GO HOME”).
W samym meczu też pozostawia po sobie dobre wrażenie. Jednak dla niego to wciąż mało. Nie chce być identyfikowany z monotonną grą i tylko „slam dunk” i nic więcej. Poprawia swoją grę w obronie i drybling. Staje się bardziej kompletnym graczem, jak na supergwiazdę przystało. W całym tym procesie zmian pomagają mu uczniowie ze szkoły średniej (byli niżsi i mniej rozwinięci fizycznie, przez co podwajali go w obronie, co zmuszało go do większego wysiłku). W tym czasie zaczął pracować nad swoim rzutem z wyskoku, czego efekty będą widoczne w kolejnym sezonie. W międzyczasie pojawia się nominacja do drużyny USA na turniej olimpijski w Sydney. Tam ukazuje się jeszcze większej publiczności pokazując, że jest bezsprzecznie liderem drużyny, notując średnio blisko 15 pkt na mecz i to w 22 minuty na parkiecie.
Tutaj ma miejsce historyczna akcja w meczu z reprezentacją Francji, kiedy po odbiorze piłki Carter wykonuje wsad, przeskakując (!) centra drużyny przeciwnej (akcja do dziś – powiem wprost – „wywala z butów”).
Kolejny sezon to najlepszy sezon w wykonaniu Cartera. Kończy go na 6 miejscu w generalnej klasyfikacji skuteczności rzutów za 3 pkt. Toronto osiąga najwięcej zwycięstw w historii klubu i awansuje do półfinałów Konferencji Wschodniej, gdzie w 5 grach eliminują New York Knicks. Są jedną nogą przed finałami Konferencji, jednak odpadają. Indywidualnie Carter nie ma sobie nic do zarzucenia. Notuje kolejne powołanie do Meczu Gwiazd i podpisuje lukratywny kontrakt z Raptors na kolejne 6 lat! Jednak nie wszystko zaczynało się układać pomyślnie dla Cartera. Niestety efektowna gra i ciągłe naciski na kolana mogą powodować kontuzje. I jak to się zdarza, pojawiają się one i u Cartera. Jednak nasz bohater nie poddaje się i temu. Choć odczuwa ich ból przez kilka miesięcy, kontynuuje podbój NBA.
Gwiazdy z tamtych lat są pod wrażeniem gry Cartera mimo bólu. To pokazuje jak silny ma charakter. Kiedy lekarze każą mu odpocząć od koszykówki, ten potrafi z kontuzją rzucić 30 bądź 40 pkt w meczu. I akurat w tym sezonie mamy do czynienia z mega występem Cartera i jego rekordową zdobyczą punktową przeciwko 76-Ers. Carter zdobywa 50 pkt!!! Ustanawia rekord celnych rzutów za 3 pkt w fazie Playoffs (9 celnych). I trzeba dodać, że robi to z kontuzją kolana. Co za poświęcenie dla drużyny! Jednak nic w przyrodzie nie ginie…
Kolejny sezon i już nie da się oszukać organizmu, że wszystko jest ok. Odnawia się kontuzja kolana, która eliminuje go z 22 meczów regularnego sezonu. Toronto po znakomitym wcześniejszym sezonie dostaje się do Playoffs, ale tam gładko odpada z Tłokami w 5 meczowej batalii. Tam kolejny raz Carter gra z kontuzją kolana, wspierając swój zespół, ale jego gra już nie jest tak efektywna jak przed kontuzją, choć serce do walki nadal jest. Kolejna nominacja do Meczu Gwiazd staje się faktem, jednak przez kontuzje Carter nie może w nim wystąpić.
Sezon 2002/2003 miał być sezonem Cartera. Po kontuzji nie było śladu i miał to być jego sezon. Jednak wcześniejsza gra z kontuzją daje o sobie znaki. Odnawia się kolejny raz kontuzja kolana. Raptors pozbawieni swojej gwiazdy przegrywają mecz za meczem. Dla Cartera to dość. Nie wytrzymuje. Wbrew zakazom lekarzy gra z kontuzją i… organizm mówi dość! Ból eliminuje go na 23 mecze sezonu zasadniczego. Kolejna nominacja do Meczu Gwiazd do pierwszej piątki i co robi Carter? Oddaje swoje miejsce dla…Michaela Jordana, który rozgrywa swój ostatni sezon w NBA (do dziś zastanawiam się, który z ówczesnych graczy byłby w stanie coś takiego zrobić). Widząc, że jego gra nie przyniesie znaczącego efektu dla Toronto, postanawia dać odpocząć swojemu organizmowi, a zwłaszcza przeciążonym kolanom.
Wcześniejszy sezon dawał nadzieje na dobry numer w drafcie. I tak się stało, do Toronto dochodzi Chris Bosh z nr 4 draftu! Fachowcy zastanawiali się, jak będzie się układać współpraca między panami. Carter udowadnia, że wszystko jest ok. Kolejny raz wygrywa głosowanie do Meczu Gwiazd, zdobywając 2 mln głosów, a Toronto kończy sezon na 6 miejscu w Konferencji Wschodniej.
Sezon 204/2005 to zawirowania w obozie Raptors. Nowi włodarze informują graczy o rozbudowie drużyny. Naturalnie nie spodobało się to ich liderowi i głośno o tym mówił. Właściciele nie pozostawali mu dłużni. Zaczęły się spekulacje na temat odejścia Cartera (mówiono, że on sam zgłasza taki zamiar), do tego jego słabsza gra wzbudza niezadowolenie wśród publiczności. Pierwszy raz spotyka się z falą krytyki i buczenia we własnej hali. W tym momencie pojawia się kontuzja ścięgna i symbol Raptors poddaje się rekonwalescencji. I co się dzieje? Jak dla mnie najdziwniejsza sytuacja – włodarze Raptors oddają Cartera do New Jersey Nets, w zamian za mega paczkę graczy, z których żaden nie zaistniał w składzie Raptors (jednym ze sławnych graczy w tej wymianie był Alonzo Mourning, który w ogóle nie stawił się w Toronto). A co z naszym bohaterem? Odradza się w Nets. Trzeba dodać, że u boku ma pewnych dwóch grajków – Jasona Kidda i Richarda Jeffersona! Tutaj tworzy mega duet z Kiddem (pod nieobecność kontuzjowanego Jeffersona). Prowadzi Nets do Playoffs, ale tam jednak gładko ulegają Miami Heat.
Drugi sezon w Nets nie zaczyna się rewelacyjnie. Po wzmocnieniach dokonanych przed sezonem i tak nic nie chciało grać jak powinno. Jednak po Nowym Roku, czyli w styczniu 2006, jakby ktoś odczarował Nets. W tym czasie dokonała się mała zemsta na byłej drużynie Cartera – Toronto Raptors. W tym meczu Carter doprowadza do zwycięstwa na 0,1 sek przed końcem – rzucając za 3 pkt. (to musiało boleć włodarzy Toronto).
Nets tym czasie wyrównują rekord klubu w ilości zwycięstw z rzędu (14 meczy – czyniąc to w marcu). Dostają się do Playoffs. Tam, po pierwszych gładkich zwycięstwach, na drodze Nets staje Miami Heat. Cóż dla fanów Nets, mamy kolejną gorzką pigułkę do przełknięcia. Nets przegrywa w 5 meczach – jak się potem okazuje – z Mistrzami NBA.
Kolejne sezony to już powiedzmy trochę słabsza gra Cartera. Do tego pojawiają się kłopoty kadrowe w składzie Nets, zespół jednym słowem się sypie. Dochodzą kłopoty osobiste w życiu Vince. Rozwód z jego żoną. Pojawiają się plotki o tym, jakoby Vince miał odejść do Orlando bądź Charlotte w celu ratowania swojego małżeństwa i chęci bycia ze swoją córką. Sezon dla Nets kończy się bez „iskry” w wykonaniu Cartera. Na dodatek zespół osiąga statystyki poniżej 50% zwycięstw.
Kolejne sezony Cartera w Nets nie są już tak wybuchowe jak wcześniejsze. Choć na wyróżnienie zasługuje fakt uzbierania triple-double w meczu przeciwko New York Knicks. Rosnące niezadowolenie z gry Cartera, doprowadza do kolejnego transferu, do Orlando Magic. Tutaj jego statystyki schodzą poniżej 20 pkt na mecz – do katastrofalnych jak na gracza jego formatu – 16,6 pkt. Jednak plus jest taki, że opuszcza zaledwie 7 gier z powodu kontuzji w swoim 12 sezonie przebywania w NBA. Jednak co się odwlecze to nie uciecze, jak to mówi stare przysłowie. W swoim trzynastym sezonie Carter smakuje parkiety NBA tylko w 22 spotkaniach, resztę sezonu opuszczając z powodu kontuzji kolan i ścięgien. Następuje wymiana z Phoenix (z udziałem naszego Marcina Gortata) i trafia do Arizony. Tam powiedzmy szczerze nie jest takim graczem jakim go pamiętamy. Kontuzje wykluczają go z 30 meczów sezonu zasadniczego. Pojawia się kolejny transfer i kolejnym domem staje się Dallas.
Trzy sezony w Dallas obfitują w dwie wizyty w Playoffs, ale już bez wielkich fajerwerków ze strony Cartera. W tych czasach staje się mocnym rezerwowym i prawdę powiedziawszy, dobrze się z tej roli wywiązuje. I trzeba dodać, że ostatnie dwa sezony gry w Dallas opuszcza tylko 2 mecze sezonów regularnych, co przy jego skłonnościach do kontuzji jest dużym osiągnięciem.
I mamy znów kolejną przeprowadzkę naszego bohatera, tym razem do Memphis (jak dla mnie trochę zaścianek NBA, nie przyciągający graczy wielkiego formatu, nie ubliżając Marcowi Gasolowi czy Conleyowi). Sezon rozgrywa jako rezerwowy, z powiedzmy dość przyzwoitymi średnimi, jak na lata gry w NBA. Pojawiają się gry w Playoffs i to z różnym skutkiem. W trakcie gry w Memphis Carter przekracza 24.000 pkt zdobytych w karierze w NBA.
Po 3 latach w Memphis przenosi się do młodzieży w Sacramento. Już jako profesor postanawia dawać rady swoim młodszym kolegom z zespołu. Choć jego średnie nie są godne przytaczania, to atmosfera jaką rozsiewa wokół siebie i doświadczenie jakie daje drużynie Sacramento już procentuje. Jednak jedno zdarzenie utkwiło w pamięci każdego kibica NBA z sezonu spędzonego w Sacramento. Faul na graczu Golden State Warriors Patricku Mc Caw. Nastąpił przypadkowy faul Cartera (też uważam, że nie zrobił tego specjalnie). Gracz Warriors upadł boleśnie na plecy i długo się nie ruszał.
Carter bardzo mocno to przeżywał. Oficjalnie przeprosił za całe zajście, życząc powrotu do zdrowia młodemu graczowi Warriors. Po całym fakcie w oficjalnym komunikacie władze Golden State nie obwiniają za zdarzenie Cartera i że nie żywią urazy (chyba to jedyny taki niemiły incydent z całej jego kariery).
I kiedy wszyscy odliczali dni do końca kariery Cartera, on postanawia zaskoczyć wszystkich. Podpisał jednoroczny kontrakt z drużyną, która jest w całkowitej przebudowie, a mianowicie z Atlantą Hawks. Pewnym było, że nie osiągną fazy Playoffs, ale doświadczenie, które będą czerpać z rad Cartera powinno zaprocentować, jak w przypadku Sacramento (które na chwilę obecną jest rewelacją rozgrywek). Podpisując kontrakt za minimum weterana Carter udowadnia, jak wielką miłością darzy koszykówkę. Może również chęć pobicia rekordu sezonów w NBA zmotywowała Cartera do wzmożonego wysiłku. Kto wie. Dużo kontrowersji przyniósł wybór numeru z jakim gra na koszulce w zespole Hawks. Wybrał nr 15 (który wcześniej należał do Ala Horforda, gracza który grał w Hawks 9 sezonów).
Horford w odpowiedzi na spekulacje powiedział, że jest dumny, iż taki gracz będzie grał z jego numerem (trzeba dodać, że Carter przez całą karierę grał z nr 15 na koszulce, oprócz sezonów w Phoenix i Memphis, gdzie grał z nr 25).
A teraz tak garść ciekawostek na zakończenie.
Vince Carter zaraz po wyborze w drafcie, skontaktował się z organizacją pracującą dla biednych dzieci i ułożył wspólny plan działań, które z czasem doprowadziły do założenia jego własnej fundacji – Ambasady Nadziei. W strukturach fundacji zasiedli jego rodzice: mama jako kierownik, a tata jako skarbnik.
Vince Carter po zdobyciu nagrody ROY udał się do swojej szkoły średniej, by przekazać nagrodę pieniężną, którą zdobył, na cel rozwoju koszykówki w swojej szkole.
W 2000 roku za swoje działania na rzecz biednych dzieci w Toronto, został uznany Ambasadorem Dobrej Woli (Child Advocate of the Year).
W 2000 roku powstała w Mailand szkoła imienia Vince Carter Athletic Center.
Vince Carter, wraz ze swoją matką, przekazali 1,6 mln dolarów na rzecz fundacji Stewart-Marchman, aby pomóc kupić 100 łóżek do ośrodka leczenia uzależnień od narkotyków i alkoholu.
Mało kto wie, ale Tracy McGrady jest kuzynem Cartera. Obaj mieli zaszczyt grać razem w Toronto. Na początku ich relacje były dość ciepłe, jednak w czasach rozbłysku gwiazdy Cartera, McGrady głośno wyrażał swoją dezaprobatę, co doprowadziło do jego transferu w 2000 roku do Orlando Magic. Carter podobno miał się zdenerwować na owe pogłoski. Z czasem jednak ich relacje wróciły do normy, ale czy są takie jak na początku, to już można tylko domniemywać.
Jego szwagrem jest Antwan Jamison 🙂
Gra na saksofonie i na perkusji 🙂
Jego ulubionym graczem jest Julius Erving.
Na koniec jedno pytanie, pewnie nasuwa się na myśl wszystkim? A co z tytułem Mistrza NBA? No cóż Carter nie zasmakował tego tytułu, choć nie mówię, że nie miał okazji. Jednak myślę, że będzie wspominany jako wybitny gracz NBA, pamiętany głównie z efektownych dunków i nie zapomnianego komentarza po słynnym le dunk de la mort z konkursu Slam Dunk 2000 „IT’S OVER”. Lata dziewięćdziesiąte niezbicie udowadniają nam, że były fabryką niebywałych talentów, o których mówi się do dziś- His Airness, Magic, Lord, Shaq Attack, Clide the Glide, The Dream…. no i Vince Half-Man, Half-Amazing Carter.
Zdjęcia: źródło NBA
Wideo: źródło YouTube/Vinsanity15, YouTube/deepen2011, YouTube/Jim Colton
Redagował: Marek Staszewski
Oprawa graficzna: Padre